W ciągu ostatnich trzech miesięcy prezydent dwukrotnie zaprosił na rozmowę ministra obrony narodowej i dwukrotnie ministra spraw zagranicznych. Z doświadczenia wiemy, że wezwanie do Pałacu Prezydenckiego Bogdana Klicha nie skutkuje żadnym skandalem. Sprawdza się natomiast zasada – chcesz awantury, skontaktuj się z Radosławem Sikorskim.
Jeśli w ciągu kilku ostatnich miesięcy publicznie wydarza się coś, co budzi przynajmniej lekkie zażenowanie, to przy takich okazjach nazwisko szefa dyplomacji pojawia się zastanawiająco często. Zadziwiająca jest ta reguła. Sikorski od wielu lat kreuje się na dżentelmena z manierami, bardzo „british”, obytego w świecie i wsławionego wyprawą do Afganistanu w czasach wojny radziecko-afgańskiej, z kupionym pod koniec PRL i starannie odrestaurowanym dworem, którego zdjęcia obowiązkowo pojawiają się w każdym artykule opisującym postać ministra. Nic więc dziwnego, że wydaje się osobą z pewną dozą snobizmu, niezwykle starannie budującą swój wizerunek. Tym bardziej zadziwia więc, jak łatwo i jak często na tym kostiumie widać dziury i grube szwy.
O tym, jak dżentelmen Sikorski porównywał Nelli Rokitę do podrabianej torebki, niedawno już pisałam. Ale warto przypomnieć też takie powiedzenia ministra, jak to, że żony by do domu nie wpuścił i zmieniłby zamki, gdyby postąpiła tak jak żona Jana Rokity, albo to, jak w równie wysmakowanym stylu dopominał się zwrotu 100 złotych, jakie pożyczył prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu, gdy ten nie miał na tacę w kościele. Upominał się o te pieniądze kilka razy publicznie, swoje żądania okraszając, jak zwykle, retoryką patriotyczną: „Najważniejsze, że te 100 złotych poszło na tacę w kaplicy przy cmentarzu, na którym leżą bohaterowie bitwy warszawskiej w 1920 r. A więc na zbożny cel” – mówił „Super Expressowi”. Sprawę zakończył Aleksander Szczygło, pokazując publicznie przekaz dla Sikorskiego na owe 100 złotych.
Cała historia okazała się dużym blamażem obecnego ministra spraw zagranicznych. Zastanawiające, że Sikorski zupełnie tego nie dostrzegł.
Było też kilka innych mniej spektakularnych wydarzeń, którym, jak się zdaje, maniery obecnego szefa dyplomacji nie sprostały. Niedawno ktoś opowiadał mi zdarzenie sprzed roku, z jednej z debat organizowanych przez „Dziennik” na Uniwersytecie Warszawskim. Brał w niej udział amerykański neokonserwatysta Norman Podhoretz i Radosław Sikorski, wówczas minister obrony w rządzie tworzonym przez PiS.