Zawsze, gdy mam wrażenie, że przedstawiciele obozu władzy przekraczają już ostateczne granice, szybko się przekonuję, w jak wielkim błędzie byłem. Bo kiedy w poniedziałek dzieje się coś, co wydaje mi się końcem świata, to już we wtorek okazuje się to niewinną igraszką wobec nowych zdarzeń.
Czytaj więcej
Coraz dziwniejsze wypowiedzi prezesa Glapińskiego utrudnią bankowi centralnemu wypełnianie konstytucyjnego obowiązku, jakim jest dbanie o stabilność polskiego pieniądza.
Nie inaczej było z dwoma wywiadami dla tygodnika „Sieci”. W poniedziałek do kiosków trafiło wydanie ze zdumiewającym wywiadem z Adamem Glapińskim. Prezes NBP ujawnia w nim spisek przeciwko Polsce, do realizacji którego został skierowany Donald Tusk. Celem szefa PO ma być obalenie polskiego rządu, wprowadzenie euro, odebranie Polsce suwerenności, zatrzymanie procesu dozbrajania naszej armii (wiadomo, że to konstytucyjny obowiązek NBP) i przekształcenie naszego kraju w jeden z landów superpaństwa europejskiego, będącego de facto IV Rzeszą Niemiecką. Zdaniem Glapińskiego ten plan się nie uda, ponieważ nie da się przyjąć euro bez zmiany prezesa NBP, więc stoi on dziś na straży polskiej suwerenności. I właśnie dlatego jest atakowany.
Wszystko to byłoby nawet przekonujące dla twardego elektoratu, gdyby Glapiński sam sobie nie przeczył. Bo z jednej strony jest tak potężną osobą, że sam może uratować suwerenność Polski, ale z drugiej, pytany o to, czy nie jest czasem winny inflacji, twierdzi, że władza szefa NBP jest bardzo ograniczona. „Żaden prezes żadnego banku centralnego nie sprawuje jednoosobowej władzy (...) dokumenty dotyczące polityki monetarnej, decyzji NBP powstają z udziałem dziesiątek, setek ludzi. A decyzje podejmuje Rada Polityki Pieniężnej”. Logiczne. PO krytykuje prezesa Adama „wszystko-mogę” Glapińskiego, który sam broni Polski przed Niemcami, lecz na inflację nie ma wpływu prezes Adam „nic-nie-mogę” Glapiński.