Tokarski: Manifest sceptycznego liberała

Żyjemy w rzeczywistości, która nie jest z gumy. Nie można zrobić z nią wszystkiego. Istnieją pewne mechanizmy ekonomiczne, zjawiska cywilizacyjne i fakty polityczne, na które nie mamy zbyt wielkiego wpływu. Brak pokory wobec złożoności rzeczy jest główną przyczyną kryzysu liberalizmu, który dziś obserwujemy.

Aktualizacja: 25.03.2018 11:58 Publikacja: 24.03.2018 23:01

Tokarski: Manifest sceptycznego liberała

Foto: Shutterstock

Na łamach „Plusa Minusa" (wydanie z 27 stycznia 2018 r.) prof. Andrzej Szahaj ogłosił samobójstwo liberalizmu. Niesłusznie i przedwcześnie. Niesłusznie, bo krytykując postawę niektórych liberałów, skupił się na jednym tylko, najszerzej omówionym i bliskim banału aspekcie kryzysu myśli liberalnej. Przedwcześnie, bo (parafrazując Marka Twaina) za takie właśnie należy uznać doniesienia o zgonie liberalizmu. Wyczerpaniu uległy tylko niektóre z obecnych w nim nurtów. Które? Przyjrzyjmy się temu nieco dokładniej.

Jak to często w historii bywa, ziarno kryzysu zostało zasiane w chwili triumfu: w roku 1989. Koniec zimnej wojny wielu postępowych liberałów przywitało jako spełnienie dziejów – ostatni gest historii, którym naraz wieńczyła i unieważniała samą siebie. W perspektywie gospodarczej wolny rynek wygrał wszak z centralnym planowaniem. W kulturze indywidualizm zwyciężył kolektywizm. W polityce demokracja liberalna pokonała komunizm – ostatnią (jak chciano wierzyć) nowoczesną tyranię.

Poglądy te nie zawsze wyznawano łącznie. Funkcjonując równolegle, wytworzyły jednak wspólną wrażliwość, która stała się w ramach liberalizmu dominująca. Tak liberalizm stał się prometeizmem, i to prometeizmem ziszczonym. Wiedzą radosną o tym, że wszystkie fundamentalne zagadnienia polityki znalazły swoje rozwiązanie. O nic nie trzeba już więc walczyć, ani niczego zdobywać. Pozostała przed nami jedynie przygoda powolnej być może, ale nieuchronnej przecież ekspansji. Z czasem wszystkie państwa przejdą na gospodarkę wolnorynkową; wszystkie społeczeństwa odrzucą archaiczne ideologie kolektywne; wszystkie państwa staną się liberalnymi demokracjami. Zagadka została rozwiązana; kamień filozoficzny – odnaleziony. Trzeba już tylko uzbroić się w cierpliwość i nie zrażając się irracjonalnym uporem nieprzekonanych, objaśniać im to, co dla nich najlepsze.

Odmalowany powyżej obraz zawiera oczywiście sporo uproszczeń. Pozwala jednak dostrzec zjawisko, które dla zrozumienia tego, co dzieje się dziś na świecie, ma moim zdaniem fundamentalne znaczenie. Pokazuje mianowicie jak na dłoni charakterystyczną dla wielu liberałów pychę. Ich przekonanie, że wiedzą o czymś, o czym nie wiedzą inni. Że pojęli to, czego reszta nie potrafiła dotąd zrozumieć. Trudno o kogoś mniej tolerancyjnego, aniżeli liberał tego właśnie typu. Poglądy odmienne od własnych (traktowana poważnie wiara religijna; mocne tożsamości wspólnotowe; troska o równość ekonomiczną) budzą u niego irytację. Owszem, gębę pełną ma frazesów o „otwartości". Ale naprawdę nie potrafi dostrzec w opiniach, z którymi się nie zgadza, niczego racjonalnego. Traktowana poważnie wiara religijna zawsze pachnie mu inkwizycją. Nad pozytywnym odnoszeniem się do wspólnotowych symboli wisi mroczny cień nacjonalizmu. Obrona praw pracowniczych czy pomoc dla najuboższych to dla niego irracjonalne „roszczenia". Swoim rozmówcom nie przedstawia więc zazwyczaj przekonujących argumentów. Nie chce ich zresztą przekonać. Pragnie ich reedukować.

