Państwo prawa, czyli zacznijmy od skoków z palmy

Oto, jak pięknie żyło się w murzyńskim państwie prawa. Potrzebna jest do tego społeczność o poważnym, obowiązującym kodeksie moralnym i honorowym oraz przynajmniej jedna palma kokosowa.

Publikacja: 02.07.2014 08:14

Anna Kozicka-Kołaczkowska

Anna Kozicka-Kołaczkowska

Foto: archiwum prywatne

Plastikowa palma tkwi nie tylko na warszawskim rondzie. Czerwony, mieniący się chojak całymi nocami sypie iskry od pnia po czubki liści i przykuwa wzrok przejezdnych ku posesji na wrocławskich peryferiach. W okienku stojącej tam willi na własne oczy widywałam za dnia afrodytki bez ubranek.

Palma wrocławska ma więc sens nie tyle estetyczny, co praktyczny. Jest sztuką użytkową, zatem nie czystym, tragicznym, klasycznym kiczem, jak palma warszawska. Ale do tego, że najemni defraudanci naszych pieniędzy zwani artystami osiągnęli poziomy poniżej rewirów przemysłu porno jesteśmy przyzwyczajeni.

Płatnicy nieprzyzwyczajeni, którzy wybrali się protestować przeciwko kiczowi o Golgocie, też właściwie nie mają wyjścia. Nie dość, że było ich na miejscu kilkanaście bodaj razy mniej niż najemników resortu siłowego wyposażonych w kaski, centryfugi gazowe, pały i giwery, to jeszcze, telewizyjnym zwyczajem, uchodzić muszą za bezzębnych, zidiociałych staruszków o rozwichrzonych, siwych fryzurach. Bandyckie zarzucenie na głowę worka pewnej Marysi w świetlicy „Krytyki Politycznej" w obronie „Golgoty" to też trend lewackiego terroryzmu, sztuka walki politycznej znana publiczności szerzej od czasu księdza Jerzego.

Identycznie ma się u nas kwestia honoru, tak nieodłącznie związana z moralnością i etyką

( uprasza się nie mylić z etyką smrodliwych, podszywających się pod jej miano wyziewów marksizmu ). Kelnerzy, imając się swojej odważnej robótki, zdawali się rozumieć karygodny sens negocjacji toczonych przy obsługiwanych przez nich stolikach. Wartość handlowa ich audiobooków wystarczająco jasno potwierdza fakt, że chodzi tu o przekroczenie wszelkich kanonów. Podła to cywilizacja, w której kelner lepiej pojmuje interes państwa, misję służby publicznej, godność urzędnika państwowego, etykę i prawo, niż jego Dyzma.

Bronisław Malinowski – wart przynajmniej kilku sensacyjnych seriali filmowych genialny Polak z początku XX wieku, którego Brytyjczycy sławią jako badacza pierwotnych cywilizacji i twórcę ich nowoczesnej antropologii i socjologii, w jednym ze swoich pionierskich dzieł opisuje przypadek z badań przeprowadzonych w roku 1915 na Wyspach Triobranda Brytyjskiej Nowej Gwinei:

„Mwakenuwa z Liluta, człowiek wysokiej rangi społecznej, wpływowy czarownik i wybitna indywidualność (...) miał oprócz innych żon jedną imieniem Isowai, do której był bardzo przywiązany. Czasami kłócił się z nią i pewnego dnia w trakcie sprzeczki znieważył ją jedną z najgorszych obelg (kwoy lumuta), która - jeśli użyta jest przez męża w stosunku do żony – uważana jest za szczególnie hańbiącą. Isowai, postępując według tradycyjnych pojęć o honorze, popełnia z miejsca samobójstwo przez lou ( skacząc z wierzchołka palmy ). Następnego dnia, gdy opłakiwano Isowai, Mwakenuwa poszedł w jej ślady i zwłoki jego umieszczono obok jej ciała, by opłakiwać ich razem. W tym wypadku w grę wchodziło bardziej uczucie aniżeli prawo. Lecz zdarzenie to dobrze ilustruje, jak mocno tradycyjne uczucia i poczucie honoru były przeciwne wszelkiemu nadużyciu, wszelkiemu przekroczeniu (...)."

(Bronisław Malinowski „Zwyczaj i zbrodnia w społeczności dzikich")

Profesor Znamierowski we wstępie do polskiego wydania dzieł Malinowskiego podkreśla znaczenie tej pracy dla studiów prawniczych. Muszę przyznać, że lou - skok z palmy - jako zwyczajowe wymierzenie sobie sprawiedliwości jest zaskakująco zbieżne z duchem wszystkich pisanych i niepisanych honorowych i etycznych kodeksów ludzkości.

