Krzysztof Janik: Lewica, ale jaka

Można mieć najbardziej szczytne ideały i nie potrafić ich zrealizować. A wyborca głosuje wedle innych kryteriów niż słuszność – były przewodniczący SLD polemizuje z Marcinem Giełzakiem.

Publikacja: 29.08.2023 03:00

Krzysztof Janik

Krzysztof Janik

Foto: Marek Gorczyński/pap

Bardzo lubię i szanuję Marcina Giełzaka, którego trzeźwy sposób myślenia i analizy świata poznałem w trakcie współpracy w projekcie „Konsens”. Bardzo cenię ten typ myślenia o rzeczywistości, który najkrócej wyrazić można stereotypowym „myślę, więc wątpię”. Bez niego nie można sobie wyobrazić postępu, dążenia do zbudowania rzeczywistości, która będzie lepsza niż to, co jest. W projekcie „Konsens” tworzymy więc pewną frakcję zdroworozsądkowców, czasem wspólnie z jedną grupą ludzi prawicy, czasem z inną (generalnie prawica o różnych barwach w tym projekcie dominuje).

Niestety, nie mieliśmy okazji porozmawiać o lewicy, choć znam jego miłość do PPS-u, zwłaszcza emigracyjnego. Z tym większym zaciekawieniem sięgnąłem po rozmowę, jaką przeprowadził z nim w „Plusie Minusie” Roch Zygmunt („Marcin Giełzak: Woke rozbija lewicę i pozwala ją przejąć korporacjom”, 18 sierpnia 2023 r.). I niestety się rozczarowałem. I to z wielu powodów.

Czytaj więcej

Marcin Giełzak: Woke rozbija lewicę i pozwala ją przejąć korporacjom

Antykomunizm jak odra

Zacznę od tego, że Marcin Giełzak mocno tkwi na pozycjach ahistorycznych. Współczesną lewicową partię parlamentarną nazywa postkomunistami i odróżnia ją od lewicy socjaldemokratycznej. Ja się za to nie obrażam. Rozumiem, że są ludzie – martwi mnie, że także wśród lewicy – którzy tkwią od lat na barykadach. Im dalej od komunizmu, tym bardziej rośnie ich antykomunizm. Nawet Jarosław Kaczyński się z tego wyleczył, Marcin Giełzak jeszcze nie. Ale to przechodzi jak odra (uwaga, Marcinie, z małej litery – zaznaczam, bo wywiadowany odróżnia lewicę z małej i z dużej litery). Tylko że to jest etykietowanie ludzi i zjawisk. Jeśli jego podstawą są życiorysy, to Włodzimierz Czarzasty jest ilustracją. Ale grono kierownicze klubu parlamentarnego Lewicy już nie. Nikt z niego – to informacja nie tylko dla Giełzaka – nie należał do aktywu PZPR-u. A średnia wieku tego gremium to 40 lat. Przypomnę Marcinowi Giełzakowi, że III RP ma już 34 lata.

Etykietę „postkomuniści” odnieść można także do założeń ideowych i celów programowych partii. Ciekaw jestem, który z poglądów Nowej Lewicy można zakwalifikować jako resentyment do ideałów, myśli i praktyki politycznej ustroju, który umarł przed 34 laty. Jego echa (partia kieruje, rząd rządzi, omnipotentne państwo, dominujący i przekuwany w powszechnie obowiązujące normy prawne światopogląd) odnajduję w praktyce politycznej innych partii. Żadna z nich nie określa się jako lewicowa, ba, tworzą one wspólny front z Marcinem Giełzakiem w zwalczaniu lewicy politycznej, realnie istniejącej (to złośliwość!).

Najlepiej widać to w stosunku do SLD. Ta partia to już przeszłość. Wykonała swoje zadanie, przeprowadziła miliony Polaków z PRL-u do III RP, dała byłym członkom i sympatykom PZPR-u poczucie podmiotowości, sprawiła, że poczuli się oni w nowym państwie jak u siebie. I lojalnie, uczciwie budowała tę nową Rzeczpospolitą. Wdzięczny byłbym Marcinowi za wskazanie tych działań i decyzji politycznych, w podejmowaniu których uczestniczyłem, a które były szkodliwe dla państwa.

