Reklama

Jerzy Surdykowski: Filozofia „Diuny” to filozofia kiczu

Czy ktoś, oglądając „Diunę”, zastanawiał się, jakim prawem tytuły arystokratyczne wciąż obowiązują w jedenastym milenium (dziś mamy dopiero trzecie), i to w całej galaktyce? Głupie pytanie: baśń nie mówi o tym, co realne, tylko o tym, co pożądane.

Publikacja: 07.05.2024 04:30

Kadr z filmu "Diuna"

Kadr z filmu "Diuna"

Foto: materiały prasowe

Najwięcej prawdy o nas samych jest w baśniach, które lubimy oglądać i słuchać, a nie w badaniach socjologów. Od czasów „powieści dla kucharek” wiadomo, że bohater nie może być prostakiem z gminu, dlatego pamiętna Stefcia z „Trędowatej” nie zakochała się w ordynansie, tylko w ordynacie. Podobnie w „Gwiezdnych wojnach”, gdzie zwalczający się wrogowie pochodzą z tego samego szlachetnego rodu rycerzy Jedi, a nagrodą dla zwycięzcy będzie księżniczka. Nie inaczej u Tolkiena i naśladowców, gdzie od królów i książąt aż się roi, chyba żeby byli pozaziemskiego, a więc szlachetniejszego rodu.

 „Diuna” snuje kolejną baśń, bo wszyscy kochają arystokrację

Jeszcze lepiej postarał się autor filmu „Diuna”, który niedawno bił frekwencyjne rekordy w polskich kinach. Jego bohater Paul Atryda to nie tylko książę dynastii panującej na planecie Arrakis; miano rodowe sugeruje, że Atrydzi pochodzą od mitycznego króla Myken Atreusa obłożonego przez bogów klątwą za zbrodnie popełnione w walce o tron. Może te koligacje miały odsunąć pytanie: jakim prawem tytuły arystokratyczne wciąż obowiązują w jedenastym milenium (dziś mamy dopiero trzecie), i to w całej galaktyce?

Czytaj więcej

„Diuna”: Jakie błędy książki Franka Herberta powiela film Denisa Villeneuve'a

Głupie pytanie: baśń nie mówi o tym, co realne, tylko o tym, co pożądane, dlatego intryga rozgrywa się nie w chatach i warsztatach, lecz na królewskim dworze, a osią sporu są przedmioty mityczne lub nadprzyrodzone. Dlatego ani demokracja, ani plebs nie nadają się do baśni. Zapomnijmy o parlamencie i wyborach, liczy się tylko dwór, tak samo unieważnijmy wytwory nauki i technologii – liczy się tylko magia. Za wszystkim stoją mafie i sprzysiężenia, jak manipulatorski zakon damski Bene Gesserit z Diuny.

Ateiści nie istnieją, ale nowa religia polega tylko na empatii i inkluzywności

Owszem, jest w baśniach miejsce dla plebsu, pod warunkiem że rdzenni mieszkańcy planety – niby-Murzyni w bajędach o Robinsonie – będą skromni, pracowici, chętni do przyjęcia prawdziwej wiary i w porę staną po właściwej stronie. Ta religia nie może być trudna i stawiać wiernym wymagań, jej przyjęcie ma być łatwe jak przejście z jasnej na ciemną stronę mocy w „Gwiezdnych wojnach”. Nie ma baśni ateistycznej, bo nie ma też prawdziwych ateistów; każdy w „coś” wierzy, nawet jak się wstydzi tego nazwać. A więc to „coś” ma być lekkie, łatwe i przyjemne; trochę z chrześcijaństwa, trochę z buddyzmu, szczypta New Age. Grunt, żeby było empatycznie i inkluzywnie, a Mesjasz był przystojny jak Paul Atryda z „Diuny”.

Reklama
Reklama

Zapomnijmy o parlamencie i wyborach, liczy się tylko dwór, tak samo unieważnijmy wytwory nauki i technologii – liczy się tylko magia

To jasne, że baśnie mówią o nas prawdę, ale nie jest to dobra prawda.

felietony
Zuzanna Dąbrowska: Norki wygrały z psami
analizy
Rusłan Szoszyn: Rozmowy pokojowe i ofensywa propagandowa Władimira Putina
Opinie polityczno - społeczne
Jerzy Surdykowski: Dlaczego nie ma już tej Ameryki, którą pamiętamy?
Analiza
Jędrzej Bielecki: Donald Tusk zawstydza Niemców
Materiał Promocyjny
Startupy poszukiwane — dołącz do Platform startowych w Polsce Wschodniej i zyskaj nowe możliwości!
Opinie polityczno - społeczne
Marek A. Cichocki: Niebezpieczna gra Zachodu z Rosją. Lepiej żeby Polska nie stała z boku
Materiał Promocyjny
Nowa era budownictwa: roboty w służbie ludzi i środowiska
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama
Reklama