Jest słoneczne, niedzielne popołudnie, pierwszy października. Kiedy w Katalonii odbywa się referendum niepodległościowe, siedzę na trybunach areny w andaluzyjskiej Granadzie. Okazja jest wyjątkowa. Dziś uroczyste zakończenie roku szkolnego: garstka absolwentów w kolorowych wdziankach niecierpliwie czekała na ten dzień. Wreszcie pokażą, czego się nauczyli.
Uroczyste wręczenie świadectw wypada skromnie. Na rozległym placu ledwo widać stojący z boku niewielki karton, z którego pani w szpilkach wyciąga kolejne dyplomy. Laury odbiera też kilku starszych panów. Z ich grubymi brzuchami ledwo przeciskują się przez drewniane bramki, za którymi w czasie korridy chowają się torreadorzy. Jeden z panów biegnie kawałek po piaszczystej nawierzchni, jakby nie mógł się doczekać uścisku pani w szpilkach. Poza rodzinami i znajomymi wyróżnionych, ceremonia nie bardzo interesuje publiczność. Zaproszenia były za darmo, oto zajęcie na niedzielne popołudnie, dobre, jak każde inne.
Nagle wszystko się zmienia. Na arenę wbiega młody byk. Nieporadność zwierzęcia widoczna jest od pierwszej chwili. Oszołomione nadmiarem wrażeń (przecież do tej pory prowadziło bezstresowe życie na tak zwanym łonie natury), raz po raz ślizga się na świeżo zagrabionym piasku. Rozjeżdżające się kopyta przypominają nogi dziecka, które pierwszy raz jedzie na łyżwach. Publiczność buczy, śmieje się. Co do mnie, chcę wyjść. Ale czas nie stoi w miejscu. Do akcji wchodzą banderillerzy.
Ozdobiony kolorowymi wstążkami rodzaj krótkich lanc zakończony jest stalowym hakiem z ząbkiem. Wbity w kłąb zwierzęcia hak nie tylko uszkadza mięśnie między łopatkami, powoduje silne krwawienie i stopniowe osłabienie ciała, ale zmusza także do charakterystycznego pochylenia głowy. Każdy ruch tułowia powoduje drobne przemieszczenia haków i nowe rany. Zgodnie z tradycją banderillerzy są piesi. Ich zadanie polega na jednoczesnym wbiciu dwóch lanc, trzymanych po jednej w każdym ręku. Pierwsza próba zawodzi. Haki ranią zwierze, ale nie tkwią dostatecznie głęboko i banderille spadają na piasek. Udaje się dopiero za trzecim podejściem. Zwierzę rozpaczliwie próbuje sięgnąć pyskiem banderilli i uwolnić się od bólu.
Na arenę wychodzi wreszcie świeżo upieczony matador. Jego zadanie polega na wbiciu szpady w kark byka tak, aby przebić rdzeń kręgowy, albo przynajmniej sięgnąć narządów wewnętrznych (płuc) i przebić aortę. Aby mógł to zrobić, zwierze musi być nie tylko skrajnie wyczerpane, ale na tyle oszołomione, aby niemal przestać reagować. Tymczasem kolejne podejścia młodego matadora spełzają na niczym. Wreszcie udaje się wbić szpadę, ale tylko na pół długości. Byk nieruchomieje, zaczyna się chwiać, pluje strumieniem krwi i opada na ziemię. Pozbawiony władzy w kończynach, nadal groźnie potrząsa głową. Do ostatniego ciosu służy nóż. Czas ciągnie się w nieskończoność. Kolejne pchnięcia i obracanie ostrzem tkwiącym w potylicy. Wreszcie pysk zwierzęcia opada. Człowiek wyciera zakrwawioną klingę w sierść.