Jednak inny podobny zarzut – że autorzy książki nie przeprowadzili wywiadów z innymi opozycjonistami i działaczami „Solidarności” – jest już chybiony, bo zasadą warsztatową tego typu prac historycznych jest analiza dokumentów, publikacji prasowych i wspomnień. Gdyby Gontarczyk i Cenckiewicz zaczęli przesłuchiwać setki świadków, przejęliby obowiązki prokuratury. Cechą źródła pisanego jest to, że ukazuje zatrzymany raz na zawsze zapis jakiegoś stanu rzeczy. Choć oczywiście historyk musi zadawać sobie pytanie, czy dokument jest autentyczny i jakie były okoliczności powstania takiego zapisu.
I jeszcze jedno – badając sprawę dziejów akt „Bolka”, historycy wchodzili co rusz na dziewicze pola. Pola zaniechań wielu organów państwa lub białe plamy nietknięte przez badaczy. Przy tej okazji nie mogli uniknąć wskazywania wad procesów lustracyjnych, nieprawidłowości w działaniu służb specjalnych na początku lat 90. czy niezbadanych problemów w historii „Solidarności” z lat 1980 – 1981. A gdy weszli na te tereny, pojawił się natychmiast zarzut, że włączają się do bieżącej polityki.Praca nad tą książką pokazała, że przy badaniu przeszłości sprzed 30 lat nie sposób uniknąć dotknięcia niedobrych tajemnic ze znacznie bliższej nam epoki. Że stare grzechy łączą się z kolejnymi wstydliwymi tajemnicami. Być może dlatego wielu badaczy nie chce wbijać naukowej łopaty w tak grząski grunt.
Jaki obraz osobowości Lecha Wałęsy wyłania się z pracy Cenckiewicza i Gontarczyka? To o wiele ciekawszy problem niż rytualne już pytanie, czy książka udowadnia na 100 proc. agenturę Wałęsy. Mnie akurat do współpracy Wałęsy z SB autorzy przekonali, ale czy nie bardziej fascynująca jest opowieść o tym, jak błąd młodości z lat 70. skutkował konsekwencjami przez kolejne dekady? Jak Wałęsa raz wznosił się ponad uwikłania i stawał się bohaterem, a kiedy indziej w żenujący sposób dowodził swojej małości.Bagatelizowanie współpracy Wałęsy z SB bezpośrednio po Grudniu ,70 musi budzić sprzeciw. Raporty „Bolka” wskazują, że był agentem świadomym, aktywnym i szkodzącym swoim kolegom. Skalę tej szkodliwości można będzie ocenić jedynie, jeśli uda się odzyskać donosy, które zagarnął Wałęsa. Ale nawet te parę dokumentów, które ocalały w archiwach, mówi o rzeczach obrzydliwych. O braniu pieniędzy za donosy, o wykazywaniu inicjatywy w pacyfikowaniu kolegów, o radach udzielanych SB. Tego nie da się wytłumaczyć do końca zastraszeniem epoki pogrudniowej.
Egzorcyzmowanie IPN za samo podjęcie tematu przeszłości Wałęsy to groźny precedens
Ci, którzy usprawiedliwiają Wałęsę opisywaniem jak strasznie było po Grudniu ,70, nie dodają, że ta groza była także efektem działania donosicieli takich jak „Bolek”. Dlaczego mamy bardziej litować się nad ówczesnym Wałęsą niż nad ofiarami jego donosów?Owszem można uważać, że Wałęsa aktywnością w Wolnych Związkach Zawodowych i w „Solidarności” odkupił stare grzechy, ale nie unikajmy nazywania niegodziwości niegodziwością. Tym bardziej że autorzy książki uczciwie zaznaczają, że po 1976 roku Wałęsę wyrzucono z pracy za odważne wystąpienia na posiedzeniach rady zakładowej. I podkreślają późniejsze zaangażowanie w działalność opozycji.
Nie zmienia to faktu, że – co pokazują autorzy książki – Wałęsa zawsze miał skłonności do utrzymywania kanałów niejawnej komunikacji z władzami. Wiele do myślenia daje zapis z rozmowy dwóch oficerów SB z Lechem Wałęsą w 1978 roku. Esbecy przyjechali do Elektromontażu, gdzie podówczas pracował, aby wypomnieć mu podjęcie działalności w WZZ. Cenckiewicz i Gontarczyk podkreślili, że Wałęsa twardo odmówił powrotu do współpracy. Ale w cytowanym dokumencie jest też ocena ubeków, że rozmowa była celowa, bo otwiera pole do jakiejś formy przyszłych kontaktów.