Normalne, że honorowy gość dożynek chciałby mieć fotkę z kimś, kto ma podeszwy czerwone od hollywoodzkich dywanów. Niech mi ktoś jednak wytłumaczy, po jaką choinkę noblistom Sharon Stone (albo George Clooney, też laureat ich „Nagrody Pokoju")? Czy to próba przyciągnięcia do ważkich idei ślepiących się w ekran mas, które nie mają pojęcia, kto dostał Nobla z fizyki, ale scenę z przekładaniem nóg z „Nagiego instynktu" pamiętają w detalach?
Włożyłem sporo wysiłku w odnalezienie spektakularnych dokonań pani Stone, za które odbierała w tym tygodniu hołdy. Nie mogę pochwalić się sukcesem. Już wcześniej kolekcjonowałem jednak jej rozkoszne lapsusy z licznych publicznych wystąpień (bezlitośnie punktuje je Marina Hyde w książce „Celebrity. How Entertainers Took Over The World and Why We Need an Exit Strategy").
Na konferencji poświęconej walce z rakiem stwierdziła ponoć, że sama miała podejrzenie chłoniaka, ale po tym, jak przestała pić kawę, zmiany zniknęły. W 2008 roku zasugerowała, że trzęsienie ziemi, jakie dotknęło Chiny, to kara za złe traktowanie Tybetańczyków. W 2005 na forum w Davos płomiennymi okrzykami wymusiła na zebranych zadeklarowanie miliona dolarów na moskitiery (udało się jednak zebrać tylko 250 tys., resztę UNICEF musiał zabrać z innych programów, moskitiery sprzedawano później na lokalnym rynku jako suknie ślubne).
Szczególną misją pani Stone jest zaprowadzenie pokoju na Bliskim Wschodzie. Komplementowała Żydów, stwierdzając, że dwoma fundamentami żydowskiej kultury są „chęć uczenia się i gotowanie".
Bratnią duszę odnalazła w Szimonie Peresie (ze względu na skłonność do spotykania się ze sławnymi ludźmi określanym przez złośliwych jako „Peres Hilton"). Deklaracje pani Stone, że jest przyjaciółką Dalajlamy, wydają się jednak być nieco na wyrost (zainteresowany stwierdził jedynie: „owszem, spotkałem tę panią").