Prezydent nielubiany

Chociaż uprawnienia prezydenta są w Polsce znacznie mniejsze, to za swoje decyzje bierze on o wiele większą odpowiedzialność niż premier za działania swojego rządu – pisze publicysta

Publikacja: 25.01.2010 01:51

Mateusz Matyszkowicz

Mateusz Matyszkowicz

Foto: Fotorzepa, Robert Gardziński Robert Gardziński

Red

Można odnieść wrażenie, że od 1990 roku w Polsce nie lubi się prezydenta. Nie jakiegoś konkretnie, ale instytucji. Jeśli się mówi o zmianie jego uprawnień, to zawsze na niekorzyść głowy państwa. Także teraz.

Argumentacja premiera za zmianami w zakresie uprawnień prezydenta wygląda zwykle następująco. Polska konstytucja nie przesądza ustroju prezydenckiego lub kanclerskiego. Powoduje za to liczne konflikty, zwłaszcza że część przepisów nie precyzuje jednoznacznie odpowiedzialności poszczególnych organów władzy. W dodatku istnienie silnego prezydenckiego weta sprawia, że głowa państwa, mając mały wpływ na kreowanie pozytywnej polityki, ma dość dużą siłę sprawczą w blokowaniu działań większości sejmowej. I chodzi tu przede wszystkim o silne prawo weta.

Rezultatem takiego ustawienia władzy wykonawczej jest blokowanie zmian proponowanych przez rząd i brak jasnej odpowiedzialności za sytuację w kraju. Trzeba zatem – powiada strona rządowa – klarownie wytyczyć granicę między prezydentem i premierem, a przede wszystkim zdecydować, komu z nich powierzamy władzę w Polsce. I tu głos rządu się zawiesza, następuje milczenie i dla wszystkich jest oczywiste: premierowi.

Dlaczego premierowi? Można tu oczywiście snuć domysły, łącząc propozycje rządu z doraźnymi korzyściami politycznymi. Na pewno stanowią one część motywacji premiera. Tak jest zawsze – nie tylko w przypadku tego rządu. Kiedy tworzy się konstytucję, nie sposób oderwać się od tego, kto w danym momencie sprawuje urząd i w jakiej roli chcielibyśmy go widzieć.

Domaganie się całkowitego wyzwolenia uczestników gry politycznej od bieżących uwarunkowań byłoby z naszej strony brakiem realizmu i dowodziło nieznajomości natury ludzkiej. Nie oznacza to jednak, że powinniśmy się całkowicie pogodzić z tą doraźnością. Ona może stanowić jakąś część motywacji, ale nigdy nie powinna jej wyczerpywać.

Skąd więc wynika niechęć do powierzenia prezydentowi większej władzy? Narastała ona w Polsce stopniowo. Początkowo bowiem urząd prezydenta tworzony był ze świadomością, że sprawować go będzie Wojciech Jaruzelski. Przejęcie prezydentury przez Lecha Wałęsę też wiele nie zmieniło. Był to już czas po wojnie na górze i po podziale obozu solidarnościowego. Wałęsa w dodatku był posądzany przez niektórych o skłonności dyktatorskie. I choć dzisiaj może się to wydawać zabawne, niektórzy wpływowi publicyści w pierwszej połowie lat 90. widzieli w nim polskie wcielenie Vladimira Mečiara.

Za czasów Wałęsy rozpoczęły się też prace nad kolejną konstytucją. Komisji Konstytucyjnej przewodził Aleksander Kwaśniewski, który nie wierzył z początku w to, że już niedługo znajdzie się w Pałacu Prezydenckim. Zresztą chyba i później nie widział silnej potrzeby obudowywania prezydentury przez kolejne uprawnienia. Po nim przyszedł, wiadomo, nielubiany przez część elit Lech Kaczyński.

Dlatego nie zbudowano dotychczas prestiżu instytucji prezydenta, co najwyżej można mówić o popularności lub jej braku w przypadku poszczególnych osób.

Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło. Prezydent – wiadomo kto. Odpowiada za siebie z imienia i nazwiska. Jego gabinet pozostaje w cieniu. Prezydent nie może jak premier wystawić na krytykę swojego ministra, złajać go i zrugać, odebrać miesięczne pobory i wyjść z tego cało. Premier może.

Chociaż uprawnienia prezydenta są znacznie mniejsze, to za swoje decyzje bierze on większą odpowiedzialność niż premier za swój rząd. Prezydent, który zawetuje ustawę, ponosi pełną i niepodlegającą wątpliwości odpowiedzialność za to, że nie wejdzie ona w życie. Będzie ponosił wszystkie dobre i złe konsekwencje tej decyzji.

Ponadto prezydent pochodzi z powszechnych wyborów. Opowiedziało się za nim ponad 50 procent obywateli. Można więc zapytać: jeśli rząd nie umie przekonać do ustawy człowieka, za którym stała ponad połowa obywateli, to czy przekona społeczeństwo? Tak to już jest z rządami demokratycznymi, że nie tylko mają ładnie wyglądać w telewizji, ale i muszą działać pod społeczną kontrolą.

Taka też jest nasza tradycja. Złotemu wiekowi w Polsce towarzyszył ustrój mieszany. Może warto to powtórzyć?

[i]Autor jest filozofem i publicystą rocznika oraz portalu internetowego „Teologia Polityczna”[/i]

Można odnieść wrażenie, że od 1990 roku w Polsce nie lubi się prezydenta. Nie jakiegoś konkretnie, ale instytucji. Jeśli się mówi o zmianie jego uprawnień, to zawsze na niekorzyść głowy państwa. Także teraz.

Argumentacja premiera za zmianami w zakresie uprawnień prezydenta wygląda zwykle następująco. Polska konstytucja nie przesądza ustroju prezydenckiego lub kanclerskiego. Powoduje za to liczne konflikty, zwłaszcza że część przepisów nie precyzuje jednoznacznie odpowiedzialności poszczególnych organów władzy. W dodatku istnienie silnego prezydenckiego weta sprawia, że głowa państwa, mając mały wpływ na kreowanie pozytywnej polityki, ma dość dużą siłę sprawczą w blokowaniu działań większości sejmowej. I chodzi tu przede wszystkim o silne prawo weta.

Pozostało 82% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Joe Biden wymierzył liberalnej demokracji solidny cios
Opinie polityczno - społeczne
Juliusz Braun: Religię w szkolę zastąpmy nowym przedmiotem – roboczo go nazwijmy „transcendentalnym”
Opinie polityczno - społeczne
Skrzywdzeni w Kościele: Potrzeba transparentności i realnych zmian prawnych
Opinie polityczno - społeczne
Edukacja zdrowotna, to nadzieja na lepszą ochronę dzieci i młodzieży. List otwarty
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
Opinie polityczno - społeczne
Marek A. Cichocki: Prawdziwy test dla Polski zacznie się dopiero po zakończeniu wojny w Ukrainie
Walka o Klimat
„Rzeczpospolita” nagrodziła zasłużonych dla środowiska