Nastanie w Polsce rządów jednopartyjnych można było rozumieć jako wejście naszego kraju do klubu rozwiniętych demokracji. Przecież w kilku ważnych, o ugruntowanej tradycji demokratycznej, krajach zachodnich rządy jednopartyjne są normą, a koalicje rządzące – zaledwie przypadłością.
Polska demokracja, która po 1989 roku raczkowała jako system chaosu, z czasem okrzepła. Już samo istnienie dużych, zdyscyplinowanych partii (inna rzecz, że aż zbyt zdyscyplinowanych) stabilizowało scenę polityczną i było krokiem zbliżającym nas do wzoru starych demokracji o tyle, że władza i opozycja są tam przewidywalne. Przejście do fazy rządów jednopartyjnych mogło być sygnałem takiego dojrzewania naszego systemu parlamentarnego – naturalnie pod warunkiem, że zachowane zostałyby wszelkie prawno-polityczne gwarancje państwa prawa. W każdym razie w chwili zwycięstwa Prawa i Sprawiedliwości w wyborach 25 października niżej podpisany nie przyłączał się do przestróg, że oto władzę bierze partia, która zdolna jest te gwarancje zakwestionować.