Co się stało w Armenii? I – co się stanie w Armenii? Obserwując aksamitną rewolucję w tym niewielkim kraju południowego Kaukazu, zadajemy sobie te dwa pytania. Większość komentatorów natychmiast przykłada do Armenii znane sobie szablony kolorowych rewolucji początku XXI w. albo ukraińskiego Majdanu. Na to nakłada się jeszcze popularny stereotyp prorosyjskości Ormian i mamy gotowy model ogromnej większości komentarzy.
Rzadko pamiętamy, że Ormianie mają solidne doświadczenie zarówno w demonstracjach, jak i w demontażu opresyjnych systemów władzy. Pierwszy sukces społeczeństwa w walce z władzą sowiecką miał miejsce właśnie w Armenii. W kwietniu 1965 r., kiedy Moskwa wobec społecznego nacisku zgodziła się na budowę pomnika ofiar ludobójstwa Ormian. Wcześniej wspominanie o rzezi Ormian w Turcji było zabronione.
Podobnie było w czasach odwilży Gorbaczowa. W Polsce patrzyliśmy na Litwę i państwa bałtyckie, ale obok Vytautasa Landsbergisa symbolem ruchu, który doprowadził do rozpadu Związku Sowieckiego, był Lewon Ter-Petrosjan, przywódca niepodległościowego zrywu Ormian.
Stanęło pół kraju
Mieszkańcy Armenii w ogóle bardzo często wychodzą na ulice, by demonstrować władzy swoje niezadowolenie. Ale skala tegorocznych protestów jest większa niż kiedykolwiek. Oblicza się, że w akcjach obywatelskiego nieposłuszeństwa wzięła udział blisko połowa obywateli kraju. Na dodatek, o ile wcześniej ruchy obywatelskie koncentrowały się w stolicy, o tyle teraz dziennikarze światowych mediów nerwowo przeszukiwali zasoby Google'a, sprawdzając nazwy: Giumri, Wanadzor, Dildżan i wiele innych.
Protest w masowej skali rozlał się na całą Armenię. Rządzący od dziesięciu lat prezydent Serż Sarkisjan, który po zmianie konstytucji na system parlamentarny zamierzał dalej rządzić jako premier, został zmuszony do ustąpienia. Ormianie oszaleli ze szczęścia. W poczuciu zwycięstwa nad skorumpowaną władzą tysiące ludzi tańczyły na ulicach.