Jałowe napinanie polskich muskułów

Lech Kaczyński odnowił wizerunek Polski jako kraju niewiarygodnego i nadętego. Znowu jesteśmy w kłopocie, jak wtedy, gdy rządziła koalicja PiS z Lepperem i Giertychem – twierdzi europoseł PO

Publikacja: 04.07.2008 01:14

Jałowe napinanie polskich muskułów

Foto: Rzeczpospolita

Red

Słowa prezydenta Lecha Kaczyńskiego, iż nie ma sensu, by Polska ratyfikowała traktat lizboński, ponieważ jest on martwy i bezprzedmiotowy, zastały mnie w Paryżu, gdzie wraz z innymi przedstawicielami Parlamentu Europejskiego uczestniczę w inauguracji francuskiej prezydencji w Unii Europejskiej oraz w spotkaniu partii centroprawicowych.

Od wtorku, kiedy ukazał się wywiad z polskim prezydentem, w którym padły owe słowa, polska delegacja znalazła się pod silnym obstrzałem wszystkich naszych zagranicznych kolegów. I chociaż próbujemy bronić prezydenta RP, sugerując, że jest to pewnie element sporu z premierem, a nie antyeuropejska wolta, robimy to ze słabnącym przekonaniem, bo misja staje się beznadziejna.

Zresztą, niby dlaczego bronić, skoro on sam rujnuje skutecznie swój wizerunek jako sprawca niechlubnej wiadomości numer 1 w rozmaitych europejskich serwisach prasowych. Znowu jest niezrozumiały i nieprzewidywalny jako osoba, która nie honoruje własnych zobowiązań. Nie jest to jego prywatna sprawa. Jest głową państwa – wystawia na szwank wiarygodność całego kraju.

Przecież wszyscy w Unii są świadomi trudnej sytuacji, w jakiej znalazły się wspólnota i traktat lizboński w związku z decyzją Irlandczyków. Uzgodniono celowość kontynuowania procesu ratyfikacji po to właśnie, by nie poddać się nastrojom kryzysu. Państwa członkowskie dają sobie w ten sposób znak nadziei, wzajemnego zaufania i zrozumienia, że Unia 27 krajów potrzebuje nowych reguł ujętych w traktacie lizbońskim. Blokując ratyfikację, nasz prezydent znowu postawił siebie i Polskę niejako poza tą wspólnotą.

Do tego jeszcze do manifestowania swojej odrębności wybrał moment naprawdę fatalny. Po pierwsze właśnie teraz Polska, w doliczonym litościwie czasie, gra o przyszłość swoich stoczni w Gdańsku, Gdyni i Szczecinie. Jesteśmy pod ścianą w wyniku horrendalnego zaniechania rządów PiS lekceważących ultimatum Brukseli. Po drugie zabiegamy o łagodniejsze rozwiązania ekologiczne, znośne dla naszego przemysłu.

I tak dalej – potrzebujemy życzliwości i rozumienia naszych interesów w wielu sprawach. Po trzecie właśnie zaczyna się poważna dyskusja o przyszłości finansów Unii Europejskiej po roku 2013. Potrzebujemy partnerów do gry, a nie zbulwersowanych krytyków.

Najgorszy moment, by przypominać wizerunek kraju nieprzewidywalnego i niewiarygodnego, nadętego, wypełnionego roszczeniami wobec Unii, skłonnością do wetowania i akcentowania swej odrębności. Przez ostatnie dwa lata robiliśmy wszystko, aby zatrzeć ten wizerunek Polski. Prezydent sprawił, ze znowu jesteśmy w kłopocie, jak wtedy, gdy oficjalnymi twarzami Polski byli Kaczyńscy z Lepperem i Giertychem, co oznaczało porażkę wizerunkową. Jedyne, co pozostawało, to delikatna sugestia, że nie cała Polska jest taka jak wyżej wymienieni…

Dzisiaj jesteśmy w kłopocie, jak tłumaczyć unijnym politykom zachowania naszej głowy państwa, skoro zachowania te nie są zrozumiałe nawet dla samych Polaków, którzy w zdecydowanej większości dobrze znajdują się w Unii i kojarzą nowy traktat z postępami integracji. Nie wspominając przywódców europejskich, z którymi prezydent sam ten traktat negocjował, walcząc o konkretne jego zapisy, na które ostatecznie triumfalnie przystał. Jedynym pocieszeniem jest zdecydowanie proeuropejska i protraktatowa postawa polskiego rządu i samego premiera Donalda Tuska, co – jak obserwuję we francuskiej telewizji – jest przez wszystkich odbierane pozytywnie i z pewną nadzieją.