Izolacja SLD

Owszem, przyznaję, że nie zawsze były one zgodne z pryncypiami lewicy – zwłaszcza tak, jak ją rozumiemy w trzeciej dekadzie XXI wieku. Ale trzeba zrozumieć ówczesną sytuację. W SLD – zwłaszcza na początku III RP – znaleźli się także ludzie utożsamiani z PRL-em, nie dlatego, że byli lewicowcami, ale dlatego, że nikt ich nie chciał. Zasada izolacji SLD obowiązywała wszak bardzo długo. Izolował ich Ryszard Bugaj (nie chciał koalicji z SLD), a także lewica postsolidarnościowa skupiona w Unii Demokratycznej (też odmówili). Lewica postpezetperowska została więc sama. Co prawda na lewicy dopuściliśmy wtedy oficjalne funkcjonowanie frakcji partyjnych (była socjalistyczna, socjaldemokratyczna i socjalliberalna), ale większość ówczesnych polityków SLD była poza tymi frakcjami. Nic dziwnego, że odnaleźli się potem w Platformie (od Borowskiego po Arłukowicza) bądź innych formacjach. Kalkulowali, że skoro SLD jest skazana na śmierć, to trzeba szukać innych tratw dla własnych karier. Bóg z nimi.

I było tak, jak mówi Marcin Giełzak. W 1997 roku dr (wtedy) Anna Pacześniak zrobiła badania nad czołowym aktywem SLD. Wyszło z nich, że znaczna część tej grupy jest konserwatywna obyczajowo i liberalna gospodarczo. I o tym kiedyś mówiłem, co cytuje Marcin w swym wywiadzie. Tych ludzi – jak sądzę – już na lewicy nie ma. Część głosuje na PiS, a reszta – co trzeba dostrzec – zmieniła poglądy. Na początku tego wieku prof. Maria Szyszkowska – senator SLD – przyniosła projekt ustawy o małżeństwach jednopłciowych. Tak, ówczesne SLD nie było wtedy na to gotowe. Ale polski wyborca też chyba nie. Dziś ten problem w powszechnej świadomości, wśród starego aktywu SLD, nie budzi emocji. Wszyscyśmy dojrzeli.

Jedynie słuszne postulaty

Tu kolejna uwaga polemiczna do Marcina Giełzaka. Prawi mi on komplement, powiadając, że ceni mnie za pragmatyzm i wyczucie państwa. Bardzo mu za to dziękuję. Ale to jest właśnie ta kwestia. Można mieć najbardziej szczytne ideały i nie potrafić ich zrealizować. Że jak chcemy upowszechnić dobre – każdemu według potrzeb – usługi publiczne, to musimy rozumieć, jak działa państwo i jak można to zrealizować. Że zacząć trzeba od ustroju państwa, roli w nim samorządu obywatelskiego (terytorialnego, zawodowego, gospodarczego), zadań zleconych dla NGOsów, systemu kontroli społecznej nad realizacją tych zadań (związki zawodowe). I lewica musi mieć w tej sprawie swój pogląd. Inaczej nie wyjdzie z zaklętego kręgu jedynie słusznych postulatów. A wyborca głosuje wedle innych kryteriów niż słuszność. To także dlatego współczesna lewica nie może wyjść poza krąg 12 proc.

Także dlatego, że są takie osoby publiczne, jak Marcin Giełzak, który wybrzydza. Lokuje się on w długim nurcie lewicy bolszewickiej, w którym uważano, że zanim przystąpią do rozprawy z białogwardzistami, muszą zlikwidować eserowców i mienszewików. Nie idź, Marcinie, tą drogą. Rozstrzygnij, do kogo ci jest bliżej – do Kaczyńskiego, Tuska, Hołowni czy jednak do mnie. Tylko najpierw ze mną porozmawiaj.

Autor jest politykiem i politologiem. Był szefem MSWiA w rządzie Leszka Millera. Profesor w Krakowskiej Akademii im. Andrzeja Frycza Modrzewskiego

Bardzo lubię i szanuję Marcina Giełzaka, którego trzeźwy sposób myślenia i analizy świata poznałem w trakcie współpracy w projekcie „Konsens”. Bardzo cenię ten typ myślenia o rzeczywistości, który najkrócej wyrazić można stereotypowym „myślę, więc wątpię”. Bez niego nie można sobie wyobrazić postępu, dążenia do zbudowania rzeczywistości, która będzie lepsza niż to, co jest. W projekcie „Konsens” tworzymy więc pewną frakcję zdroworozsądkowców, czasem wspólnie z jedną grupą ludzi prawicy, czasem z inną (generalnie prawica o różnych barwach w tym projekcie dominuje).

Pozostało 91% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie polityczno - społeczne
Piotr Arak: Po 20 latach w UE musimy nauczyć się budować koalicje
Opinie polityczno - społeczne
Przemysław Prekiel: Krótka ławka Lewicy
Opinie polityczno - społeczne
Dubravka Šuica: Przemoc wobec dzieci może kosztować gospodarkę nawet 8 proc. światowego PKB
Opinie polityczno - społeczne
Piotr Zaremba: Sienkiewicz wagi ciężkiej. Z rządu na unijne salony
Opinie polityczno - społeczne
Kacper Głódkowski z kolektywu kefija: Polska musi zerwać więzi z izraelskim reżimem