Kryzysu myśli liberalnej nie powinno się więc, jak czyni to prof. Szahaj, redukować jedynie do sprawy swoistego „porwania" liberalizmu, jakiego dokonali zwolennicy wolnorynkowej doktryny. Tym bardziej że (używając ekonomicznego żargonu) mamy tu do czynienia z „wrogim przejęciem", obcym samej istocie liberalnej doktryny. Jej zasadniczym elementem jest bowiem wolność człowieka, a nie – globalnej sieci ekonomicznych przepływów.

Rewanż „populistów"?

Dziś liberalizm znajduje się w głębokiej defensywie. Jego złudzenia prysły niczym pękające balony, w które dmucha się bez opamiętania. W mit samoregulującego się rynku wierzą już chyba tylko prof. Leszek Balcerowicz i skupiony wokół niego najściślejszy krąg wtajemniczonych w rynek. Wyzwolona z krępujących ją dotąd więzów jednostka zamiast cieszyć się wolnością coraz głośniej narzeka na nudę i coraz rozpaczliwiej ucieka przed samotnością. Nierzadko w bezmyślną afirmację plemiennie rozumianej lokalnej tożsamości. Liberalna demokracja też się sypie, to osobny rozdział. Jej instytucje są beztrosko rozmontowywane pod hasłem odbierania władzy fałszywym elitom i przywracania jej zwykłym obywatelom. „Nie bądźcie frajerami!" – słyszy się dziś z prawa i z lewa (głównie z prawa). „Te wszystkie parlamenty i trybunały to zwykła ściema. Oni mają was gdzieś. Popatrzcie, jak się urządzili! Spójrzcie, kogo chcą tu sprowadzić! Nie wierzcie im! O was – za was – naprawdę zadbać możemy tylko my!".

Upraszczam, zgoda. A jednak trudno oprzeć się wrażeniu, że ruchy, które (słusznie bądź nie) określa się dziś mianem populistycznych nie mają swoim zwolennikom zbyt wiele do zaoferowania. Poza wspomnianą retoryczną pianą. Nie ma żadnych poważnych propozycji dotyczących tego, by gospodarkę wolnorynkową, opartą na ryzyku i indywidualnej inicjatywie, zastąpić jakimś innym modelem. Pomysł powrotu do tradycyjnych, kulturowo monolitycznych społeczeństw to w dobie globalizacji marzenie ściętej głowy. Obcy nie wyjadą, kobiety nie wrócą do garów, sorry. Liberalna demokracja – jakkolwiek zgniłe wydawałyby się nam jej instytucje – to też rzecz w sumie niegłupia. Owszem, rozwalić ją łatwo. Ale zastąpić czymś lepszym już nie. Szachowanie się poszczególnych rodzajów władzy, niezależność mediów, równość wszystkich obywateli wobec prawa, wolność sądów i administracji od nacisków politycznych – to nie wymysły oderwanych od rzeczywistości elit. To niedoskonałe w praktyce rozwiązania dające nam – zwykłym obywatelom – niebagatelny zakres wolności.

Nie, nie chodzi mi o to, że żyjemy w rzeczywistości bezalternatywnej. Rzecz w tym, że żyjemy w rzeczywistości, która nie jest z gumy. Nie można zrobić z nią wszystkiego. Istnieją pewne mechanizmy ekonomiczne, pewne zjawiska cywilizacyjne i pewne fakty polityczne, na które nie mamy zbyt wielkiego wpływu. Więcej: to właśnie ów brak pokory wobec złożoności rzeczy jest moim zdaniem główną przyczyną kryzysu liberalizmu, który dziś obserwujemy. I na nic zdadzą się lamenty samych liberałów nad tym, jak głęboko demagogiczne są siły, które podważają status quo. Po 1989 roku to właśnie liberalizm bywał często czystej wody populizmem. Obiecywał wszystko; nie odmawiał niczego.

