Dokładnie 43 lata temu zwycięstwo było już przesądzone: strajkująca stocznia pękała od zagranicznych dziennikarzy, obcojęzyczni profesorowie przepychali się, by dostąpić zaszczytu uścisku dłoni wyrzuconego niedawno z pracy elektryka ledwie po szkole zawodowej.

30 sierpnia podpisze porozumienie Szczecin, następnego dnia Gdańsk, za parę dni – jako ostatnie – Jastrzębie. Że droga będzie długa i najeżona trudnościami, że upokorzona partia uczyni wszystko, aby cofnąć historię, o tym wiedzieli wszyscy. Ale dlaczego dziś – po więcej niż czterech dziesięcioleciach – jest tak, jak jest? Tego się nikt nie spodziewał, tak jak nikt w 1980 roku nie spodziewał się rozmiarów zwycięstwa dziewięć lat później.

Czytaj więcej

Jerzy Surdykowski: Filozofia samobója

Dzisiaj na zachód od Odry i Renu w reakcji na słowo „Solidarność”, owszem, ludzie przypominają sobie nazwisko „Walesa” (bo tak wymawiają) i reagują na nie uśmieszkiem – czasem ironicznym, niekiedy sentymentalnym – ale nie kojarzą z nim wielkiego polityka i przywódcy, najwyżej misiowatą maskotkę. Za to kres komunizmu wiążą z upadkiem muru berlińskiego i nazwiskiem „Gorbatshew” (znowu wymowa), prawie nigdy z Solidarnością. Tak samo u nas dawno już porzucono usiłowania rozmowy „jak Polak z Polakiem”, najwyżej wymieniamy obelgi jak hejter z hejterem. W stoczni dwa skłócone ze sobą ośrodki pamięci – jeden w nowo wzniesionym gmachu Europejskiego Centrum Solidarności, drugi w historycznej Sali BHP, gdzie odbywały się rokowania – opowiadają dwie sprzeczne ze sobą historie tamtych dni. Co się stało, że tak łatwo i bezkolizyjnie przeszliśmy z czasów Solidarności w epokę zajadłej niesolidarności?

Pozornie łatwo o odpowiedź. Sami zniszczyliśmy międzynarodowy mit Lecha Wałęsy, robiąc z niego – bez niepodważalnych dowodów – agenta „Bolka”, niezbyt udolnie usiłując podmienić dawnych bohaterów na nowych i słusznych. Ustrój nieefektywny i rozlazły, ale umożliwiający powstanie Solidarności zastąpiliśmy efektywnym, ale niesolidarnym, nie próbując nawet zamortyzować członkom związku tego skoku w przepaść. Zabrakło odwagi, a może jeszcze nie czuliśmy się pewnie na zachodnich salonach, by w latach 1990/1991 zażądać w ONZ ustanowienia 31 sierpnia corocznie obchodzonym Międzynarodowym Dniem Solidarności. A może jeszcze…