Sprawa Olewnika – dowód na istnienie układu

Polityczni manipulatorzy usiłują wyeliminować z języka polskiego słowo „układ”. Ale na przykładzie sprawy Olewnika można zobaczyć, czym był układ w wymiarze powiatowym – pisze publicysta „Rzeczpospolitej”

Publikacja: 05.05.2008 01:52

Sprawa Olewnika – dowód na istnienie układu

Foto: Rzeczpospolita

Sprawę porwania i zamordowania Krzysztofa Olewnika potraktować można jako przykład zdumiewającej niekompetencji polskich organów ścigania i wymiaru sprawiedliwości, na którą nałożyła się korupcja niektórych z ich przedstawicieli. Gdyby zredukować ją tylko do tego wymiaru, i tak stanowiłaby poważne oskarżenie polskiego państwa. Trudno dziwić się siostrze Olewnika, która wykrzyczała publicznie, że nie wierzy w państwo polskie.

Zaniechania i błędy policji oraz prokuratury niezwykle konsekwentnie blokowały wykrycie sprawców i uratowanie ofiary. Dopiero przeniesienie sprawy do prokuratury w Olsztynie, o co bezskutecznie latami zabiegał ojciec Olewnika, doprowadziło do szybkiego zatrzymania porywaczy i odnalezienia ciała ofiary. Trudno uwierzyć jednak, że działania tak długo i skutecznie paraliżujące śledztwo były wyłącznie wynikiem nieudolności powiatowych policjantów oraz prokuratorów, którzy swoją wersję potrafili narzucić kolegom w Radomiu i Warszawie.

[srodtytul]Błędy, pomyłki, zaniechania[/srodtytul]

Bezpośrednio po porwaniu na miejscu policjanci nie zdejmują odcisków palców. Nie nagrywają rozmów rodziny z porywaczami. Zresztą nawet zebrane dowody nie są analizowane i brane pod uwagę. Niektóre ujawnione zostajądopiero cztery lata po ich zdobyciu. Jednym z nich jest włos Sławomira Kościuka, który będzie uczestniczył w zabójstwie Olewnika. Właściwe podejście do dowodów pozwoliłoby na ujęcie sprawców bezpośrednio po porwaniu i najprawdopodobniej zapobiegłoby zabójstwu.

Tymczasem policjanci z niezwykłym uporem trzymają się wersji samouprowadzenia Olewnika. Można przyjąć, że scenariusz taki był dla nich niezwykle wygodny. Przestępstwo zmienia charakter i przekształca się w wewnątrzrodzinną rozgrywkę. Chyba nie sposób jednak tłumaczyć tym uporu, z jakim funkcjonariusze wbrew wszelkim poszlakom forsują tę wersję. Zajmują się obocznymi wątkami sprawy, odmawiając podjęcia oczywistych tropów, które wskazywały realnych sprawców.

15 miesięcy po porwaniu ojciec Krzysztofa Włodzimierz Olewnik dostaje anonim, w którym wymienieni są z imienia, nazwiska i pseudonimu porywacze pilnujący ofiary. Autor ostrzega (zgodnie z prawdą), że zamierzają oni zabić uprowadzonego. Policja nie sprawdza anonimu niezwłocznie przekazanego im przez adresata. Ale o anonimie mówi się w okolicy. Wymieniane są nazwiska porywaczy. Jeden z nich zostaje zatrzymany za bójkę. Policjanci z Drobina (miejsce zamieszkania Olewników), gdzie został on ujęty, telefonują do swoich kolegów z Płocka zajmujących się porwaniem. Proponują przesłuchanie w tej sprawie. Nie znajdują zainteresowania. Porywacz zostaje zwolniony.

Wreszcie, po 22 miesiącach od porwania okup zostaje przekazany w Warszawie. Policjanci, którzy podobno obstawiali dowożących pieniądze siostrę Olewnika i jej męża, gubią ich. Rodzina Olewnika twierdzi, że pomimo zapewnień nie towarzyszyły im żadne wysłane przez policję samochody.

O sprawie nie została powiadomiona policja warszawska, która mogłaby uruchomić specjalne środki, np. helikopter z noktowizorem. „Zabezpieczanie” śladów na miejscu przekazania okupu zaczyna się według prawników Olewników trzy dni po fakcie. Nie daje oczywiście żadnych rezultatów..

