Ostatnia wojna Platformy

Sztabowcy PO celowo studzą polityczne emocje. Muszą jeszcze tylko „dorżnąć watahę”, a potem bez przeszkód będą mogli przekonywać Polaków, że polityka to nic ciekawego – pisze publicysta

Publikacja: 11.03.2008 03:22

Związek Radziecki, piewca pokoju, obiecywał światu uwolnienie od przemocy. Warunkiem miała być jednak ostatnia wojna – wojna o pokój. Podobnie zachowują się PR-owcy Platformy Obywatelskiej, którzy obiecują pojednanie narodowe, ale wpierw muszą się rozprawić z przeciwnikami. Po tej ostatniej batalii skończy się i polityka, i podziały.

W demokracji absolutna jedność jest jednak zjawiskiem niepokojącym – oznacza bowiem, że albo mamy do czynienia z masową manipulacją, wielką socjotechniką, albo że na politykę nikt już nie zwraca uwagi. Trudno się oprzeć wrażeniu, że spin-doktorom Donalda Tuska zależy i na jednym, i na drugim.

Poszlaką prowadzącą do takiego wniosku jest obfitość mitów, jakie w ostatnim czasie skolonizowały debatę publiczną w Polsce. Pierwszy z nich głosi, że mamy do czynienia z wielkim narodowym pojednaniem, które nastało po wielkim narodowym konflikcie.

Istotnie, ostatnio temperatura sporu politycznego się obniżyła. Wydaje się jednak, że wynika to w równej mierze z odmienności temperamentów polityków, jak też i ich społecznego odbioru. Donald Tusk sprawia wrażenie człowieka znacznie łagodniejszego i spokojniejszego niż Jarosław Kaczyński. W przeciwieństwie do lidera PiS często posługuje się słowami kluczami wywołującymi pozytywne emocje, jak miłość czy zaufanie.

Ale premier Tusk może też liczyć na większą życzliwość opinii publicznej niż jego poprzednik. Istnieje więc przekonanie, iż PO ma łączyć społeczeństwo po tym, jak PiS go podzieliło. Narzędziem do narodowego pojednania jest zaś walka z PiS.

Oczywiście, jeśli rząd PiS popełnił błędy czy nadużycia, to powinno się to wykazać, napiętnować i ukarać. Ale pojednanie, polegające na rozliczaniu politycznego przeciwnika, przypomina dawną wojnę o pokój. Łączymy wszystkich, ale niektórych musimy wykluczyć – tych, którzy dzielą.

Drugi mit dotyczy nieufności. Najogólniej rzecz ujmując – liberalna PO buduje zaufanie, podczas gdy PiS opierało się na strachu. Problem w tym, że liberalizm jest doktryną, która zakłada nieufność do polityków i polityki, nieufność do władzy i państwa.

Liberalna tradycja polityczna jest oparta na zasadzie ograniczania państwa, które – według jej teoretyków – stanowi nieustanne zagrożenie dla jednostki. Liberalizm zawsze przeciwstawiał się paternalistycznym tendencjom traktującym obywateli tak, jak ojciec traktuje dzieci. Liberałowie uczą, że do ludzi należy mieć ograniczone zaufanie, gdyż każdy, kto raz zdobędzie władzę, będzie chciał jej nadużyć. To dlatego wymyślono trójpodział władz, wzajemnie się kontrolujących, dlatego mówimy o roli mediów, które mają patrzeć politykom na ręce.

Liberalna Platforma chce jednak od nas zaufania, choć w każdym prawdziwym liberale powinno to od razu wzbudzić nieufność. Warto przypomnieć, że najwyższym w Europie zaufaniem społecznym w swoich krajach cieszą się Władimir Putin i Aleksander Łukaszenko.

W Polsce w polityce wewnętrznej z zaufaniem też jest kłopot. PO do perfekcji opanowała bowiem technikę demonizowania przeciwnika. Uważa, że im straszniejsze będzie się wydawać PiS, tym silniejsze będzie społeczne poparcie dla Platformy. Największym sukcesem minionej kampanii wyborczej było ukazanie PiS jako zagrożenia. Paradoksalnie, wzbudzanie lęku przed PiS nie różni się wiele od zarzucanego PiS wzbudzania lęku przed układem, postkomunistami czy służbami wojskowymi.

Ale pomimo tych oczywistych sprzeczności PO kojarzy się z miłością, a PiS z nienawiścią.

Pomieszanie panuje też w polityce zagranicznej. Choć nie jestem zwolennikiem budowania polityki na negatywnych emocjach, to stwierdzenie, że narodowe interesy Rosji czy Niemiec są rozbieżne z polskimi, nie oznacza przecież siania nienawiści. Tak samo rzecz się ma z Unią Europejską. Jeśli liberał podchodzi nieufnie do państwa jako instytucji władzy, to skąd w liberalnej Platformie takie zaufanie do Unii Europejskiej?

