Wedle oficjalnych danych, na ulicach Gdańska, Gdyni, Szczecina i Elbląga od strzałów milicji i wojska zginęło 45 osób, a 1165 zostało rannych".
Grudzień 1970, wcześniej poznański Czerwiec 1956, później zaś Ursus i Radom 1976, to fundamentalne wydarzenia w naszych powojennych dziejach, tak jak Sierpień 1980, stan wojenny oraz Okrągły Stół. Wydawałoby się, że w tych sprawach najważniejsze fakty zostały tysiąckroć opisane i weszły – jako oczywiste i bezdyskusyjne – do naszego historycznego kanonu, którego uczą się dzieci w szkołach i studenci na studiach. Tak wydawało się do 19 kwietnia 2013, kiedy to warszawski Sąd Okręgowy ogłosił w sprawie Grudnia 1970 wyrok, który zasadniczo kłócił się z całą naszą dotychczasową encyklopedyczną wiedzą. Logiczny wniosek mógł być tylko jeden: albo pomylił się sąd, albo my (społeczeństwo, które przez dziesięciolecia stworzyło sobie mit).
Sąd mianowicie nie tylko uniewinnił Stanisława Kociołka, oskarżonego o przyczynienie się do tamtych śmierci, nie tylko praktycznie darował karę dwóm dowódcom, którzy wydali rozkaz strzelania, lecz także – a może przede wszystkim? – nie znalazł i nie osądził, ani w żaden inny sposób nie wskazał osób odpowiedzialnych za tę tragedię. Ponad rok później, 30 czerwca 2014, warszawski Sąd Apelacyjny w całej rozciągłości podtrzymał tamten wyrok, dzięki czemu stał się on prawomocny.
Rzecz jasna, z ewentualną krytyką trzeba poczekać na najtrudniejszą część niezawisłego sądzenia, czyli na pisemne uzasadnienie wyroku, bowiem – tak naprawdę – dopiero takie uzasadnienie podsumowuje, streszcza i wieńczy długoletni sądowy proces. Jednakowoż pewne pytania cisną mi się na usta już teraz. Nie dotyczą one okoliczności ocennych (ustrój, polityka, ideologia, patriotyzm etc.), tylko samej śmierci mich rodaków.
Były jakieś śmiertelne ofiary, czy ich nie było? Jeśli były, to czy śmierć spowodowały karabinowe kule? Jeśli tak, to kto konkretnie strzelał? Trzydzieści cztery lata temu popłakałem się na „Człowieku z żelaza" słuchając śpiewanej przez panią Jandę piosenki o Janku Wiśniewskim – ale może on wcale nie padł? Skoro hitlerowscy i stalinowscy oprawcy nie mogą zasłaniać się odgórnymi rozkazami, dlaczego strzelający żołnierze i milicjanci PRL w ogóle nie byli sądzeni? I kwestia dla mnie najbardziej intrygująca: kto konkretnie z imienia i nazwiska (mam na myśli kierownictwo resortów, sądów i prokuratury, zarówno w PRL, jak i w III RP) odpowiada moralnie i profesjonalnie za to, że proces o śmierć ludzi w roku 1970 rozpoczął się ćwierć wieku później, oraz za to, że do wydania prawomocnego wyroku upłynęło niemal dziewiętnaście następnych lat?