W miarę podnoszenia się poziomu wykształcenia w Polsce nie tylko zmniejsza się czytelnictwo gazet i zdolność wymawiania nosówek (nawet Zbigniew Chlebowski mimo makijażu i treningu psychologicznego nie oduczył się mówić „som” i „którom”), ale również umiejętność zrozumienia prostych tekstów. Zapewne wyjaśnia to ów zastój czytelnictwa. Trudno czerpać wiedzę i przyjemność z lektury, jeśli łączy się to z nadmiernym, nie zawsze uwieńczonym sukcesem, wysiłkiem. Wystarczy więc obraz, happening lub obrzucanie się wyzwiskami.
Gorzej, gdy kłopoty ze zrozumieniem słowa drukowanego pojawiają wśród ludzi pióra. Oto jedna z najbardziej rozpoznawalnych publicystek, a przy tym etyczka i polityczka, z mojego krytycznego opisu stanu polskiej inteligencji wyciągnęła wniosek, że sądzę, iż intelektualiści w żadnym razie nie powinni bezpośrednio wkraczać do polityki. Problem polega natomiast na tym, że w Polsce niemal każdy uważa się za kompetentnego do zajmowania się polityką, że uchodzi ona za dziedzinę życia społecznego niewymagającą żadnej wiedzy czy umiejętności. Wejście w politykę prowadzi też najczęściej do dostosowania się do niskich jej standardów, a nie do ich zmiany, oraz do zaniedbywania właściwych zadań inteligencji – tworzenia oryginalnych dzieł i idei.
[srodtytul]Łopatą do głowy[/srodtytul]
W rezultacie mizeria polskich uniwersytetów jest na pewno nie mniejsza niż mizeria polskiego państwa. I tylko fakt, że w polskiej polityce osiąga się sukces, demonstrując gadżety z sex shopu, może wyjaśnić aprioryczne przekonanie, że twórczyni niezapomnianej Beby Mazeppo, którą dopiero student Wolfgang uwolnił od absorbującej anomalii anatomicznej, swoim udziałem w życiu politycznym od razu podniesie jego standardy.
Mój artykuł z „Rzeczpospolitej” o decyzji przyznania Nagrody Karola Wielkiego Donaldowi Tuskowi spotkał się z zainteresowaniem „Gazety Wyborczej” i komentarzem w stylu Stefana Niesiołowskiego („Podłość roku”, Agata Nowakowska, 21 stycznia 2010 r.). Dziennikarka tej gazety, która zawrzała oburzeniem, nazywa mój tekst płomiennym, choć miał być ironiczny, i nie zauważa, że nie zajmowałem się w nim roztrząsaniem kwestii, czy Donald Tusk jest patriotą czy nie, ani nawet – jak wielkim jest on Europejczykiem.