Związek Radziecki, piewca pokoju, obiecywał światu uwolnienie od przemocy. Warunkiem miała być jednak ostatnia wojna – wojna o pokój. Podobnie zachowują się PR-owcy Platformy Obywatelskiej, którzy obiecują pojednanie narodowe, ale wpierw muszą się rozprawić z przeciwnikami. Po tej ostatniej batalii skończy się i polityka, i podziały.
W demokracji absolutna jedność jest jednak zjawiskiem niepokojącym – oznacza bowiem, że albo mamy do czynienia z masową manipulacją, wielką socjotechniką, albo że na politykę nikt już nie zwraca uwagi. Trudno się oprzeć wrażeniu, że spin-doktorom Donalda Tuska zależy i na jednym, i na drugim.
Poszlaką prowadzącą do takiego wniosku jest obfitość mitów, jakie w ostatnim czasie skolonizowały debatę publiczną w Polsce. Pierwszy z nich głosi, że mamy do czynienia z wielkim narodowym pojednaniem, które nastało po wielkim narodowym konflikcie.
Istotnie, ostatnio temperatura sporu politycznego się obniżyła. Wydaje się jednak, że wynika to w równej mierze z odmienności temperamentów polityków, jak też i ich społecznego odbioru. Donald Tusk sprawia wrażenie człowieka znacznie łagodniejszego i spokojniejszego niż Jarosław Kaczyński. W przeciwieństwie do lidera PiS często posługuje się słowami kluczami wywołującymi pozytywne emocje, jak miłość czy zaufanie.
Ale premier Tusk może też liczyć na większą życzliwość opinii publicznej niż jego poprzednik. Istnieje więc przekonanie, iż PO ma łączyć społeczeństwo po tym, jak PiS go podzieliło. Narzędziem do narodowego pojednania jest zaś walka z PiS.