A policja nadal intensywnie prowadzi śledztwo w sprawie samouprowadzenia. Przekazane porywaczom banknoty (300 tys. euro) zostały oznaczone i spisane. Interpol nie został jednak poinformowany o nich przez ponad rok. Kiedy ujęta została na Śląsku kobieta, która wpłaciła jeden z banknotów do banku, zeznała, że pochodził on z bankomatu w Niemczech. Policja przestała się nią interesować, pomimo że bankomaty w RFN nie wypłacają takich nominałów.

[srodtytul]Porywacze, policja, prokuratorzy[/srodtytul]

Krzysztof Olewnik porwany został po imprezie, którą ojciec zorganizował w jego domu dla miejscowych policjantów. Czwórka porywaczy ukryta po drugiej stronie szosy czekała na jej koniec. Mało prawdopodobne jest, że wybrali oni ten właśnie dzień przypadkiem. Weszli do domu przez pozostawione dla nich otwarte drzwi od tarasu, gdy gospodarz (który nie pił) wrócił do domu po rozwiezieniu wszystkich gości.

Policji natychmiast przekazywano informacje o rozmowach porywaczy z rodziną i wspólnikiem Krzysztofa oraz wszystkie listy od porwanego, ale nie poddawała ich ekspertyzom. Zrobił to dopiero ojciec. Niecały rok po porwaniu podjęta została pierwsza próba przekazania okupu. Nieudana. Porywacze nie odebrali pieniędzy, które wcześniej zostały skserowane przez policję. To pierwsza poszlaka, że przestępcy mogli mieć w szeregach policji informatora. Pojawiają się kolejne. Przekonany jest o tym także wspólnik i przyjaciel porwanego, o którego sekretnych kontaktach z policją przestępcy natychmiast się dowiadywali. Ale policja nie chce nawet sprawdzić, czy ma informatora w swoich szeregach.

Policjanci z Płocka zostają wezwani do Warszawy w stosunkowo drobnej sprawie. Prokuratorzy domagają się, aby zabrali wszystkie akta sprawy. Policjanci protestują, ale muszą się zgodzić. Wtedy nieoznaczony samochód z aktami znika. Bezpośrednio potem Olewnik senior dostaje anonimowy list, że „akta miały zginąć”.

Członek bandy porywaczy Kościuk zostaje zatrzymany z kartą telefoniczną, z której przestępcy dzwonili do rodziny Olewników. Prokurator nie wydał jednak nakazu aresztowania. Podobno jego zwierzchnicy przyjęli tłumaczenie siostry Kościuka, adwokata, że jej brat jest chory psychicznie i neurologicznie, a więc nie można go przetrzymywać w areszcie.

[srodtytul]Samobójcy, banki, politycy[/srodtytul]

Jeszcze przed procesem w celi powiesił się herszt bandy Wojciech Franiewski. Cyniczny i brutalny bandyta nie zdradzał śladu samobójczych skłonności. W listach do rodziny wykazywał do końca pewność siebie. Po śmierci w jego krwi znaleziono alkohol i amfetaminę.

Dziewięć miesięcy później, już po procesie, także w celi powiesił się „zaufany” Franiewskiego Kościuk. Dyrektor więzienia zapewniał, że był on w dobrej formie. Wcześniej, po informacji siostry o chorobie psychicznej, nie siedział sam. Jednak niedługo przed samobójstwem – z niewiadomych przyczyn – przeniesiony został do pojedynczej celi.

Rodzina Olewników twierdzi, że celem porwania nie było uzyskanie okupu, który stanowił tylko dodatkową motywację. Ojciec zamordowanego przyjmuje, że powodem mogła być zemsta za to, iż nie zaakceptował on propozycji wysoko postawionych polityków SLD. Zaoferowano mu kupno po niezwykle niskiej cenie bankrutujących zakładów mięsnych Służewiec. Olewnik odmówił, uznając, że byłoby to wejście w korupcyjny układ, z którego nie byłoby już sposobu się wyplątać.

Na miesiąc przed uprowadzeniem Krzysztofa do firmy ojca zwrócił się z interesującą propozycją dostawca trzody chlewnej Andrzej Ł. Kontrakt został zawarty. Jednak po porwaniu bez podawania powodów lokalne banki wypowiedziały kredyt firmie Włodzimierza Olewnika.

