Wolter na służbie u Palikota

Współczesny polski antyklerykalizm stara się sprawiać wrażenie, że jest powiewem ideowej świeżości. Jednak formą i metodami działania przypomina raczej stare ubeckie metody dyskredytowania wroga – pisze publicysta.

Publikacja: 18.02.2014 00:52

Jakub Pacan

Jakub Pacan

Foto: Fotorzepa, Waldemar Kompała Waldemar Kompała

Czuć w Polsce wyraźny powiew wolterianizmu. Hasła o równości, tolerancji, obronie mniejszości seksualnych i inaczej myślących, przy bezwzględnym krytycyzmie wobec przedstawicieli Kościoła, jeszcze nigdy nie brzmiały tak silnie jak teraz. Równocześnie wiele autorytetów lewicowo-liberalnych elit z niekłamanym zatroskaniem przekonuje, że z takim poziomem religijnego fanatyzmu i przesądów nie zdamy egzaminu z dojrzałej demokracji przed Europą. „Gdy nadarzyła się wreszcie okazja, by z parweniusza i kraju wiecznie aspirującego stać się w końcu Europą nie tylko w sensie geograficznym, ale także i kulturowym, na przeszkodzie ku nowoczesności staje skostniały polski katolicyzm ze swoją przestarzałą wizją świata" – przekonują czołowi publicyści  „Gazety Wyborczej" czy „Polityki".

Marzenia o Zapatero

Janusz Palikot zapytany jakiś czas temu, dlaczego tak bezpardonowo atakuje Kościół, odpowiedział: „Postęp nie jest możliwy bez sekularyzacji. Wszędzie, gdzie rozwinęła się nowoczesność, najpierw ograniczano wpływy Kościoła. Musimy iść tą samą drogą, nie ma innego wyjścia". Monika Olejnik pytana, jakie ma poglądy, odpowiedziała, że „normalne, europejskie". Bycie „Europejczykiem" znaczy dzisiaj tyle samo, co stawać po stronie postępu, wolności i tolerancji.

Nowoczesny Europejczyk odrzuca też krępujące nakazy moralne Kościoła katolickiego. By dołączyć do grona „fajnopolaków", należy z mniejszym lub większym naciskiem, ale zawsze w jakiś sposób nawiązać do antyklerykalnego ducha Woltera. To też najlepszy wyznacznik bycia modnym i najkrótsza droga do uznania za inteligenta.

Ta specyficznie pojmowana obecnie „europejskość" stała się kluczem do recydywy walki z Kościołem i powrotu antyklerykalizmu. Kojarzony do tej pory z z obscenicznymi akcjami Jerzego Urbana, niesławnym dziedzictwem departamentu IV UB ?ds. Walki z Kościołem i morderstwem ks. Popiełuszki, antyklerykalizm nie miał zbyt dobrej prasy w III RP i egzystował na obrzeżach głównego nurtu życia politycznego. Nawet SLD posługiwał się nim bardzo ostrożnie i dawkował go raczej oszczędnie, rezerwując, jeśli już, dla najwytrwalszych weteranów PRL. Podczepienie rodzimego antyklerykalizmu pod hasła „europejskości", tolerancji i postępu pozwoliło starym wrogom Kościoła nabrać nowego wiatru w żagle.

Z poczuciem europejskości bardzo silnie związany jest również psychologiczny mechanizm kompleksu niższości wobec Europy Zachodniej. Przedstawiciele lewicowo-liberalnego salonu do znudzenia pałkują nas hasłami w stylu: „skończmy z parafiańszczyzną, bo Europa patrzy", „jesteśmy jedynym wyznaniowym państwem w Europie", „tak duża władza, jaką ma w Polsce Kościół, w Europie byłaby nie do pomyślenia".

