Można było też bez emocji recenzować „Wołyń”, zamiast zachwycać się także tym, co w tamtym filmie było kiepskie. Już tamten film można było odczytać jako głęboką satyrę na polską prowincję okresu międzywojennego.
Czytaj także:
"Kler": Smarzowski kontra Kościół
"Kler": Smoleńsk dla antyklerykałów
Nie trzeba od razu uważać reżysera za nowego Wyspiańskiego czy Wajdę i wychwalać go jako tego, który opowiedział nam, Polakom, kim jesteśmy, albo ogłosić go diabłem wcielonym. Tyle że jeszcze rok, dwa lata temu, jeśli ktoś chciał pochwalić film Smarzowskiego, nie wystarczyło powiedzieć, jak dobry jest „Wołyń”, ale trzeba było dodatkowo zapisać się do wirtualnego fanklubu reżysera. W akcji promocyjnej brały udział liczne środowiska prawicy, a nawet jeden znany duchowny, bo jego hobby jest podkręcanie relacji polsko-ukraińskich.