Przed nami nie lada wyzwanie. Do dzisiaj przyjęliśmy milion uchodźców. Czy ktoś z rządzących myśli o tym, co będzie, gdy spełni się najgorszy scenariusz: Rosjanie wchłoną Ukrainę (lub jej znaczną część), a na granicy z Polską staną kolejne miliony zmasakrowanego narodu. Co wtedy? - pytam - choć wiem, że nieprędko lub nigdy nie usłyszę odpowiedzi od tych, którzy  nie tak dawno jeszcze z przyczyn politycznych wyłapywali "innych uchodźców" i odstawiali ich z powrotem w kleszcze reżimu Łukaszenki przyglądając się beznamiętnie jak w lasach i bagnach Podlasia zamarzają ludzie.

Ale nie czas teraz na krytykę i osąd. Teraz nastał czas na wspólne działanie. Na uświadomienie sobie, że nie jesteśmy przygotowani na takie "tsunami". Ani organizacyjnie, ani finansowo, ani mentalnie. Tadeusz Rydzyk, ksiądz - biznesmen z sukcesami, już straszy: pojawiają się głosy, że niby dlaczego dzieci uchodźców mają zapełniać przedszkola w których brakuje miejsca dla polskich dzieci, itd. Tylko patrzeć jak "narodowcy" i tzw. "kibole" nie na darmo hołubieni i finansowani przez PiS pokażą, co potrafią. Odetnijmy się od tego. Nie dajmy się zastraszyć  i pomyślmy spokojnie  o przyszłości.

Powie ktoś: łatwo jest krytykować, wytykać błędy, stosunkowo łatwo dostrzec przyszłe problemy. Zatem, jako nieskromny publicysta z nadzieją, że zostanę dobrze zrozumiany, pozwolę sobie w paru zdaniach opisać, jak ja to widzę. Po pierwsze: Sejm powinien  w trybie nadzwyczajnym zwołać posiedzenie aby uchwalić stosowne ustawy przywracające praworządność w Polsce,  o czym od wielu dni w mediach się mówi. Następnie pan Premier (niekoniecznie na piechotę) powinien udać się nie do Canossy, a do Brukseli, aby odblokować unijne środki finansowe. Drugą, jakże pilną sprawą jest powołanie (proponuję) "Europejskiej Komisji do Spraw Uchodźców z Ukrainy". Trzeba jak najszybciej zobligować państwa członkowskie do przyjęcia uchodźców w takiej ilości, aby w Polsce pozostało ich nie więcej jak ekonomią określona liczba. Ale podkreślam: TERAZ musimy przyjąć ich wszystkich. Choćby dziesięć milionów. Tylko trzeba to dobrze zorganizować, zapewnić im godziwe warunki bytowania do czasu ich relokacji w Europie. I to musimy wziąć - jak to mówią - "na klatę".

Oczywiście, Unia natychmiast przypomni nam, że nie chcieliśmy przyjąć 10 -15 tysięcy Syryjczyków. Jak się z tego wytłumaczyć? To wyzwanie dla polskiej dyplomacji. Trudno. Ważne jest, by osiągnąć consensus w tej sprawie. Było nie było Unia też  ma z czym iść do konfesjonału.. I trzecia, jakże "delikatnej natury" kwestia: tym wszystkim uchodźcom, którzy zechcą pozostać w Polsce, a którzy nie mają wspomagających ich ukraińskich rodzin,  czy choćby przez deklarację przyszłych pracodawców nie mogą oczekiwać wsparcia (tak, jak to zrobił sadownik z Tarczyna), należy zachęcać do wybranych  miejsc osiedlenie się w Polsce. Już wiemy, że najchętniej dążą przede wszystkim do osiedlenia się w wielkich aglomeracjach miejskich, co jest niewykonalne i nierealne. Czy wyobraża sobie ktoś, że za kilka miesięcy Warszawa będzie liczyć pięć milionów mieszkańców? Gdzie będą mieszkać, gdzie pracować, jak takie obciążenie wytrzymają wodociągi, kanalizacja, gazownictwo, energetyka? Oczywiście należy przewidzieć i to, że powinny być osadzeni  w grupach, aby nie czuli się osamotni na polskiej ziemi, nie trwali w odosobnieniu  i traumie. Wtedy łatwiej też będzie im zasymilować się z ludnością polską. Zatem: nie wielkie aglomeracje, a wszędzie tam, gdzie samorządy mają możliwości ich rozlokowania.

Myślmy o przyszłości rozważnie i rozsądnie. Bez solidarności, dobrej logistyki i organizacji, spowolnimy bicie polskiego serca. Bo z sercem ale też  i głową trzeba działać. W przeciwnym wypadku pozostanie nam jedynie wytarte hasło pani Beaty Szydło: "Damy radę!". Jakie do dzisiaj ponosimy tego konsekwencje - każdy wie.