Inny liberalizm jest możliwy

Pora z tym skończyć. Dlaczego? Bo możliwy jest inny, sceptyczny liberalizm. Taki, który nie ulega prometejskim pokusom – ani w ekonomii, ani w kulturze, ani w polityce. I który, właśnie dlatego, jest o wiele bliższy temu, czym liberalizm zawsze był w swojej istocie.

Jakie idee określają jego istotę? Liberalizm sceptyczny zakłada, po pierwsze, wizję świata niejednorodnego. Ekonomia, kultura i polityka wyznaczają w nim odrębne sfery ludzkiej rzeczywistości. Przenikają się nawzajem, to oczywiste. Niemniej jednak nie zawsze ewoluują w tym samym tempie; nie zawsze wspierają te same wartości. Nie ma między nimi również żadnej stałej hierarchii w tym, jak kształtują rzeczywistość. Raz największy wpływ ma gospodarka, to znowu kultura albo polityka. Nie ma tu żadnych prostych relacji przyczynowo-skutkowych, jak i nie ma uniwersalnych reguł, które rządziłyby nimi wszystkimi. Wolność osoby ludzkiej – naczelna wartość każdej filozofii liberalnej – jest więc chwiejną przestrzenią istniejącą na styku wspomnianych trzech sfer. Przestrzenią, której poszerzenia nie zagwarantują żadne prawa dziejów, ani racjonalne procedury. To, ile będziemy jej mieli – i jaka będzie jej jakość – zależy tylko i wyłącznie od nas. Nigdy nie znajdziemy się „po drugiej stronie"; nie będzie żadnych „wczasów od historii". Wolność jest krucha – albo nie ma jej wcale.

Po drugie, liberał sceptyczny przyjmuje, że nie istnieje jedna, powszechnie obowiązująca wizja dobrego życia, do której dążyć powinna każda racjonalnie myśląca jednostka. Z natury jest więc pluralistą. Nie oznacza to, że jego zdaniem nie ma żadnej prawdy lub że pojęcie prawdy absolutnej musi być z definicji politycznie niebezpieczne. Liberał sceptyczny uważa tylko, że prawda jest bogata, wielowymiarowa. Że dobro jest czymś, co nas przekracza. Nie potrafimy go do końca zgłębić, zamknąć w klarowną i wyczerpującą teoretyczną formułę. Pluralizm taki nie jest wyrazem niechęci wobec prawdy czy strachu przed absolutną wartością. Jest wyrazem pokory. Wyrasta z przekonania o tym, że nasze poznanie jest niedoskonałe, ograniczone. Oraz z wiary, że racjonalni ludzie mogą dążyć do różnych, nieraz wykluczających się wzajemnie dóbr.

Po trzecie, liberał sceptyczny ma mocne poczucie tragiczności ludzkiego losu. Żadne rozwiązanie, które moglibyśmy w toku dziejów odkryć czy opracować, nie jest wieczne. Przeciwnie, rozwiązując jedne problemy, nieuchronnie rodzi nowe. Znakomitym przykładem jest rynek. Z jednej strony potrafi zapewnić ludziom względnie łatwy dostęp do ogromnej ilości dóbr. Z drugiej jednak powoduje drastyczne rozwarstwienie majątkowe, a rynkowym graczom nie daje poczucia stabilności. Ekonomia bez żądzy zysku jest pomysłem równie księżycowym, jak polityka bez żądzy władzy. Rynek nie jest więc dla sceptycznego liberała siłą, którą należy utożsamić z wolnością. Nie trzeba też prowadzić przeciw niemu krucjaty. Jest rozwiązaniem chwiejnym, niepewnym. Takim, które wymaga ustawicznej czujności i wprowadzania coraz to nowych korekt.

