Do kupionego rewolweru sprzedawca dodał 50 nabojów gratis. – Jak na moje potrzeby taki zapas to stanowczo za dużo – usłyszał w odpowiedzi od Sándora Máraiego, wielkiego pisarza i jeszcze większego samotnika. Samobójstwo wydawało się jedynym logicznym rozwiązaniem. Każda inna decyzja skazałaby go na łaskę instytucji opieki, rządzących w niej pielęgniarek i reguł. Odebrałaby mu prawo do decyzji, kiedy i jak odejść.
Na koniec odłożył pióro i uniósł rewolwer. Miał wtedy 89 lat i nie miał ojczyzny, żony, dzieci ani czytelników. W 1948 roku wyjechał z Węgier, żeby już nigdy więcej tam nie wrócić. Jednocześnie pozostał wierny węgierskiemu, nie zaczął pisać w żadnym innym języku. Zakazał wydawania swoich powieści na Węgrzech, dopóki będą tam stacjonowały sowieckie wojska. Nie chciał też mieć nic wspólnego z węgierską emigracją, podejrzewając ją o miałkość i zacietrzewienie, które wcześniej czy później zawsze dopadają politycznych uchodźców. Trudno sobie wyobrazić, jakim jeszcze murem mógłby się odgrodzić od świata.