Marek Migalski: Jak schować Donalda Tuska

Jedna lista przyniosłaby efekt w postaci zniknięcia z pierwszego planu przewodniczącego PO.

Publikacja: 31.05.2022 21:00

Donald Tusk nie chciał kandydować w ostatnich wyborach prezydenckich, bo ma duży negatywny elektorat

Donald Tusk nie chciał kandydować w ostatnich wyborach prezydenckich, bo ma duży negatywny elektorat

Foto: Peter Kohalmi/AFP

Ulubionym zajęciem komentatorów oraz polityków opozycji jest w ostatnim czasie prowadzenie zażartych sporów o to, ile list powinien wystawić w najbliższych wyborach obóz „antypisu”, by pokonać partie rządzące i sięgnąć po władzę. Co prawda kwestię tę dałoby się rozstrzygnąć jednym poważnym badaniem, którego koszty nie powinny przekroczyć 100 tysięcy złotych (co dla żyjących z naszych podatków partii parlamentarnych jest nieznaczącym wydatkiem), ale w sumie po co kończyć tak dobrze zapowiadającą się zabawę i do razu wiedzieć, czego chcą opozycyjni wyborcy?

Sam nie jestem bez winy, bo kilkakrotnie sugerowałem, że optymalnym rozwiązaniem są dwie listy: pierwsza, którą określam roboczo jako „EPP plus”, czyli Koalicja Obywatelska, PSL oraz Polska 2050, oraz – osobno – Lewica. Zaletą tego pomysłu jest to, iż pierwszy podmiot wygrywa z PiS i zaczyna profitować z mechanizmu przeliczania głosów wynikającego z metody d’Hondta, a drugi zbiera wszystkich wyborców, którzy nie mają centrowych czy centroprawicowych poglądów. Zatem korzyści dla opozycji są podwójne – nie dość, że po raz pierwszy od 2011 roku miałaby przewagę nad partią Kaczyńskiego i korzystałaby z metody premiującej zwycięzców, to jeszcze dawałaby swoim wyborcom komfort wyboru ideowego między centroprawicową „EPP plus” a lewicowym podmiotem kierowanym przez Włodzimierza Czarzastego, Adriana Zandberga i Roberta Biedronia.

Czytaj więcej

Draghi: Główne państwa UE przeciwne statusowi kandydata dla Ukrainy

Czytaj więcej

Michał Szułdrzyński: W którą stronę skręci Donald Tusk

Na razie ten układ opozycji nie został przebadany, więc nie wiem, czy moje założenia sprawdzą się w praktyce i czy spodobają się wyborcom, ale możliwe, że jednak – jak wynika z ostatnich sondaży – są oni w stanie zaakceptować także szeroką listę „antypisu”, od Romana Giertycha po Partię Razem. Jako się rzekło – dywagacje te mogłyby być rozstrzygnięte jednym poważnym, przeprowadzonym na 10 tysiącach respondentów badaniu, ale na razie nikt się do tego nie kwapi.

Negatywny elektorat szefa PO

Warto jednak zauważyć, że zarówno pomysł dwóch dużych bloków, jak i – zwłaszcza – jednego, obejmującego wszystkie, prócz Konfederacji, partie opozycyjne, rozwiązuje jeden z najbardziej poważnych problemów „antypisu”, a mianowicie kwestię ogromnego elektoratu negatywnego, który ma Donald Tusk. W jednym z ostatnich rankingów badających ten fenomen okazało się, że większym niż on zaufaniem społecznym cieszy się… Jarosław Kaczyński!

Wydawać się to może bardzo zaskakujące – ale tylko dla zatwardziałych fanów szefa PO. Bo to oni nie są w stanie uwierzyć, że ich idol wzbudza więcej niechęci u Polek i Polaków niż prezes PiS. A tak właśnie jest. Co ciekawe, sam zainteresowany doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Próbował przekazywać tę prawdę swoim zwolennikom w 2020 roku, kiedy namawiali go do tego, by wrócił do kraju i pokonał Andrzeja Dudę. Ówczesny przewodniczący Rady Europejskiej tłumaczył, że ma duży elektorat negatywny i że lepiej, żeby jednak ktoś inny stanął do walki z kandydatem PiS. Efekt jego apeli był umiarkowanie pozytywny – co prawda ostatecznie dano mu spokój, ale na konkurenta urzędującego prezydenta gremia decyzyjne PO najpierw wyznaczyły jedną wiceprzewodniczącą partii, by potem zamienić ją na… innego wiceprzewodniczącego swego ugrupowania. Tłumaczyłem wówczas publicznie, że to proszenie się o porażkę, bo choć manewr ten spowoduje, że nominat PO na pewno wejdzie do drugiej tury, to też prawie z taką samą pewnością przegra w niej z Dudą. Proponowałem wówczas, by największa formacja opozycyjna wzniosła się ponad swój partykularny interes i postawiła na kogoś spoza swojego grona, kto – choć reprezentowałby bliskie jej wartości – to byłby jednak kimś spoza układu partyjnego i na którego w drugiej turze wyborcy innych formacji łatwiej mogli oddać głos. Jako przykład podawałem nazwisko prof. Marcina Matczaka, ale nie upierałem się przy konkretnej osobie, lecz przy samym mechanizmie. Liderzy PO oczywiście nie posłuchali tego typu wołań na puszczy i postawili na Rafała Trzaskowskiego, który ma wiele zalet, ale jedną zasadniczą – z punktu widzenia wyborców innych partii opozycyjnych – wadę: jest wiceprzewodniczącym PO. Skończyło się tak, jak się skończyło. Pytanie, czy w 2023 roku skończy się podobnie?

