W wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” komisarz ds. wewnętrznych UE Ylva Johansson nie owijała w bawełnę: „Komisja Europejska może działać wyłącznie w ramach obecnego, siedmioletniego budżetu. Jego wielkość, ale też przeznaczenie środków zostały ustalone przez państwa członkowskie i Parlament Europejski. Komisja nie może tu wykreować nowych funduszy”.
Czytaj więcej
Nie ma dziś widoków na oddzielny fundusz dla Ukraińców – uważa Ylva Johansson, komisarz ds. wewnę...
Pozostają więc zaskórniaki. Szwedka wskazuje na 2,5 mld euro z niewykorzystanych na inne cele programów. I radzi się spieszyć, bo i to przepadnie.
Tyle że to są czasy nadzwyczajne. Polska, której granice przekroczyło już przeszło 3 mln uciekających przed wojną Ukraińców, potrzebuje pieniędzy innej skali. Dość powiedzieć, że środki, o których mówi Johansson, to ok. 3 tys. zł na przebywającego w naszym kraju Ukraińca. Marginalna część realnych kosztów.
Z Grecji do Rumunii
Unia już przez to przechodziła. Kiedy przed kilkunastoma laty wybuchł kryzys finansowy, Angela Merkel narzuciła Wspólnocie ostre zaciskanie pasa. Ucierpiało na tym przede wszystkim południe. Rzecz bezprecedensowa dla kraju, który nie był w stanie wojny – Grecja straciła 27 proc. dochodu narodowego. Państwo, gdzie zrodziły się wartości definiujące Europę, osunęło się do niższego poziomu życia niż w Rumunii. W Hiszpanii efektem takiej polityki było stracone pokolenie młodych ludzi, którzy nie mieli szansy na pracę, a jeśli już, to za 1 tys. euro miesięcznie. Włochy pogrążyły się z kolei w pętli długu, w którą mogły wciągnąć całą strefę euro. Z tej katastrofy Wspólnotę wyciągnął ówczesny szef Europejskiego Banku Centralnego Mario Draghi, ogłaszając, że gdy trzeba ratować wspólną walutę, koszty nie grają roli. Berlin to przełknął.