Zabrzmi trochę nieskromnie, ale nie mogę od tego nie zacząć – parę miesięcy temu wręczono mi w Brukseli dokument powołujący mnie na zaszczytną funkcję o górnolotnej i przydługiej nazwie: ambasador Komisji Europejskiej ds. nowej narracji europejskiej. Wraz z paroma innymi osobami stałem się tym samym uczestnikiem ambitnej misji przekonywania obywateli Unii o zaletach czy wręcz nieodzowności kontynuowania wielkiego projektu łączącego państwa Europy.
Niełatwo wyobrazić sobie trudniejsze zadanie. Nastroje antyunijne stają się w wielu krajach coraz silniejsze i nawet zagorzali zwolennicy UE przechodzą nierzadko na pozycje sceptyków opowiadających się raczej za rozluźnianiem wspólnotowych zasad niż za ich utrzymywaniem czy wręcz zacieśnianiem. Oczywiście nie powierzono by mi wspomnianego zadania, gdybym nie należał do grona tych unijnych obywateli (wierzę, że ciągle będących w większości), którzy pozostają przekonani o głębokim historycznym znaczeniu unijnej idei. Tylko jak przekonywać do tego sceptyków, jeśli nie można równocześnie zrezygnować z nawoływań o korektę zasad funkcjonowania UE i eliminację jej ewidentnych słabości?
Zapomniane marzenia
Zacznijmy od obserwacji, iż krytyka UE wychodzi właściwie wyłącznie z jej wnętrza. To my, unijni Europejczycy, nie jesteśmy z siebie zadowoleni, z zagranicy zaś nie docierają do nas żadne istotne głosy krytyki. Jakież to różne od sytuacji w społeczeństwach innych światowych potęg. Państwa te budują swą siłę na może niepełnej, ale jednak silnie artykułowanej jedności przekonań swych obywateli, przy często bardzo dosadnej krytyce swych działań ze strony bliższych i dalszych sąsiadów!
Ze strategicznego punktu widzenia to właściwie dobra wiadomość – przecież dbanie o zgodę we własnym domu jest chyba łatwiejsze od nakłaniania innych do przyjaznych dla nas gestów. W tej sytuacji trzeba jednak zadać sobie kluczowe pytanie – co nam się tak w Unii nie podoba, że wielu z nas jest skłonnych ustawiać się do niej bokiem, a może, niestety, wręcz tyłem?
Albo spojrzeć na problem z drugiej strony – co było na przykład motywem nawoływań o członkostwo w Unii demonstrantów na Majdanie? Obywateli kraju leżącego przecież geograficznie w Europie, więc może niepotrzebnie jeszcze szukających sobie tego dodatkowego kłopotu? Może przypomnielibyśmy sobie nasze marzenia sprzed trzech dekad i wynik późniejszego referendum w sprawie wejścia do Unii – czyżbyśmy zapomnieli, o co nam wtedy chodziło?