W demokracji absolutna jedność jest zjawiskiem niepokojącym, oznacza bowiem, że mamy do czynienia z masową manipulacją

Chyba że wynika ono nie z ugruntowanej refleksji, lecz z odwrócenia sojuszy, w które wierzyło PiS. PiS podchodziło do Unii nieufnie, uważając, że podporządkowanie się Brukseli nie zawsze jest zgodne z polskim interesem. Według partii Jarosława Kaczyńskiego w interesie narodowym leży utrzymywanie sojuszu z USA, które z kolei wymaga podporządkowania się Waszyngtonowi.

PO odwróciła te relacje. Podchodzi nieufnie do Stanów Zjednoczonych; wobec Unii, a szczególnie wobec Niemiec, politycy PO zachowują się ufnie, zupełnie jakby zapomnieli o żelaznych zasadach liberalizmu.

Dlaczego więc, mimo tylu sprzeczności mity te nie padają? Bo są wyraziste i interesujące, a o to chodzi specjalistom od politycznego PR. Innym przykładem tej PR-owskiej niespójności było straszenie śmiesznym PiS, o czym pisał w „Rzeczpospolitej” Rafał Ziemkiewicz („Dorzynanie gangu Olsena” 26.02.2008). Publicysta ironizował, że rząd PO wysyła sprzeczny ze sobą przekaz – PiS to zagrożenie dla demokracji, banda ponurych i niebezpiecznych facetów. Równocześnie zaś – w atmosferze skandalu – ujawnia się kulisy funkcjonowania służb „gorszych niż Securitate”: niszczenie laptopów doniczkami z paprotką, topienie ich w wannie i awansowanie na oficerów harcerzy po 17-dniowym przeszkoleniu.

Ale kreowany obraz – by był sugestywny – wcale nie musi być spójny. Na nic więc się zda wskazywanie na podwójne standardy publicystów i polityków. Stratą czasu jest utyskiwanie, że za to samo, co dziś robi PO, wcześniej poddawano PiS totalnej krytyce. Odwrotnie – narzekanie na brak symetrii w krytyce może być zwyczajnie przeciwskuteczne.

Sztabowcy Platformy kreują bowiem wizerunek partii w bardzo określonym celu. Przypomnijmy sobie, jak premier Tusk, liczni politycy PO oraz komentatorzy podkreślali wielokrotnie, że oto nastał koniec ideologicznych sporów i zaczęło się pragmatyczne rządzenie. Wystudzenie politycznych emocji jest działaniem celowym. Tylko najpierw trzeba rozprawić się z przeciwnikiem („dorżnąć watahę”), a później sprawiać wrażenie, że w polityce nic się nie dzieje.

Platforma Obywatelska do perfekcji opanowała technikę demonizowania przeciwnika

Bo dziś jeszcze społeczeństwo zajmuje się polityką, ale za kilka miesięcy okaże się ona już nie tak barwna jak poprzednio. Gdy obywatele przestaną się interesować polityką, to przestaną patrzeć politykom na ręce. A o takiej sytuacji marzy chyba każdy polityk – o rządzeniu w zaufaniu, ciszy i spokoju.

Czyżby więc PiS tragicznie się w swej politycznej diagnozie pomyliło? Czy kluczem do skutecznego i długotrwałego rządzenia nie jest podgrzewanie politycznego konfliktu, ale wywołanie przekonania, iż polityka to nic interesującego? Że obywatele zajmują się prywatnym życiem, a w międzyczasie politycy „robią swoje”?

Faktem jest, że nowoczesne społeczeństwa zachodniej Europy polityką niemal się nie interesują. Faktem jest i to, że po politycznej wojnie 2005 – 2007 przydałby się nam odpoczynek. Czy jednak cena nie jest za wysoka? Czy alternatywą koniecznie musi być postpolityczna modernizacja, polegająca na wmawianiu obywatelom wizji liberalnej utopii, przepełnionej miłością i zaufaniem?

Nie wiem. Wiem jednak, że oznacza ona koniec politycznego sporu – sporu o to, co dla nas najważniejsze, o to, jacy naprawdę jesteśmy, w jakim kierunku chcemy się rozwijać. Koniec polityki oznaczałby dla nas imitację Zachodu. Może więc warto wrócić do polityki?

Autor jest filozofem i publicystą. Redaktor naczelny „Nowego Państwa”. Autor programu „Tygodnik Polski” w TVP Info

Związek Radziecki, piewca pokoju, obiecywał światu uwolnienie od przemocy. Warunkiem miała być jednak ostatnia wojna – wojna o pokój. Podobnie zachowują się PR-owcy Platformy Obywatelskiej, którzy obiecują pojednanie narodowe, ale wpierw muszą się rozprawić z przeciwnikami. Po tej ostatniej batalii skończy się i polityka, i podziały.

W demokracji absolutna jedność jest jednak zjawiskiem niepokojącym – oznacza bowiem, że albo mamy do czynienia z masową manipulacją, wielką socjotechniką, albo że na politykę nikt już nie zwraca uwagi. Trudno się oprzeć wrażeniu, że spin-doktorom Donalda Tuska zależy i na jednym, i na drugim.

Pozostało 92% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?