Przyjemnie jest żyć na prowincji i być prowincjuszem. Gdzieś tam, w wielkim świecie, trwają zmagania ogólnoplanetarne, wykuwane są potężne idee wstrząsające społeczeństwami, tworzy się prądy intelektualne wywracające hierarchie wartości, rodzą się ekonomiczne kryzysy globalne, powstają i umierają mody ideowe.
A u nas, na prowincji, sennie i spokojnie. Zajmujemy się naszym gumnem i problemami praktycznymi. Który urzędnik powinien kontrolować telewizję publiczną, żeby była dobra? Kto powinien być prezesem PZPN, żeby mecze piłkarskie były uczciwe? Kto powinien kierować ABW, aby walka z korupcją przebiegała zgodnie z oczekiwaniami? Kto powinien kręcić służbami wojskowymi, żeby nie nakręcić? Kto powinien zasiąść tu, a kto tam, bo u nas wszak kadry decydują o wszystkim. Jako społeczeństwo kadrowe wszyscy możemy się dzięki temu czuć członkami rezerwy kadrowej, a każdy może być wkrótce powołany. Na przykład na ministra oświaty. Warto być przygotowanym, przejrzeć biblioteczkę domową, żeby wiedzieć, jaką listę lektur sporządzić dla gimnazjalistów.
Ludzie najbardziej praktyczni, to znaczy ci, którzy mają do zaproponowania dwie książki, które przekartkowali w życiu, to znaczy telefoniczną i kucharską, są raczej bez szans. A szkoda, bo na pewno minister z takim zapleczem bibliotecznym zdobyłby sobie wielkie uznanie uczniów. A tak, musi się gimnastykować. Musi sobie przypominać, co kiedyś przeczytał i czy mu się podobało. A jak nie przeczytał, telefon do przyjaciela, o którym sądzi, że przeczytał, żeby mu opowiedział. Takie streszczenia bywają bardzo ładne i trafne. "Anna Karenina"? Z nieszczęśliwej miłości rzuciła się pod pociąg. "Zbrodnia i kara"? Ubogi student zabija staruszkę i zostaje zesłany na Sybir. Z klasyką jest łatwo. Gorzej bywa z literaturą współczesną, której się opowiedzieć nie da. Czytać też na ogół nie. Rezultat takiego układania listy lektur zależy zresztą tylko od tendencji. Jeśli wyrzuca się Gombrowicza z pozycji wstecznych, to zgroza. Ale jeśli z postępowych, aplauz.
Najlepszy i najskuteczniejszy jest argument, że młodzież nie chce czytać. Jak nie chce, to niech nie czyta, bo w przyszłym życiu zawodowym i społecznym znajomość Gombrowicza nie będzie jej i tak potrzebna. Szkoda, że ciało pedagogiczne na szczeblu ministerialnym doszło do tego przekonania dopiero teraz. I że na razie nowe rozeznanie preferencji młodego pokolenia dotyczy tylko lektur. Skarżył mi się właśnie pewien emeryt, że musiał nauczyć się w szkole liczyć do dwóch tysięcy, tymczasem wystarczyłoby do tysiąca, a jeszcze i tak miałby zbędną nadwyżkę wiedzy w stosunku do emerytury. Polecam rozważenie tego przypadku Ministerstwu Edukacji. Po co obciążać ludzi wiedzą nieprzydatną w życiu.
Dzięki naszemu prowincjonalizmowi i zacofaniu na liście lektur obowiązkowych nigdy nie znalazł się w naszych szkołach pierwszy raport Klubu Rzymskiego z roku 1972. Myślę, że pora byłaby to nadrobić. Ten raport, wprowadzony do programu szkolnego, można by traktować jako szczepionkę chroniącą naszą ślamazarną opieszałość w nadążaniu, nasz prowincjonalizm i nasze gumno. Gdyby uczniom w roku 2008 dać do przeczytania tę naukową podstawę większości dzisiejszych światowych ruchów politycznych i społecznych, bazę dominujących ideologii, uodporniliby się raz na zawsze. O ile przy lekturze nie pomarliby ze śmiechu. Przecież według Club of Rome rezerwy złota wyczerpały się całkowicie w roku 1981. Od roku 1985 nie mamy już srebra i rtęci. Od 1987 żyjemy bez cyny, od 1990 bez cynku. Ostatnie baryłki ropy naftowej wyciśnięto w roku 1992. Od 16 lat nie jeżdżą już samochody. Miedzi i ołowiu zabrakło w 1994. 13 lat temu wyczerpały się złoża gazu ziemnego. Jest zimno.