Odwaga Angeli Merkel

Czy w Polsce istnieje zapotrzebowanie na to, żeby kanclerz Niemiec portretować tylko negatywnie, na przykład jako ucieleśnienie podstępnej polityki Berlina – zastanawia się pisarz.

Aktualizacja: 14.03.2016 22:44 Publikacja: 13.03.2016 18:53

Dla komentatora „Spiegla” Nilsa Minkmara Niemcy to kraj mnożących się fantomów, które są niczym wytw

Dla komentatora „Spiegla” Nilsa Minkmara Niemcy to kraj mnożących się fantomów, które są niczym wytwory przenikniętej lękami wyobraźni Davida Lyncha. Na zdjęciu kadr z filmu „Zagubiona autostrada”

Foto: materiały prasowe

"Dziękujemy za Pani zaangażowanie" – napisał w liście skierowanym do kanclerz Angeli Merkel pewien doktor teologii z niemieckiego Pforzheim. List trafił do internetu w formie petycji na początku roku. W półtora miesiąca podpisało ją niespełna 100 tysięcy osób.

„Wobec wymierzonej przeciwko Pani kampanii oszczerstw, która trwa od tygodni i przede wszystkim w mediach społecznościowych przybiera niespotykaną skalę, chciałem zaświadczyć, że w naszym kraju są także ludzie patrzący z wielkim szacunkiem na politykę Pani w sprawie uchodźców i popierają Pani drogę" – pisze autor petycji. Dalej czytamy: „Nawet jeśli, jak się wydaje, coraz głośniej słychać wezwania do wyznaczenia górnego limitu uchodźców, wprowadzenia kontroli granicznych, budowania murów i tym podobnych, to mam wrażenie, że w przeciwieństwie do wielu innych [polityków] słusznie przypuszcza Pani, iż tego rodzaju działania będą miały nie tylko opłakane skutki dla uciekających osób, ale także dla Europy oraz dla nas samych i naszego kraju".

To prawda, w Niemczech trwa burzliwa dyskusja dotycząca polityki Angeli Merkel. Zastanawia mnie jednak, dlaczego czytelnikom w Polsce serwowane są głównie skrajnie krytyczne opinie na temat pani kanclerz. Świetnym przykładem jest cytowany także przez „Rzeczpospolitą" komentarz Christiane Hoffmann w „Spieglu". Możemy w nim przeczytać o fiasku „humanitarnej polityki migracyjnej". „Nawet najpotężniejszej kobiecie kontynentu nie udało się zostać świętą" – kpi autorka tekstu. Polskie media przedrukowały Hoffmann z takim nabożeństwem, jakby kierująca działem opinii „Spiegla" komentatorka miała patent na odzwierciedlenie niemieckiej duszy.

A może w Polsce istnieje zapotrzebowanie na portretowanie Angeli Merkel w taki sposób? Kanclerz miałaby być albo ucieleśnieniem podstępnej polityki dążącej do hegemonii narodu niemieckiego w Europie, albo przegraną, której rząd lada chwila upadnie.

Czas na mentalny detoks

Przypomnę banalny fakt: w Niemczech panuje wolność słowa. Obok petycji popierającej Merkel jest inna, wzywająca do jej odwołania.

Ten sam „Spiegel" opublikował kilka dni przed komentarzem Hoffmann inny felieton, który chciałbym przytoczyć. Jego autor Nils Minkmar porównuje nastroje w Niemczech do filmu Davida Lyncha „Zagubiona autostrada". Niby wszystko jest w porządku i nasza małomiasteczkowa idylla trwa w najlepsze: „jemy trzy posiłki dziennie, mamy domy i samochody, które błyszczą nowością, a kiedy ukochany kotek wejdzie na drzewo, przyjeżdża straż pożarna i pomaga mu zejść". A jednak czujemy zagrożenie... Jest tylko jedna różnica. W filmach Lyncha źródła lęku pozostają tajemnicą. W wypadku Niemiec, jeśli nie obwiniamy uchodźców, to pod pręgierzem stawiamy kanclerz Merkel.