To sprawa bez precedensu. Olewnik był ich najlepszym, płacącym w terminie wszelkie zobowiązania kredytobiorcą. Normalnie banki robią wszystko, aby utrzymać takich klientów. Opłacanie bieżących kredytów ze stałej linii kredytowej jest normą, nie tylko zresztą w Polsce. Praktyka ta w dużej mierze buduje pozycję banków. Nie istnieje żadne uzasadnienie dla decyzji miejscowych banków. Nie było tajemnicą, że były one kontrolowane przez działaczy SLD.

Konsekwencją decyzji banków mogło być niespłacenie na czas zobowiązań Olewnika wobec Andrzeja Ł. Jakby czekając na to, kontrahent wystąpił z propozycją przejęcia za dług firmy Olewnika. Realizacja tego scenariusza czyniłaby go nieomal za bezcen właścicielem dużego majątku. Aby do tego nie doszło, Olewnik do spłacenia należności wykorzystał oszczędności rodziny. Fakt, że miał na to środki, jeszcze dobitniej demonstruje kuriozalność decyzji banków.

Przy jednym z porywaczy znaleziono bieżące wyciągi z konta Olewników. Do dziś nie wiadomo, w jaki sposób je zdobył.

Wcześniej Andrzej Ł. obiecał Olewnikom pomoc w uwolnieniu Krzysztofa. Obecnie został mu postawiony zarzut, że pod tym pretekstem wyłudził od Olewników 120 tys. zł. Z propozycją pomocy do Olewnika wystąpił także szef SLD w powiecie sierpeckim i jeden z dyrektorów PKN Orlen Grzegorz Korytowski, współpracownik znanego działacza SLD Andrzeja Piłata. Korytowski skontaktował Olewnika ze swoim dobrym znajomym, miejscowym znanym gangsterem Eugeniuszem D., który naciągnął Olewnika na 160 tys. zł. Uczestniczył w tym Korytowski. Informował ojca, że wie, gdzie znajduje się jego syn, oraz że trzeba zapłacić zamieszanym w sprawę: prokuratorowi oraz komendantowi policji.

Wypowiedzi te są nagrane. Korytowski pod przysięgą zeznawał, że miał listy Krzysztofa Olewnika do rodziny. Olewnik senior zaprzecza, aby dawał je komu innemu niż policji. Eugeniusz D. wiedział sporo na temat działań porywaczy. Znał treść listu od nich, zanim jeszcze otrzymał go Olewnik.

[srodtytul]Tło sprawy, czyli epoka Millera[/srodtytul]

Kilka miesięcy po porwaniu Olewnika, wcześnie rano CBŚ wyciągnęło z mieszkania znanego przedsiębiorcę Romana Kluskę, który wypuszczony został dopiero za poręczeniem wielokrotnie przekraczającym sumy, jakich domagano się wówczas od największych aferzystów. Aresztowano jego dwóch pracowników. Na czas trwania sprawy na nieoprocentowanym koncie zablokowano jego majątek wartości kilkudziesięciu milionów złotych.W atmosferze skandalu po paru latach prokuratura umorzyła zarzuty wobec Kluski.

[srodtytul]W dniu aresztowania Kluski [/srodtytul]

przedstawiciele CBŚ i prokuratury stwierdzili w TVP, że mają w rękach dowody potwierdzające zarzuty. Dowodów nie było, a zarzuty okazały się fałszywe.

W kilka godzin po zatrzymaniu biznesmena do jego żony i matki zatelefonował anonimowy osobnik doskonale zorientowany w sprawie, który obiecał jej załatwienie. Kluska odmówił. Prokuratura oficjalnie przyznała, że telefon biznesmena był wówczas na podsłuchu. Nie zainteresowała się jednak sprawą. Kluska twierdzi, że wie o naciskach wywieranych na osoby z jego otoczenia, aby zeznawały przeciw niemu.

[wyimek]Kluskę i Olewnika łączy to, że nie chcieli podporządkować się postkomunistycznemu układowi, który pod rządami Millera zdominował polską gospodarkę[/wyimek]

Podobno pierwszy prokurator odmówił zajęcia się sprawą, nie zraziło to jednak jego zwierzchników, którzy znaleźli kogoś bardziej spolegliwego. Wspólnik Kluski Dariusz Dąbski wspominał, jak straszony był przez przedstawicieli prokuratury domagających się, aby zeznawał przeciw przyjacielowi. Zawoalowane groźby sugerowały możliwość porwania jego dziecka przez gangsterów.

Ale sprawa Kluski, choć najgłośniejsza – dotyczyła bardzo znanej osoby – była jedną z wielu. Podobnie zaatakowana została wrocławska spółka komputerowa JTT. Zajmujący się tymi sprawami poseł PO Adam Szejnfeld twierdził, że ma ich udokumentowanych ponad 100.