Koronnym argumentem przemawiającym za zerwaniem z tradycją narodową głęboko osadzoną w chrześcijaństwie jest ewentualny „wstyd przed Europą". Oni się wstydzą, że są stąd, z kraju „zapyziałego", gdzie oświeceniowe prądy myślowe, które głęboko przeorały ludzką świadomość, tutaj ledwie musnęły umysły naszej elity. Takie popłuczyny po francuskiej spuściźnie. Dlatego marzy im się polski Zapatero, który zerwałby w końcu z polskim prowincjonalizmem i wzbudził aplauz europejskich elit, wprowadzając m.in. adopcję dzieci przez pary homoseksualne czy prawa człowieka dla małp.

Dzisiejszy ideowy antyklerykalizm Adama Michnika, Janusza Palikota czy też Tomasza Lisa swoim europejskim obliczem stara się sprawiać wrażenie, że jest czymś trendy, powiewem świeżości, ba, postawą obowiązującą dzisiejszego inteligenta. Nie dajmy się zwieść. Nasz rodzimy wolterianizm swoją formą i metodami działania dość precyzyjnie obnaża źródło swojego pochodzenia, to stare ubeckie metody dyskredytowania wroga opracowane jeszcze przez Marksa, Lenina, Julię Brystygierową i Jakuba Bermana.

Wystarczy poczytać blogi Janusza Palikota i Armanda Ryfińskiego, by bez problemu odgadnąć, że najbliżej im do sowieckiego „Bezbożnika". „Guślarze w sukienkach – przyjdzie na Was czas surowej pokuty", „KEP – Ksiądz Ewidentny Przestępca?", „Watykan – wylęgarnia pedofilów", „Narodowe Święto Poddaństwa Watykanowi", „Kościół zwalczający medycynę", „Religia albo śmierć!", „Temido, nie klękaj przed biskupem" – to jedynie garść tytułów z blogu Ryfińskiego. Warto mu może podpowiedzieć kolejny tytuł z klasyka gatunku Karola Marksa – „Od rewolucji dzieli nas Chrystus!".

Gorliwość postępowców

U Palikota ta sama narracja o pedofilach w Kościele i agentach Watykanu. Na niedawnej debacie programowej swojej partii lider Twojego Ruchu wykrzykiwał: Trwa kontrofensywa Kościoła katolickiego w Polsce, polegająca na tym, że chce on za wszelką cenę zatrzymać swoje wpływy w państwie i podporządkować je interesom Watykanu. A teraz cytat z marcowo-kwietniowego „Bezbożnika" z 1931 roku, „Na kontratak religiantów odpowiemy wzmożonym atakiem na religię. Podczas świąt wielkanocnych, które są wszak wzmożonymi kampaniami wroga klasowego, musimy wzmóc naszą robotę antyreligijną", „Szturmowcami i kolektywistami wzmocnimy szeregi bezbożników" itd.

Czy styl Palikota i Ryfińskiego nie przypomina stylu „Bezbożnika"? „Religia jest jadem dla naszych dzieci", „Kościół uciska wiedzę, pali wynalazki", „Nie istnieją bajeczki opowiadane przez Kościół", zgadnijcie Państwo, czy to kolejne tytuły wpisów posła Ryfińskiego? Nie, to Józef Stalin z lat 30. XX wieku.

Gorliwość naszych postępowców w zwalczaniu religijnych przesądów razi już nawet co rozsądniejszych ateistów niezwiązanych środowiskowo z Twoim Ruchem. Na forum Racjonalista.pl w wątku „Czy antyklerykalizm musi się równać nienawiści i chamstwu", „Konowal" napisał: „Rozumiem, że są różnice w światopoglądzie, że nieraz odmienne zdanie wydaje się totalnym debilizmem, czasem nawet szkodliwym, ale czy to jest powód do sprowadzania dyskusji do obrażania? Wydaje mi się, że stać nas na prowadzenie dyskusji na wyższym poziomie niż w tym temacie".

