Jednym ze stałych wątków współczesnej debaty publicznej w Polsce jest narzekanie na niemożność porozumienia się nawet co do najbardziej podstawowych spraw. Podkreśla się przy tym, że w przeszłości taki konsensus udawało się wypracowywać – choćby pomiędzy Józefem Piłsudskim a Romanem Dmowskim w pierwszych miesiącach niepodległości, czy też wokół priorytetów polskiej polityki zagranicznej po 1989 r. Jednak – zgodnie z potoczną opinią – w ostatnich latach wydarzyło się tyle niedobrego, że nie sposób dziś mówić o dialogu. Mamy więc de facto do czynienia z równoległymi monologami środowisk, które nie tylko nie chcą, ale nie potrafią się wzajemnie zrozumieć.
Dla historyka ciągłe przeciwstawianie katastrofalnego stanu współczesnego dawnym czasom, kiedy rzekomo dawało się ze sobą rozmawiać i wypracowywać kompromisy, jest tezą konieczną do sprawdzenia. Jeżeli bowiem udałoby się wskazać na moment historyczny, w którym Polacy utracili zdolność dialogu i wskazać przyczyny tej katastrofy – mogłoby to pomóc w naprawieniu narodowych błędów dziejowych. A tym samym ułatwić odbudowę ogólnonarodowej przestrzeni komunikacji i dialogu.
Refleksja, jaka płynie z wędrówki w przeszłość jest jednak gorzka jak piołun. Gdy zaczynamy bliżej przyglądać się kolejnym wydarzeniom historycznym z ostatnich ponad dwustu lat, widać wyraźnie, że optymistyczne przekonanie o tym, że w szczególnych dla narodu momentach byliśmy w stanie wypracować rozsądny konsensus w obronie najwyższych wartości, znajduje słabe umocowanie w faktach.
Konstytucja niezgody
Widać to już w przypadku Konstytucji 3 maja z 1791 r., będącej przecież powodem ogólnonarodowej dumy. W polskiej tradycji historycznej jest ona świadectwem woli i zdolności do budowy nowoczesnego państwa i społeczeństwa w warunkach skrajnie zagrożonej niepodległości. Jednak ta interpretacja utarła się dopiero dziesiątki lat po jej uchwaleniu. Sami twórcy konstytucji, słusznie obawiając się, że nie uzyska ona poparcia większości posłów, uchwalili ją, stosując sztuczki proceduralne. Społeczny odbiór ustawy majowej był raczej negatywny, front jej obrony okazał się wątły, a główny obrońca – król Stanisław August – dość szybko przeszedł do obozu jej przeciwników.
Z kolei twórcy konfederacji targowickiej, czyli przedstawiciele najświetniejszych rodów Rzeczypospolitej, uznali konstytucję przyjętą przez Sejm za zło większe niż pomoc rosyjskiego wojska w jej zwalczaniu. Targowiczanie stali się tym samym w propagandzie „obozu patriotycznego”, jak określali siebie samych zwolennicy Konstytucji 3 Maja, a następnie w podręcznikach do historii – symbolem zdrady narodowej, będącej efektem degeneracji moralnej i politycznej oraz egoizmu grupowego oligarchii magnackiej. Takie ujęcie sprawy trzeba jednak uznać za szytą grubymi nićmi politykę historyczną.