W większości wypadków drobniejsi przedsiębiorcy doprowadzeni zostali do bankructwa.

A w tle tych działań ekipy SLD rysuje się afera Rywina.

[srodtytul]Postkomunistyczna sieć[/srodtytul]

Dziwna sprawa uprowadzenia Krzysztofa Olewnika i próby zniszczenia Romana Kluski wydają się odmienne. Co je łączy? Zarówno Kluska, jak i Olewnik nie chcieli podporządkować się biznesowo-politycznemu, postkomunistycznemu układowi, który pod rządami Millera coraz bardziej ostentacyjnie dominował polską gospodarkę. Jedną z jego metod było niszczenie niepowiązanych z nim przedsięwzięć gospodarczych.

Akcja przeciw Klusce odbyła się w specyficznym momencie. Mniej więcej w tym samym czasie miało miejsce spektakularne aresztowanie sześciu członków zarządu Stoczni Szczecińskiej. Aresztowania te zostały zapowiedziane z podaniem w miarę precyzyjnego terminu przez szefa MSW Krzysztofa Janika i ministra gospodarki Jacka Piechotę. Budziły rozliczne wątpliwości prawne, ale przede wszystkim podważały wiarę w niezawisłość sądów w Polsce. Roman Kluska twierdzi, że doszły do niego wiadomości, iż rząd przygotowywał wówczas spektakularne aresztowania kolejnych znanych biznesmenów. Wycofał się z powodu reakcji mediów.

Aresztowanie zarządu stoczni otworzyło możliwość wyprowadzenia ze stoczni – przez powiązane z SLD spółki – sporego majątku. Opisał to m.in. „Newsweek”. Działanie w Szczecinie dokonywane było przy udziale władz państwa i dotyczyło wielkich pieniędzy. Na mniejszą skalę z tego typu posunięciami mieliśmy do czynienia w ówczesnej Polsce powiatowej. Oczywiście, nie były one planowane przez jakieś centrum dowodzenia, a przeprowadzane samodzielnie przez miejscowe grupki przy wykorzystaniu swoich polityczno-biznesowych powiązań i wpływów.

[srodtytul]Układ bez centrum[/srodtytul]

Można założyć, że działania policji i prokuratury w sprawie Olewnika były wyłącznie wynikiem rażącej niekompetencji oraz korupcji niektórych współpracujących z gangsterami funkcjonariuszy. Ciąg dalszy wydarzeń byłby więc tylko próbą ukrywania swoich błędów przez ustosunkowanych lokalnych notabli, którzy wykorzystywali wszystkie środki w celu uniknięcia odpowiedzialności.

Jednak wielce wątpliwe samobójstwa i towarzyszące im okoliczności każą podważyć tę hipotezę. Po co funkcjonariuszom eliminowanie głównych porywaczy? I skąd u nich tak daleko idące możliwości? Zemsta układu również nie wydaje się najbardziej prawdopodobna, choć nie można jej wykluczyć, zwłaszcza jeśli przenikać się będzie z chęcią „wydojenia” rodziny Olewników.

Być może najbardziej przekonująca wydaje się hipoteza przejęcia majątku Olewników. W tej sytuacji Andrzej Ł. musiałby być jedynie eksponentem grupy. Ta interpretacja najlepiej wyjaśniałaby tajemnice wokół porwania i zaangażowanie w sprawę postaci znaczących na tyle, aby nie tylko blokować śledztwo, ale „doprowadzić do samobójstwa” głównych oskarżonych. Tłumaczyłaby również zadziwiające w innym wypadku zachowanie miejscowych banków. Jej przyjęcie oznaczałoby, że sprawa Olewnika to drastyczne wcielenie praktyk państwa Millera.

Polityczni manipulatorzy i bezmyślny chór medialny usiłują wyeliminować z języka polskiego słowo układ, twierdząc, że jego istnienie musi zakładać jednoznaczne centrum decyzyjne, które na lata planuje i przeprowadza działania na skalę kraju. W rzeczywistości układ III RP to system wzajemnie powiązanych interesów grup działających w kluczowych sferach życia publicznego: biznesie, administracji, wymiarze sprawiedliwości, polityce. Grupy te wywodzą się z PRL-owskiego establishmentu i dokooptowanych do niego osób i środowisk.