Znaleźć swojego Dudę i Szydło

Jeśli opozycja, której najsilniejszym członem jest i pozostanie Koalicja Obywatelska, chce pokonać Zjednoczoną Prawicę, lider PO musi zostać tak schowany, jak w 2015 roku był schowany prezes PiS. Nie może całkowicie zniknąć, bo to ani rozsądne, ani możliwe, ale musi skryć się za innymi politykami i innymi działaczami. Pisząc jeszcze bardziej dosadnie – Tusk musi znaleźć swojego Dudę i swoją Szydło.

Czytaj więcej

Michał Płociński: I PO, i PiS to dla młodych dziadersi

Co ciekawe, to już się chyba dzieje. Bo właśnie tak tłumaczę sobie przecieki o przyszłym premierostwie Izabeli Leszczyny czy ciągłym eksponowaniu Rafała Trzaskowskiego. Mam nadzieję, że nikt się nie obrazi, ale w tej maskaradzie nawet cechy antropologiczne są jakoś przewrotnie (by nie powiedzieć – perwersyjnie) podobne: Leszczyna nieco przypomina Szydło, a Trzaskowski Dudę. Być może to tylko moje mylne wrażenie, ale efekt takiej operacji Tuska może być podobnie korzystny dla niego, jak był w 2015 roku dla Kaczyńskiego.

Efekt zjednoczenia

Wracając do dylematu liczby bloków, które „antypis” winien wystawić w 2023 roku: bez względu na to, czy będzie ich dwa, czy też jeden, samo jednoczenie się opozycji ułatwi ukrywanie Tuska. Zwłaszcza jedna wielka lista przyniosłaby efekt w postaci zniknięcia z pierwszego planu przewodniczącego PO, co całemu blokowi mogłoby wyjść tylko na zdrowie, jeśli w powtarzających się cyklicznie rankingach braku zaufania zajmuje on konsekwentnie wysokie pozycje. Nie oznacza to, że po zwycięstwie nadal jego miejsce byłoby na drugim planie. Wprost przeciwnie – wówczas, podobnie jak Kaczyński po 2015 roku, mógłby być najważniejszym politykiem władzy. Może nawet premierem. Bo powiedzmy sobie szczerze – do pełnienia tej funkcji ma największe ze wszystkich polityków dzisiejszego „antypisu” kompetencje.

Opozycja staje dziś zatem przed następującym dylematem: albo powtórzyć swoje błędy z 2020 roku i przegrać, albo naśladować zwycięską taktykę PiS z 2015 roku i wygrać. Jeśli ktoś by mnie zapytał, co w tym banalnym dylemacie wybiorą jej liderzy i co będą im podpowiadać sprzyjający jej komentatorzy, to musiałbym przyznać, że nie mam pewności.

Ulubionym zajęciem komentatorów oraz polityków opozycji jest w ostatnim czasie prowadzenie zażartych sporów o to, ile list powinien wystawić w najbliższych wyborach obóz „antypisu”, by pokonać partie rządzące i sięgnąć po władzę. Co prawda kwestię tę dałoby się rozstrzygnąć jednym poważnym badaniem, którego koszty nie powinny przekroczyć 100 tysięcy złotych (co dla żyjących z naszych podatków partii parlamentarnych jest nieznaczącym wydatkiem), ale w sumie po co kończyć tak dobrze zapowiadającą się zabawę i do razu wiedzieć, czego chcą opozycyjni wyborcy?

Pozostało 92% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie polityczno - społeczne
Agnieszka Markiewicz: Zachód nie może odpuścić Iranowi. Sojusz między Teheranem a Moskwą to nie przypadek
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Rada Ministrów Plus, czyli „Bezpieczeństwo, głupcze”
Opinie polityczno - społeczne
Jędrzej Bielecki: Pan Trump staje przed sądem. Pokaz siły państwa prawa
Opinie polityczno - społeczne
Mariusz Janik: Twarz, mobilizacja, legitymacja, eskalacja
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Opinie polityczno - społeczne
Bogusław Chrabota: Śląsk najskuteczniej walczy ze smogiem