Wreszcie liberał sceptyczny ujmuje wolność przede wszystkim (choć nie wyłącznie) w kategoriach politycznych. Życie ściśle prywatne, zamknięte w monadzie codziennych spraw i bolączek pojedynczej osoby, nie wydaje mu się spełnieniem ludzkich aspiracji. Wolność nie jest wyłącznie ani nawet przede wszystkim zjawiskiem zamkniętym wewnątrz świata prywatnego. Przeciwnie: może w pełni zaistnieć dopiero w tej kruchej przestrzeni, jaką ludzie tworzą między sobą, i jaką jest (lub chociaż może się stać) polityczna wspólnota. Pięknie pisała o tym Hannah Arendt: „Coś, co nie może być przedmiotem rozmowy, jakkolwiek by było wzniosłe, straszne czy niesamowite, nawet jeżeli znajdzie ludzki głos i zabrzmi dzięki niemu w świecie – czymś ludzkim jako takie nie jest. Dopiero mówiąc o tym, co zachodzi w świecie i w naszym wnętrzu, czynimy to czymś ludzkim, a i sami uczymy się człowieczeństwa".

Od polityki nie ma ucieczki

Różne formy liberalnego prometeizmu, które pojawiły się po 1989 roku, łączyło w istocie jedno, słabo widoczne gołym okiem przekonanie. Mianowicie, że można – i należy – wyjść poza politykę. Że człowiek z samej swojej natury nie jest zwierzęciem politycznym, lecz homo economicus, względnie: pragnącą prywatnej samorealizacji jednostką, która tym bliższa jest spełnienia, im bardziej uwolni się ją od wszelkich zewnętrznych wpływów. Prometejską z ducha ucieczką od polityki jest również liberalna polityka tożsamości, zmieniająca państwo w swoistą maszynę uznania wszelkich partykularnych grup i redukująca debatę publiczną do poziomu przestrzeni ich niezakłóconej artykulacji. Na wszystko, co polityczne, patrzy się w ramach każdej z tej perspektyw z ogromną podejrzliwością, jako na potencjalne źródło konfliktów i ograniczenia swobód jednostki.

Liberał sceptyczny uważa takie podejście za błędne. Polityka może oczywiście zagrażać ludzkiej wolności. Ale jest też wyróżnikiem człowieczeństwa. To właśnie dzięki niej może ono wybrzmieć, rozpoznać samo siebie, nadać sobie wyraźny kształt. Polityki nie da się zredukować do ekonomii czy spraw społecznych. Wszędzie tam, gdzie jej blask przygasa, karleje również człowieczeństwo człowieka. Tak rozumiana polityka to coś innego niż żenujące zapasy retorów, które oglądamy na co dzień w telewizji. To sfera fundamentalnych rozstrzygnięć, za sprawą których określamy kim jesteśmy i jak chcemy żyć. Wybory te dla ludzi – istot skończonych – mają z definicji ponadindywidualny charakter. Nie mają być przy tym realizacją żadnego wiecznego prawzoru. Przeciwnie: to nowe początki, z których każdy – jako gest niezgody na zastany świat – stanowi manifestację ludzkiej wolności.

Jan Tokarski (1981) – eseista, historyk idei. Niebawem w Bibliotece Kwartalnika „Kronos" ukaże się jego nowa książka pt. „Zderzenia"

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Analiza
Jerzy Haszczyński: Gaza dla Trumpa, wschodnia Jerozolima dla Palestyńczyków?
Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Donald Tusk zapowiada rekonstrukcję. Rząd bardziej niż rekonstrukcji potrzebuje wizji
Opinie polityczno - społeczne
Jerzy Surdykowski: Sztuczna inteligencja nie istnieje
Opinie polityczno - społeczne
Jędrzej Bielecki: Wojna Donalda Trumpa z Unią Europejską nie ma sensu
Opinie polityczno - społeczne
Marek A. Cichocki: Czy Angela Merkel pogrzebała właśnie szanse CDU/CSU na wygranie wyborów?