Nienawiść do dziedzictwa

Nasza awangarda postępu walczy o światłe hasła tolerancji, otwartości i nowoczesności metodą „worek, korek i rozporek" opracowaną przez specjalistów z wydziału IV SB. I nie ma się temu co dziwić, przecież innych wzorców walki z Kościołem nigdy w Polsce nie było. Antyklerykalizm praktykowany w imię lepszej przyszłości, poza małymi wyjątkami, zawsze był tutaj prymitywny, wtórny i bardzo instrumentalnie wykorzystywany przez zaborców i okupantów. W naszej tradycji intelektualnej też nie zagrzał na dłużej miejsca. Prócz Tadeusza Boya-Żeleńskiego ciężko znaleźć drugą tak sztandarową postać. Nawet Witold Gombrowicz i Stanisław Brzozowski podkreślali zasługi polskiego Kościoła w budowaniu tożsamości i kultury narodowej.

Ten nasz wolterianizm właściwie nawet nie miał większych warunków na wykrystalizowanie jakiejś własnej, oryginalnej myśli, która byłaby jego własnym wkładem. Wszelkie idee czy prądy antykościelne przychodziły do nas z Zachodu i Wschodu. Zawsze byliśmy w tym obszarze wyłącznie odbiorcami. W końcu katolicyzm jest tak głęboko wrośnięty w naszą kulturę, że tylko skrajny cynik gotowy byłby na wyrzucenie całego tego dziedzictwa do śmietnika w imię bliżej nieokreślonego „postępu".

Blogi Palikota i Ryfińskiego pokazują, że najbliżej im do sowieckiego czasopisma „Bezbożnik"

W Polsce miał jeszcze tę jedną szczególną cechę, że łączy się z antypolonizmem. „Największym wrogiem narodowości rosyjskiej w tym kraju jest polonizm i w związku z nim katolicyzm, gdyż katolik i Polak w pojęciu ludu są synonimami. Dlatego osłabienie wpływu katolickiego w kraju jest jednym z zasadniczych środków działania, na które powinien zwracać uwagę rząd" – pisał po upadku powstania styczniowego jeden z jego pacyfikatorów, gen. Michaił Murawiew.

Tak jakoś zawsze było, że antyklerykalizm był trwałym środkiem rozbijania naszej jedności narodowej. Zaszczepiany przez cesarza Wilhelma i kanclerza Bismarcka, kolejnych carów, okupacyjne władze hitlerowskie i komunistów zawsze, jako ciało obce, wzbudzał podejrzliwość, był powodem wstydu i tak naprawdę kapitulacji przed wrogiem.

Intelektualiści, którzy się na niego decydowali, godzili się również na pewną stygmatyzację, wiedzieli, że walczą nie tyle o postęp, ile przeciw polskości, narodowej tradycji i wierze własnych rodaków. Z czasem zaczynali wierzyć, że wszystko, co rdzennie polskie, jest wsteczne, gorsze od zagranicznego, nienowoczesne i w gruncie rzeczy wstydliwe. O takich właśnie „postępowych" (reżimowych) intelektualistach pławiących się w PRL-owskim luksusie z prawdziwym obrzydzeniem wspominał w swoim „Dzienniku 1954" Leopold Tyrmand.

I w tym sensie wolterianizm ma wszelkie cechy ojkofobii, czyli niechęci, a nawet i nienawiść do własnego dziedzictwa i tożsamości narodowej. To nie przypadek, że  walka z wszelkimi formami polskiej ksenofobii i szowinizmu najbardziej leży na sercu tym, którzy jednocześnie określają siebie jako antyklerykałowie i zwolennicy zmniejszenia wpływów Kościoła na życie publiczne. To oni najgłośniej mobilizują społeczeństwo do walki z ciemnogrodem, prowincjonalizmem i kołtunerią.

Biogramy ludzi zaangażowanych w funkcjonowanie Towarzystwa Krzewienia Kultury Świeckiej w okresie Polski Ludowej dobrze obrazują wyobcowanie tych, którzy za przywileje godzili się zwalczać Kościół. Większość członków tego organu to pełniący funkcje partyjne wykładowcy marksizmu-leninizmu i mundurowi „utrwalacze" socjalizmu. Płacąc cenę skundlenia, stali się grupą wprawdzie uprzywilejowaną, lecz chronioną przez obce wojska.