Nie mają one jednego centrum. Zależnie od przedsięwzięcia zmieniają się, a hierarchia w owym układzie również jest dynamiczna. W tym do pewnego stopnia zdecentralizowanym tworze grupy lokalne działają w miarę niezależnie, choć wykorzystują swoje powiązania. Pokazywała to afera w Starachowicach czy Opolu. Odsłania to też sprawa porwania Olewnika.

Siła układu czy – jak kto woli – sprzężonych ze sobą układów jest pochodną słabości państwa. Opiewana jako lekarstwo na wszystkie choroby decentralizacja z pewnością nie pomoże rozprawić się z tą patologią. Decentralizacja jest koniecznym i pozytywnym uzupełnieniem demokracji. Zawsze jednak winno jej towarzyszyć silne, choć ograniczone państwo. W wypadku wychodzenia z historycznej choroby, jaką był komunizm, decentralizacja musi być procesem, w którym dbać należy, aby układy czasów minionych nie zdominowały i zdeprawowały demokracji.

[srodtytul]Lekcje sprawy Olewnika[/srodtytul]

Zwykli obywatele muszą mieć czas, aby nauczyć się samoorganizacji, uwewnętrznić etos wspólnoty i przyjąć dobre obyczaje. Zwarte grupy interesu wyłaniające się ze starego systemu są zdeterminowane, aby walczyć o swoje i adaptować nową rzeczywistość do swoich potrzeb. III RP pozwalała realizować takie projekty, czego apogeum były rządy Millera.

Czym układ taki był w wymiarze powiatowym, a więc takim, który dotykał największej liczby Polaków, zaobserwować można na przykładzie sprawy Olewnika. Lokalny establishment mógł realizować swoje interesy często na granicy, a czasami poza granicą prawa, wykorzystując do tego świat przestępczy, dzięki słabości państwa i jego instytucji. Powodowało to częściową prywatyzację niektórych instytucji państwowych, m.in. wymiaru sprawiedliwości, i budowało poczucie bezkarności funkcjonariuszy III RP.

Wydawało się: czasy te odeszły. Ciągle jednak nie dowiadujemy się prawdy o sprawie Olewnika. Jakoś nikt nie został pociągnięty do odpowiedzialności za tajemnicze samobójstwa. Nowy minister sprawiedliwości Zbigniew Ćwiąkalski awansował na stanowisko zastępcy prokuratora generalnego Andrzeja Pogorzelskiego, który jako prokurator okręgowy w Warszawie z wiadomym skutkiem nadzorował śledztwo w sprawie Olewnika w Warszawie. Nagroda?

Minister przewiduje także rozwiązanie powołanych przez swojego poprzednika wydziałów przestępczości zorganizowanej, które z ramienia prokuratora generalnego obserwowały pracę prokuratur w terenie i mogły przejąć śledztwa w sytuacji wątpliwości co do ich pracy. Czy ma to być kolejny krok w przekazywaniu prokuratury w ręce korporacji? III RP wraca?

Sprawę porwania i zamordowania Krzysztofa Olewnika potraktować można jako przykład zdumiewającej niekompetencji polskich organów ścigania i wymiaru sprawiedliwości, na którą nałożyła się korupcja niektórych z ich przedstawicieli. Gdyby zredukować ją tylko do tego wymiaru, i tak stanowiłaby poważne oskarżenie polskiego państwa. Trudno dziwić się siostrze Olewnika, która wykrzyczała publicznie, że nie wierzy w państwo polskie.

Zaniechania i błędy policji oraz prokuratury niezwykle konsekwentnie blokowały wykrycie sprawców i uratowanie ofiary. Dopiero przeniesienie sprawy do prokuratury w Olsztynie, o co bezskutecznie latami zabiegał ojciec Olewnika, doprowadziło do szybkiego zatrzymania porywaczy i odnalezienia ciała ofiary. Trudno uwierzyć jednak, że działania tak długo i skutecznie paraliżujące śledztwo były wyłącznie wynikiem nieudolności powiatowych policjantów oraz prokuratorów, którzy swoją wersję potrafili narzucić kolegom w Radomiu i Warszawie.

Pozostało 94% artykułu
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?
Opinie polityczno - społeczne
Artur Bartkiewicz: Sondaże pokazują, że Karol Nawrocki wie, co robi, nosząc lodówkę
Opinie polityczno - społeczne
Rząd Donalda Tuska może być słusznie krytykowany za tempo i zakres rozliczeń
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Katedrą Notre Dame w Kreml