Pośród fascynujących przykładów triobriandzkiego, zwyczajowego prawa pierwotnego, Bronisław Malinowski opisuje między innymi konflikt ukochanego syna wodza z siostrzeńcem, którego stopień pokrewieństwa w kulturze triobrandzkiej kreował na spadkobiercę i następcę wodza, zatem stanowił legitymację ważniejszą, niż pozycja rodzonego syna. Z natury rzeczy prawo dziedziczenia rodziło w tych warunkach konflikt etyczny. Uczucie każdego wodza skłonne było trzymać stronę syna zrodzonego z własnej żony. Twarde prawo, choć nie spisane na papierze lecz osadzone na zrębie mocnych fundamentów etycznych i moralnych, działało tam jednak bezbłędnie:

„Tak się przedstawiała sprawa w stołecznej wsi Omarakana, rezydencji głównego wodza, którego władza rozciąga się na cały region i którego wpływ sięga wielu archipelagów, a sława rozpościera się w całej wschodniej części Nowej Gwinei. Wkrótce odkryłem, że pomiędzy jego synami i siostrzeńcami panuje nieustanna walka (...).Do ostatecznego wybuchu doszło, gdy syn wodza wyrządził poważną krzywdę siostrzeńcowi w sporze prowadzonym przed rządowym namiestnikiem regionu. Siostrzeniec Mitakata został w rezultacie zasądzony i zamknięty w więzieniu na miesiąc czy dwa. Gdy wieści o tym doszły do wsi, po krótkotrwałej radości wśród stronników Namwana Guyau nastąpił krytyczny moment. Wódz zamknął się w swojej chacie pełen złych przeczuć, co do konsekwencji grożących jego ulubieńcowi, który według powszechnej opinii postąpił nierozważnie i dopuścił się pogwałcenia plemiennego prawa i solidarności plemiennej. Krewni uwięzionego młodszego pretendenta do godności wodza wrzeli tłumionym gniewem i oburzeniem. Gdy noc zapadła i wieś się uciszyła, każda rodzina zasiadła w milczeniu do wieczornego posiłku. Nikogo nie było na placu centralnym - Namwana Guyau nie pokazywał się, wódz Touluwa ukrył się w swojej chacie, większość jego żon i ich rodziny również pozostały w mieszkaniu. Nagle donośny głos rozbrzmiał wśród milczącej wsi. Bagidou, prawowity następca wodza i najstarszy brat uwięzionego stojąc przed swoją chatą przemówił, zwracając się do krzywdziciela swojej rodziny:

- Namwana Guyau, jesteś sprawcą nieszczęścia. My, klan Tabalu z Omarakany , pozwoliliśmy ci zostać z nami i mieszkać wśród nas. Miałeś w Omarakanie żywności pod dostatkiem, jadłeś naszą żywność, korzystałeś ze świń, dostarczonych nam jako danina, i z naszej ryby, żeglowałeś w naszym czółnie. Zbudowałeś chatę na naszej ziemi. Teraz wyrządziłeś nam krzywdę. Nakłamałeś. Mitakata jest w więzieniu. Nie chcemy, byś został tutaj. To jest nasza wieś. Ty jesteś tutaj obcy. Idź precz. Wypędzamy ciebie. Wypędzamy ciebie z Omarakany.

Słowa te wygłoszone były donośnym, przejmującym głosem. Każde z tych krótkich zdań powiedziane było po pauzie i każde, jak pojedynczy pocisk, przelatywało przez pusta przestrzeń chaty, gdzie siedział pogrążony w myślach Namwana Guyau. (...) Wieś trwała w bezruchu, lecz zanim noc minęła Namwana Guyau opuścił Omarakanę na zawsze."

Oto, jak pięknie żyło się w murzyńskim państwie prawa. Potrzebna jest do tego społeczność o poważnym, obowiązującym kodeksie moralnym i honorowym oraz przynajmniej jedna palma kokosowa. My jedną, luźną palmę już mamy. Na początek dobre i to.

Opinie polityczno - społeczne
Jędrzej Bielecki: Wybór Friedricha Merza może przynieść Europie nadzieję
Opinie polityczno - społeczne
Jerzy Surdykowski: O wyższości 11 listopada nad 3 maja
Opinie polityczno - społeczne
Marek A. Cichocki: Polityczna intryga wokół AfD
Opinie polityczno - społeczne
Rusłan Szoszyn: Umowa surowcowa Ukrainy z USA. Jak Zełenski chce udobruchać Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Fotka z Donaldem Trumpem – ostatnia szansa na podreperowanie wizerunku Karola Nawrockiego?
Materiał Promocyjny
Między elastycznością a bezpieczeństwem