Stefan Szczepłek: Sprytny jak Czech

Zamiast przymiotnika „sprytny” równie dobrze mógłbym napisać „złośliwy”, „cwany”, „pragmatyczny”, tyle że w tytule nie wypada.

Publikacja: 24.03.2023 03:00

Petr Čech i Robert Lewandowski po meczu Polska - Czechy na Euro 2012

Petr Čech i Robert Lewandowski po meczu Polska - Czechy na Euro 2012

Foto: Fotorzepa/ Piotr Nowak

One wszystkie dobrze oddają charakter czeskich, a wcześniej czechosłowackich piłkarzy. Każdy polski gracz podchodził do meczów z nimi, mając strach w oczach. A jak nie strach, to przynajmniej irytację i zwątpienie. Bo Czesi (bardziej niż Słowacy) najpierw nas uczyli grać, a kiedy już nam się wydawało, że nauczyli, to pozostawał kompleks. Wychodzili na boisko i zazwyczaj w meczach o punkty schodzili z niego jako zwycięzcy.

Pierwszy raz w roku 1933, kiedy przyjechali do Warszawy na mecz eliminacyjny do mistrzostw świata. Pierwszy tej rangi i przegrany przez nas 1:2. Miesiąc wcześniej, też przy Łazienkowskiej, Polacy pokonali Jugosławię i nabrali pewności siebie. A Czesi, jak to oni, parę szybkich podań i dwie bramki gotowe.

Na rewanż Polacy nie pojechali. Decyzja o oddaniu meczu walkowerem nie zapadła w PZPN, tylko w Ministerstwie Spraw Zagranicznych. Stosunki dyplomatyczne z Czechosłowacją były napięte i chciano uniknąć powodu do ich zaostrzenia.

X

Czytaj więcej

Debiut Biało-Czerwonych pod wodzą Fernando Santosa. Niech już nie fałszują

Dziś nasze relacje z Czechami, zwłaszcza po wyborze nowego prezydenta w tym kraju i jego niedawnej wizycie w Warszawie, wydają się bardzo dobre. W obliczu wojny w Ukrainie są nam bardziej bratankami niż Węgrzy.

Czesi wygrywali z nami, bo do tradycji, intensywniejszych kontaktów z zagranicą, czyli całej tej podbudowy, mieli to, co najważniejsze: po prostu bardzo dobrze grali, a do umiejętności dodawali spryt i chłodną głowę. Sławne zagranie znane jako „czeska uliczka” oznacza prostopadłe podanie, które otwiera drogę do bramki, ale nie tylko. W tej uliczce jest też dużo cwaniactwa, drobnych fauli, których nie widać, dogadywania, zmian rytmu gry. 

Jak grasz z Czechami i sądzisz, że coś nie ma prawa się zdarzyć, to na pewno się wydarzy. Wydaje ci się, że tym razem masz szansę, bo to i owo – nic z tego. Dasz im palec – wezmą rękę. Zrobisz jeden błąd na swojej połowie – oni zaraz to wykorzystają 60 metrów dalej. Dziurki nie zrobią, ale krew wypiją. Zwariować można.

Czytaj więcej

Robert Lewandowski zabrał głos ws. „afery premiowej”. Przeprosił kibiców

Tak mniej więcej wyglądał mecz z Czechami podczas Euro 2012. My swoje dwa zremisowaliśmy, oni zaczęli od porażki z Rosją 1:4, potem ledwo się wybronili, wygrywając z Grecją 2:1. Żadna rewelacja. Do awansu potrzebne nam było zwycięstwo, realne tym bardziej, że graliśmy na swoim stadionie we Wrocławiu, a oni bez kontuzjowanego Tomasa Rosickiego. To tak, jakby u nas zabrakło Piotra Zielińskiego i Roberta Lewandowskiego.

Może nas ta informacja uspokoiła, może Czesi nas uśpili (bo to też potrafią), my w ciągu pierwszych 20 minut doprowadziliśmy do siedmiu bardzo dobrych sytuacji, a oni mieli przed przerwą tylko jedną. Wystarczyła jednak strata piłki przez Rafała Murawskiego 60 metrów od naszej bramki, żeby Czesi to wykorzystali do strzelenia jedynego gola. Zdobył go Petr Jiracek, defensywny pomocnik, żaden wielki gracz, ale ze swoich trzech goli w kadrze dwa strzelił właśnie na tamtym Euro. Wtedy, kiedy trzeba.

Tomas Pekhart był wówczas za słaby na pierwszą jedenastkę, ale przydał się, kiedy w 90. minucie trzeba było grać na czas. Wtedy wszedł na boisko i jeszcze zdążył zapracować na żółtą kartkę. Minęło 11 lat, a dziś 34-letni Pekhart ponownie został zatrudniony przez Legię i wiosną strzelił dla niej trzy ważne bramki. Czech potrafi.

Miesiąc po zdobyciu złotego medalu olimpijskiego w roku 1972 Polska spotkała się z Czechosłowacją w towarzyskim meczu w Bydgoszczy i o dziwo wygrała 3:0 – wyraźnie jak nigdy wcześniej i później. Dwie bramki strzelił Kazimierz Deyna, a jedną Robert Gadocha. Z delegacją gości przyjechał Jaroslav Vejvoda i znalazł się w niezręcznej sytuacji. Z jednej strony reprezentacja jego kraju przegrała. Z drugiej – wszystkie bramki wbili zawodnicy, których do niedawna trenował w Legii Warszawa i wyszkolił na piłkarzy światowej klasy.

Jak grasz z Czechami i sądzisz, że coś nie ma prawa się wydarzyć, to na pewno się wydarzy

Vejvoda uważał, że dwaj najwybitniejsi gracze, z jakimi pracował, to zdobywca Złotej Piłki Josef Masopust z Dukli Praga i Kazimierz Deyna z Legii.

W polskich klubach pracowało wielu trenerów czeskich i grało wielu czeskich piłkarzy. Ruchu w drugą stronę nie było i wciąż go nie widać. Nad Wełtawą nie ma na Polaków popytu. Żeby tam grać, trzeba nie tylko mieć umiejętności, ale i mentalność inną niż nasza. Nie jesteśmy Szwejkami, walczymy, kiedy lepiej się dogadać, straceńczą brawurę cenimy bardziej niż pragmatyzm. Inaczej niż oni. Czasami to widać, także na boisku piłkarskim.

One wszystkie dobrze oddają charakter czeskich, a wcześniej czechosłowackich piłkarzy. Każdy polski gracz podchodził do meczów z nimi, mając strach w oczach. A jak nie strach, to przynajmniej irytację i zwątpienie. Bo Czesi (bardziej niż Słowacy) najpierw nas uczyli grać, a kiedy już nam się wydawało, że nauczyli, to pozostawał kompleks. Wychodzili na boisko i zazwyczaj w meczach o punkty schodzili z niego jako zwycięzcy.

Pozostało 91% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Tusk wygrał z Kaczyńskim, ograł koalicjantów. Czy zmotywuje elektorat na wybory do PE?
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Wybory do PE. PiS w cylindrze eurosceptycznego magika
Opinie polityczno - społeczne
Maciej Strzembosz: Czego chcemy od Europy?
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Warzecha: Co Ostatnie Pokolenie ma wspólnego z obywatelskim nieposłuszeństwem
Opinie polityczno - społeczne
Jan Zielonka: Donald Tusk musi w końcu wziąć się za odbudowę demokracji