Zwykły dziennikarski humbug – tak najkrócej można określić informacje o powołaniu w środowisku ojca Tadeusza Rydzyka nowej partii. I stwierdzić to można było z niemal absolutną pewnością w chwili, gdy „Newsweek” na swoich stronach internetowych „ujawnił”, że nowe ugrupowanie ma się nazywać Partia Narodowa.
Lata praktyki pokazywały, że nawet gdy środowiska postendeckie chciały wchodzić w życie polityczne, to nie ujawniały w nazwie swoich ideowych korzeni. Nie wynikało to ze wstydu, ale ze zwyczajnej umiejętności liczenia. Twardzi zwolennicy Dmowskiego to w Polsce ułamek procentu. Jeśli więc chce się wejść do realnej polityki, trzeba szukać innego zakorzenienia, zwykle ludowo-katolickiego. I trudno sądzić, by ojciec Rydzyk tego nie wiedział. Dlatego nazwanie nowej partii narodową mówi więcej o stanie umysłu środowiska dziennikarskiego niż o realnych planach politycznych środowisk skupionych wokół Radia Maryja.
Tradycja narodowa od początku lat 90. uznawana była za jedno z najważniejszych zagrożeń, z jakim miała się zmierzyć Polska. Sojusz z postkomunistami, ostre ataki na prawicę usprawiedliwiane były obroną przed niebezpieczeństwem, jakie dla państwa miały stanowić środowiska, które za Janem T. Grossem można określić katoendeckimi. I choć przez lata ze świecą by szukać tego typu znaczących ugrupowań (bo za endeckie trudno uznać Zjednoczenie Chrześcijańsko-Narodowe), to wciąż głośno przestrzegano przed odrodzeniem szowinizmu narodowego.
Zarzut ten pojawił się, a jakże, także w odniesieniu do koalicji PiS, LPR i Samoobrony. Oddanie MEN Romanowi Giertychowi, ścisła współpraca z Radiem Maryja, które (nie bez racji) uznawano za głównego (a dokładniej jedynego liczącego się w przestrzeni publicznej) dysponenta tradycji narodowych w Polsce – dały pretekst do uznania całej koalicji za endekoidalną, antysemicką (a przynajmniej stwarzającą takie zagrożenie). Ireneusz Krzemiński, powracający do zarzutów endeckości czy przestrzegający przed „endeckim widmem krążącym nad Polską” („Interesy i resentymenty”, „Europa”, 19.01.2008), nie jest wyjątkiem.
Niczego w tej kwestii nie zmieniła klęska LPR, czyli partii rzeczywiście odwołującej się do tradycji narodowej (choć w sposób umiarkowany). Monstrum – główny przeciwnik oświeconych środowisk, uosobienie ciemnogrodu – jest bowiem owym środowiskom zwyczajnie konieczne do opisywania rzeczywistości, kreowania własnej polityki czy usprawiedliwiania posunięć ideowych. Istnienie tej partii zaspokajałoby także podstawową potrzebę polskiego inteligenta – istnienia kogoś w opozycji, wobec kogo mogą się samookreślać. Bez „ciemnogrodzkiego katolicyzmu” i „antysemickiej endeckości” trudniej jest być światłym i postępowym. Dlatego, gdyby nie było ojca Rydzyka, to trzeba by go wymyślić, a gdy LPR przestała istnieć, szybko trzeba stworzyć nową partię, która stanie się ucieleśnieniem inteligenckich lęków.