Tymczasem warto zwrócić uwagę na fakty. Niezależnie od tego, kto piastuje urząd kanclerza w Berlinie (czy premiera w Warszawie), uchodźcy trafią do Europy. Lista tak zwanych upadłych państw stale rośnie, a żaden nasz żołnierz (niemiecki, polski czy inny) nie będzie strzelał do pontonów pełnych ludzi. Możliwości „obrony" są zatem ograniczone. Jeśli nie stworzymy mechanizmów zarządzania kryzysem, tylko zamkniemy granice, nastąpi rozrost struktur kryminalnych. Na obrzeżach naszych miast wyhodujemy nielegalne skupiska ludzi, którzy nie będą mieli nic do stracenia.

Minkmar słusznie zauważa, że żyjąc w zglobalizowanym świecie, jesteśmy częścią de facto wolnej, światowej gospodarki i korzystamy z nieograniczonego przepływu informacji. Natomiast co do polityki wewnętrznej udajemy, że można ją prowadzić na poziomie pojedynczych państw. Sprawa jest prosta: o ile filmy Lyncha trwają dwie godziny, a potem można się otrząsnąć i zwyczajnie wyjść z kina, o tyle ani pani Merkel, ani żadne pospolite ruszenie obywateli, zarówno tych wrogich wobec uchodźców, jaki i tych przyjmujących ich z otwartymi ramionami, nie ucieknie przed skutkami globalnej polityki. Najwyższy czas na mentalny detoks – postuluje komentator niemieckiego tygodnika.

Zgubne wartości chrześcijańskie?

Jaki obraz Niemiec wyłania się zatem z lektury „Spiegla"? Dla Nilsa Minkmara Niemcy to kraj mnożących się fantomów, które są niczym wytwory przenikniętej lękami wyobraźni Davida Lyncha. Natomiast wedle Christiane Hoffmann otwartość jej kraju wobec uchodźców to porażka pragmatyzmu. Jest zgubną polityką opartą na wartościach chrześcijańskich, w które wierzy Angela Merkel. Notabene chrześcijańskie wartości pani kanclerz wyparowały z polskich streszczeń komentarza Hoffmann bez śladu!

Wbrew pozorom dzisiejsze Niemcy nadal stać na wizjonerską politykę. Oto Badenia i Wirtembergia, z której skądinąd pochodzi autor petycji popierającej Merkel, ma od jesieni wdrożyć pionierski projekt... imigracyjny. Tak, to nie żadna literówka: Niemcy miałyby przyjąć jeszcze więcej imigrantów! Tym samym miałyby na powrót dołączyć do krajów nie tylko aktywnie promujących w świecie osiedlanie się na swoim terytorium, ale stworzyć nowoczesny mechanizm doboru i wsparcia osób, które się na to zdecydują.

Na jesieni 2016 roku startuje trzyletni program pilotażowy zwany „PUMA". Z programu może skorzystać każdy, niezależnie od kraju pochodzenia. Jego zasady są podobne do kanadyjskiego czy australijskiego modelu imigracji. Zakładają przyznawanie punktów za znajomość języka, związki z Niemcami (np. wcześniejsze studia czy pobyty w kraju), rodzaj wykształcenia itd. Ciekawe jest również to, że „PUMA" adresowana jest nie tylko do absolwentów wyższych uczelni, ale także osób z wykształceniem zawodowym. Choć program obejmuje jeden kraj związkowy, to jego doświadczenia mają posłużyć do planowanej liberalizacji niemieckiego prawa migracyjnego.

Program popierają zarówno związki zawodowe, jak i konfederacje pracodawców, regionalna oraz federalna polityka. Badenia i Wirtembergia dysponuje już instytucjami, które mogą nie tylko pomóc imigrantom na rynku pracy, ale także wesprzeć procesy społeczne związane z integracją, zarówno po stronie przyjmujących, jak i „gości". To szczególnie ważne. Jak podkreślają inicjatorzy projektu, poczucie, że jest się częścią nowego społeczeństwa, i to powstające szybko, a nie rozłożone na pokolenia, daje szanse na to, że integracja się powiedzie. To lekcja, jaką Niemcy wyniosły z doświadczeń z „gastarbeiterami", ale także migracją z Bałkanów czy dawnego ZSRR.

Projekt „PUMA" nie powinien być dla nikogo zaskoczeniem. Wbrew fantomom znów wróćmy do faktów: jak twierdzi socjolog Hans-Georg Soeffner, jeśli spojrzymy na ostatnie cztery pokolenia niemieckich rodzin, w prawie co trzeciej z nich znajdują się imigranci, łącznie pochodzący z 194 krajów świata. Niemcy to nie jest dziś kraj monoetniczny, jakby chciało wierzyć wielu polskich komentatorów i polityków. Przeciwnie, bliżej mu do narodu w sensie amerykańskim: zbiorowości, którą łączą wspólnota terytorialna i rodzaj paktu społeczno-prawnego. Z założenia jest to społeczeństwo otwarte. Każdy może stać się jego członkiem, bez względu na pochodzenie i miejsce urodzenia. Projekt Badenii i Wirtembergii to po prostu krok w kierunku nowoczesnego prawa, które niejako uwzględni stan faktyczny.

Dodatkowo politycy niemieccy poważnie traktują prognozy dotyczące zmian demograficznych w swoim kraju. Wedle szacunków Komisji Europejskiej do 2060 roku w Niemczech spadnie liczba osób w wieku produkcyjnym o prawie 30 proc. (w Polsce ten spadek szacuje się aż na 35 proc.!). W tym samym czasie prawie jedna trzecia Europejczyków będzie miała ponad 65 lat.

Już dziś symptomy są co najmniej niepokojące. Szef niemieckiego urzędu pracy mówi o około milionie ofert, na które nie ma chętnych. A oficjalne statystyki zapewne nie oddają pełnego obrazu. Często nie publikuje się ogłoszeń na przykład o wolnych etatach dla lekarzy, tylko jedzie na targi zawodowe przykładowo do Grecji i tam bezpośrednio werbuje chętnych.

Jaki z tego wniosek? Uchodźców jest nadal za mało, aby odwrócić trend. Tymczasem, jeśli to się nie uda, nie tylko dramatycznie spadnie jakość życia w Europie, ale kontynent przestanie być ośrodkiem innowacji i kreatywności.

A zatem jest „PUMA". O projekcie opowiadał w zeszły czwartek na warszawskiej konferencji poświęconej migracji Thorben Albrecht, sekretarz stanu w Federalnym Ministerstwie Pracy i Polityki Socjalnej. Jak zareagował jego polski odpowiednik z MRPiPS Stanisław Szwed? Stwierdził, że Polska koncentruje się na promocji powrotu rodaków ze „zmywaka", programach repatriacyjnych dla osób pochodzenia polskiego i dalszym otwarciu na imigrację z części państw byłego Związku Radzieckiego, np. z Ukrainy.

Nie chować głowy w piasek

Szkoda, że pomysły te nie uwzględniają doświadczeń innych krajów emigracyjnych. Przykłady Hiszpanii, Irlandii, a także Indii pokazują, że nawet w sytuacji największego skoku cywilizacyjnego, wielokrotnego wzrostu płac i poprawy warunków życia nie ma co liczyć na masowe powroty do kraju. Także repatriacja tzw. Niemców nadwołżańskich z początku lat 90. (której skala i tak leży poza zasięgiem współczesnej Polski) nie odwróciła demograficznych trendów naszego zachodniego sąsiada. Na co więc liczy pan minister?

Niezależnie od poglądów politycznych i sympatii (lub jej braku) do kanclerz Merkel sugeruję podpatrzyć dwie rzeczy. Po pierwsze, szefowa rządu Niemiec nie chowa głowy w piasek. Jest świadoma ograniczeń polityki nawet skądinąd tak prężnego kraju, jakim są Niemcy. Nie udaje przed własnym społeczeństwem, że globalne problemy związane z migracją można rozwiązać samemu (np. zamykając granicę czy odmawiając przyjęcia uchodźców). Po drugie, nawet w trudnej dla siebie sytuacji promuje projekty, które godne są prawdziwego męża stanu.

Zgoda, Europa nie musi być Europą pani Merkel. Ale Europa stanie się prowincjonalną dziurą globalnego świata, jeśli obok pani Merkel nie znajdą się inni politycy (chciałbym, aby też z Warszawy!), którym starczy odwagi, aby promować mentalny detoks. Nie będą chować głowy w piasek. I wykażą się gotowością do poszukiwania wizji dla naszego kontynentu na najbliższe dziesięciolecia, a nie poprzestaną na żonglowaniu fantomami między jedną kadencją wyborczą a drugą.

Autor jest pisarzem i menedżerem kultury, autorem dwóch książek: „Opętanie. Liban" oraz „Handlarz wspomnień"

Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?