Dzisiejsi potomkowie Woltera też czują się u nas awangardą i tak jak ich poprzednicy ochrony i samopotwierdzenia szukają wśród obcych wpływów. Nie mogąc znaleźć aprobaty u Polaków w sprawie „laickości państwa" czy takich „praw człowieka", jak prawo do aborcji i eutanazji, wciąż powołują się na prawo Unii Europejskiej, ONZ i innych lewicowych organizacji międzynarodowych. Ciekawe, jak dziś przyjęliby wiadomość o kasacie klasztorów na Śląsku z 1810 roku i w Królestwie Kongresowym z 1864 roku. Ich dotychczasowe zachowanie wskazuje na to, że odetchnęliby pewnie z ulgą, widząc, jak zakony – najsilniejsze ostoje polskiej wiary, kultury i historii – zostały zupełnie zneutralizowane.

Ideologia Wielkiej Pustki

Polski wolterianizm jest anomalią niezakorzenioną w naszej tradycji intelektualnej, jest także patologią, ponieważ opiera się głównie na negacji i podgrzewaniu negatywnych namiętności w stosunku do osób duchownych i wierzących katolików. Jako bunt i sprzeciw nie ma żadnej konstrukcji pozytywnej. Wskazując „sukienkowych" jako klasę pasożytów i szkodników, generalizuje myślenie czarno-białe i do złudzenia przypomina antysemicką nagonkę z Niemiec lat 30. XX wieku.

Głosząc potrzebę tolerancji, poszanowania odmiennych poglądów i godności dla mniejszości seksualnych, sam zadaje rany, stygmatyzuje i obraża uczucia ludzi wierzących oraz wyśmiewa narodowe dziedzictwo, nie proponując nic w zamian. Swoją pustkę i płytkość ideową próbuje zakrzyczeć agresją i bojowością, no bo cóż proponują w zamian za wyparcie się Boga? Bytowanie ku nicości?  Ideologię Wielkiej Pustki?

I taki jest obraz tego naszego polskiego wolterianizmu. Mocno spóźniony i naskórkowy, a na dodatek jeszcze wtórny, przeszczepiony z obcych nam wzorców (więc niewiarygodny), nijak nie może sobie znaleźć u nas miejsca. Nie ma w nim żadnej oryginalnej myśli, żadnej świeżości, taka niezdara pośród innych ideologii. Zamiast szukać własnych zalet wyolbrzymia wady przeciwnika. Zawsze gotowy szkodzić wszystkiemu, co prawdziwie polskie. Nie wierzy w siebie, liczy tylko na poparcie i ratunek z zewnątrz.

Czuć w Polsce wyraźny powiew wolterianizmu. Hasła o równości, tolerancji, obronie mniejszości seksualnych i inaczej myślących, przy bezwzględnym krytycyzmie wobec przedstawicieli Kościoła, jeszcze nigdy nie brzmiały tak silnie jak teraz. Równocześnie wiele autorytetów lewicowo-liberalnych elit z niekłamanym zatroskaniem przekonuje, że z takim poziomem religijnego fanatyzmu i przesądów nie zdamy egzaminu z dojrzałej demokracji przed Europą. „Gdy nadarzyła się wreszcie okazja, by z parweniusza i kraju wiecznie aspirującego stać się w końcu Europą nie tylko w sensie geograficznym, ale także i kulturowym, na przeszkodzie ku nowoczesności staje skostniały polski katolicyzm ze swoją przestarzałą wizją świata" – przekonują czołowi publicyści  „Gazety Wyborczej" czy „Polityki".

Pozostało 93% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Jan Romanowski: PSL nie musiał poprzeć Hołowni. Trzecia Droga powinna wreszcie wziąć rozwód
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA