To ksiądz profesor Michał Heller, ojciec Tomasz Dostatni, Czech ksiądz (też profesor) Tomáš Halík, paru innych. No i oczywiście ojciec Maciej Zięba, który słusznie napisał niedawno w „Plusie Minusie", że ton dzisiejszej rozmowie o świecie nadają ludzie SAP (successful, atheist, progressive) – stąd płyną fałszywe założenia i wnioski, trzymają się naciągane mity i tak dalej. Punkt widzenia SAP jest bowiem tylko jednym z możliwych.
Dzisiejszy ateizm jest martwy nie dlatego, że – jak pisał Dostojewski – „skoro Boga nie ma, to wszystko wolno". Nie dlatego, że nauka – mimo wspaniałego rozwoju – nie zmniejszyła obszaru nieznanego, nie przybliżyła oczekiwanej chwili, kiedy będziemy wiedzieli wszystko o wszystkim i byt nadprzyrodzony przestanie być potrzebny do pojmowania świata. Jest martwy nade wszystko z tego powodu, że ignoruje najstarsze i najbardziej dojmujące ludzkie pytanie o sens istnienia, nie daje nam jakiejkolwiek nadziei. Jeśli Boga nie ma, to jedynym sensem dostępnym człowiekowi jest przetwarzanie pokarmu na fekalia i kolekcjonowanie drobnych przyjemnostek. Cokolwiek innego wymaga wiary, nawet w siłę humanistycznej kultury i tradycji, która nakazuje solidarność z innymi istotami. To także zawierzenie niedające się udowodnić, to także metafizyka, choć zredukowana.
Jeśli Bóg jest jedyną siłą sensotwórczą w istniejącym świecie, to należałoby w modlitwie nie upraszać o zdrowie i powodzenie, nie wpisywać Mu się do książki zażaleń, ale dziękować za to, że istnieje, bo tylko On czyni nasze życie sensownym, trwalszym niż śmierć i komukowiek potrzebnym. Wielbić Go za to w zachwycie. Ale w obszarze wiary mamy dziś wybór tylko między negacją Absolutu w duchu SAP a srogą Bozią z katechizmu, która wprawdzie wysyła aniołka, aby przeprowadzał dziatki nad przepaścią, ale głównie nakazuje, wymaga i w razie potrzeby surowo karze. Ale o tym dramatycznym dylemacie ludzi szukających Boga już ojciec Zięba nie napisał.
Jak czytać Ewangelię? Żydzi – jak i inne narody Morza Śródziemnego – nie mieli zaufania do metafor, są narodem Prawa, podobnie jak Rzymianie, a nawet Grecy. Co innego Daleki Wschód; tam święte teksty są przenośnią albo lepiej – poezją.
U nas wszystko jest spisane raz na zawsze, językiem zrozumiałym dla patriarchalnych pasterzy i wojowników. Ewangelia i tak była dla nich szokiem, więc Żydzi ją odrzucili. A my boimy się przyznać, że jest ona raczej darem niż nakazem. Raczej wskazówką niż wykładnią. Raczej olśnieniem spisującego ją proroka, iskrą Bożą, ale tylko taką, jaka była w stanie zaistnieć w świadomości nawet najlepszych ludzi tamtych czasów i tamtej – dawno nieistniejącej – kultury. Ale może jest to część Bożego planu, byśmy dorastali do obrazu Stwórcy, którego jeszcze nie znamy?