Tak w każdym razie interpretowane są wyniki referendum, w którym odrzucili pomysł ubiegania się o organizację olimpiady zimowej, opowiadając się za lokalnymi inwestycjami ułatwiającymi życie mieszkańców. Nawet zbudowanie metra, co raz na zawsze uzdrowiłoby kulejącą komunikację podwawelską, uzyskało bardzo znikomą większość. Za wysokie progi na galicyjskie nogi. Precz z gigantomanią, niech żyją parkowe rabatki, place dla spacerowiczów i ścieżki rowerowe!
Już co poniektórzy lokalni politycy ?w zrozumiałej trosce o wyniki jesiennych wyborów samorządowych – dostosowują swe programy do wyrażonej właśnie woli podwawelskiego ludu. W demokracji jest ona najwyższą instancją. Ja też wolałbym żyć w „slow city" i delektować się „slow foodem" niż na wiecznie rozgrzebanym placu budowy, gdzie najwyżej można w pośpiechu wchłonąć jakąś bułę z „McDonalda". Ale pozostaje bez odpowiedzi pytanie: kto ma zapłacić za to przyjemne życie? Bo już nie ciocia Unia, jako że dotacje, z których zafundowano hale widowiskowe, mityczne pendolino do Warszawy ?i poprawiono drogi, już za kilka lat się skończą. Czy zarobi na to Wawel, knajpy na Kazimierzu i żeliwna imitacja smoka, któremu już dawno zgasła w paszczy udająca ogień gazowa lampa? A może my sami musimy? Może trzeba rozejrzeć się uważnie dookoła, pojąć, że stara prawda o wielkim zagłębiu uniwersyteckim i intelektualnym, jakim jest krakowska dolina nadwiślańska, ?to nie tylko kwiatek do kożucha, ?nie tylko powód do celebrowania ?Akademii Umiejętności (nie Nauk, ?jak w Warszawie!), ale niewysychające źródło zysku?
Ale jeśli tak, to uniwersytet musi przestać być tylko korporacją produkującą ciasnych specjalistów, którzy i tak nie znajdą zatrudnienia ?z zakupionymi tutaj dyplomami. Przemysł musi zapomnieć o blachach karoseryjnych, z których dumna jest Nowa Huta, o montowniach cudzych konstrukcji, o komputerowej obsłudze zaoceanicznej księgowości. W Dolinie Krzemowej albo w Massachusetts Institute of Technology humanistyka jest obecna także na wydziałach technicznych, a wielkie i zmieniające świat innowacje powstają ?na uniwersytetach, które pozostały ?– jak to było w średniowieczu ?– oazami mądrości. Przemysł, który pcha świat do przodu, to nie licencje, ale pomysły ludzi, którzy patrzą dalej niż tylko w swoja wąską dziedzinę, ?w której uzyskali doktorat albo prezesurę.
Jak to zrobić? Nie wiem. Wiem tylko, że skoro było możliwe tam, ?jest do osiągnięcia także u nas. ?Ale wyzwanie jest o wiele większe ?i bardziej zawrotne niż wszelkie igrzyska olimpijskie. Tak, na pewno jest to możliwe. „Ino oni nie chcą chcieć" – jak napisał ponad 100 lat temu krakowski poeta. W przeciwnym wypadku będziemy żyć powoli, ale na zadupiu świata, gdzie z roku na rok będzie coraz bardziej niemiło, aż w końcu przyjdzie zawołać za innym zwolennikiem „slow life" ?– Grekiem Zorbą – „och, jaka piękna katastrofa!".
Autor jest dziennikarzem, pisarzem. ?W latach 1980–90 był wiceprezesem SDP. Współpracował z „Rz". ?Były konsul generalny RP w Nowym Jorku ?i b. ambasador RP w Bangkoku. ?Autor wielu książek.