Dopiero po audycji zaczęłam się zastanawiać, dlaczego właściwie to tak wygląda? Chyba dlatego, że osią sporu są dwa punkty: aborcja i związki partnerskie. Stosunek społeczeństwa do obu tych pojęć jest punktem zapalnym, który dzieli zwłaszcza ludzi na lewicy. Jedni uważają, że póki obie sprawy nie będą jednoznacznie liberalnie potraktowane, dotąd Polska nie będzie należała do Europy, drudzy są ostrożniejsi i mają na uwadze reakcje wyborców. Prawica w tym względzie jest całkowicie jednoznaczna. Oczywiście siłą rzeczy punktem spornym jest wpływ Kościoła na państwo – lewica uważa, że konserwatywne (ulubione słowo lewicy) poglądy w tych sprawach zasiewają księża i dlatego ani przepisy dotyczące aborcji nie mogą zostać zliberalizowane, ani związki partnerskie wprowadzone.
Tutaj zaczyna się właśnie plątać ta nitka, tutaj zaczyna się chaos. Różnice między ideą „aborcja jest OK" a uznaniem jej za osobisty dramat z pewnością po cichu dzielą tych, którzy idą w marszach przeciw PiS. Różnica między uznaniem związków partnerskich a władzą mniejszości i ideologizacją społeczeństwa jest też ogromna. Idąc w marszach przeciw PiS, stając też na estradzie, mam zawsze obawę, że staję się częścią ideologii, a nie sprzeciwu, że jestem wchłonięta przez skrajności.
Im bardziej PiS grzęźnie w niepraworządności, im więcej szokujących i nielogicznych decyzji, tym większa konieczność odpowiedzi na pytanie, jakiej Polski chcemy, jakie są wnioski z wyborów w Polsce i czym jest dla nas demokracja. Jak wprowadzać w życie idee liberalne, skoro większość się od nich dystansuje. Jeśli uznamy, że większość jest po prostu głupsza od liberałów, to nasuwa się pytanie, czy to dalej jest demokracja. Nie uciekniemy od takich pytań, jeśli PiS upadnie.
Długo zastanawiałam się, jaka jest moja Polska. Z kim na antypisowskiej estradzie czuję się dobrze, a z kim źle. Myślę, że odpowiedź jest taka: dobrze czuję się z posłami, źle z ideologami. Chciałabym takiej Polski, która wpisuje się w problemy współczesnego świata, ale nie jest owładnięta żadną ideologią. Ani genderową, która rozumie świat przez płeć i seks, ani kościelną, która eliminuje prawa ludzi niewierzących. Chciałabym, żeby w Polsce legalizowano związki partnerskie szeroko rozumiane, co nie oznacza, że społeczeństwo ma uznać działania LGBT za priorytetowe, że na każde zjawisko czy historyczne, czy społeczne mamy patrzeć przez pryzmat tej walki. Tak dla związków partnerskich, nie dla władzy gender. Tak dla ustawy antyprzemocowej, nie dla punktu, w którym wprowadza się pojęcie płci kulturowej.
Teraz spór o wiele trudniejszy – aborcja. Wydaje mi się, że w całym chaosie argumentów trzeba znaleźć podstawowy problem: czy stanem ciąży powinno zajmować się prawo. Wybór stanowiska nie jest łatwy. Czym jest ciąża? Konsekwencją zbliżenia dwojga ludzi. Jeśli uwikłamy w to prawo, to właściwie osoba, która nie chce potomstwa, powinna móc podać partnera do sądu za nieodpowiedzialność. Myślę, że ciąża jest stanem wyjątkowym, gdzie prawo nie ma zastosowania. Nie sądzę, że poglądy na temat aborcji dzielą się tak jak ludzie wierzący i niewierzący. Są ateiści, którzy zdecydowali się na urodzenie dziecka niezdolnego do normalnego życia, i chodzący do kościoła, którzy nie wytrzymali dramatu niechcianej ciąży.