Liberalny kontrakt, który elity zawarły ze społeczeństwami po II wojnie światowej, zakładał związanie demokracji z kapitalizmem. To dawało obietnicę wzrostu i dobrobytu. Związanie demokracji z państwem prawa miało z kolei zapewnić obywatelom bezpieczeństwo i gwarancje wolności. Zakładano także, że istotą nowego porządku będzie poinformowany obywatel, który podejmuje odpowiedzialne decyzje w wyborach oraz liberalny konsens w kwestiach wartości i tożsamości. Tu rolę do odegrania miała wolność prasy.

Jednak kryzys finansowy zburzył wiarę w kapitalizm i rynek, a przede wszystkim nadzieję na nieustający gospodarczy wzrost. Terroryzm, kryzys migracyjny i perspektywa wojny tuż za wschodnią granicą UE sprawiają, że nikt nie czuje się już bezpieczny. Także liberalny konsens oraz wiara w dobrze poinformowanego obywatela zostały zakwestionowane.

Liberalizm uwierzył w internet, w globalną komunikację, w media społecznościowe. Zniesienie barier w komunikacji miało prowadzić do zniesienia realnych barier między państwami, społecznościami, gospodarkami. Miało więc dać więcej wolności. W rzeczywistości internet zmienił funkcjonowanie demokratycznych społeczeństw, gdzie teraz każdy na własną rękę i bez odpowiedzialności może kształtować swoje opinie niezależnie nawet od faktów. W takich warunkach liberalny konsens nie ma racji bytu.

Niektórzy powiedzą, że to dobrze. Faktycznie, ten konsens sam często mijał się z prawdą, prowadził do nieznośnej poprawności politycznej lub uzasadniał po prostu społeczną lub ekonomiczną niesprawiedliwość. Ale czy możemy tworzyć porządek w Europie w ogóle bez żadnej podstawy? Dzisiaj Europie nie grozi niedemokratyczna władza silnej ręki czy tak często przywoływany nacjonalizm – ale przede wszystkim grozi nam chaos.

Autor jest profesorem Collegium Civitas