Ratyfikacja traktatu nie oznacza przecież w najmniejszym nawet stopniu szukania sposobu na unieważnienie suwerennej decyzji Irlandczyków, jak usiłują sugerować niektórzy komentatorzy. Jest to po prostu uzgodniony przez pozostałe państwa kierunek jazdy w sytuacji impasu, który mógłby przerodzić się w groźny kryzys. Pośrednio stwarza to jakiś nacisk 26 krajów na ten jeden, jedyny (który zresztą bardzo skorzystał na członkostwie w Unii Europejskiej i wprowadzając klimat niepewności, może teraz utrudnić czerpanie korzyści nowym krajom, w tym Polsce), ale wspólnota rozumie bezsens wywierania bezpośredniej presji na mieszkańców Irlandii.

Ratyfikacja jest świadectwem rozumienia, że większość krajów zainteresowana jest znalezieniem nowych reguł na miarę wyzwań XXI wieku. Zwłaszcza że są one szczególnie korzystne dla krajów znajdujących się w cywilizacyjnym pościgu. Dla Polski, niezależnie od jej siły głosu, w wielu zakresach także. W traktacie jest bowiem mowa o solidarności energetycznej, o możliwości prowadzenia globalnej polityki zagranicznej, o tym, że to parlament, który jest zdecydowanie bardziej szczodry niż ministrowie finansów, będzie decydował o kwestiach budżetowych.

Niezależnie od wszystkiego mamy zatem zarówno jawny, jak i ukryty interes własny w tym, aby traktat lizboński wszedł w życie. Dlatego Polska nie powinna zwlekać z jego ratyfikacją, nie oglądając się na Irlandię, potwierdzając własne miejsce we wspólnocie oraz zainteresowanie postępami i spoistością Europy.

Twierdzę to, mimo że wielokrotnie bywałem krytykiem metody forsowania traktatu lizbońskiego. Uważałem, iż stanowi ona objaw pewnej arogancji ze strony starych krajów unijnych, które wymusiły na nas debatę o przyszłości instytucji unijnych – debatę, do której nie byliśmy w ogóle przygotowani. Byliśmy bowiem na etapie akcesji i cała nasza uwaga skupiała się na sprawach tzw. okresów przejściowych i warunków pozyskania członkostwa. Kwestia nowego traktatu unijnego spadła na nas jak na pasażerów pociągu czekających na stacji “rozszerzenie”, zmuszonych do wsiadania do pociągu w biegu!

W związku z tym wszystkim miałem wobec tego traktatu mnóstwo różnych wątpliwości, ale w przeciwieństwie do prezydenta Kaczyńskiego zdaję sobie sprawę, że powinniśmy szanować reguły gry i własne zobowiązania, zanim zdobędziemy większy wpływ na kierunek rozwojowy Unii i definiowanie standardów europejskości.

Rachuba na wynegocjowanie lepszych zasad traktatowych po pogrzebaniu Lizbony może być złudzeniem. O naszych korzyściach zadecyduje klimat solidarności w Europie, a nie jałowe napinanie muskułów i demonstrowanie gestu Kozakiewicza. Słabnie ochota, by tłumaczyć i wybielać głowę państwa, która sama – w sensie wizerunkowym – ma już niewiele do stracenia. Niestety, sobie i nam szkodzi, rozmijając się z racją stanu!

Janusz Lewandowski jest posłem do Parlamentu Europejskiego z ramienia PO, wiceprzewodniczącym Komisji Budżetowej PE

Słowa prezydenta Lecha Kaczyńskiego, iż nie ma sensu, by Polska ratyfikowała traktat lizboński, ponieważ jest on martwy i bezprzedmiotowy, zastały mnie w Paryżu, gdzie wraz z innymi przedstawicielami Parlamentu Europejskiego uczestniczę w inauguracji francuskiej prezydencji w Unii Europejskiej oraz w spotkaniu partii centroprawicowych.

Od wtorku, kiedy ukazał się wywiad z polskim prezydentem, w którym padły owe słowa, polska delegacja znalazła się pod silnym obstrzałem wszystkich naszych zagranicznych kolegów. I chociaż próbujemy bronić prezydenta RP, sugerując, że jest to pewnie element sporu z premierem, a nie antyeuropejska wolta, robimy to ze słabnącym przekonaniem, bo misja staje się beznadziejna.

Pozostało 89% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Marek A. Cichocki: Zostawić internet i jechać na wiec Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Jędrzej Witkowski: Edukacja się nie zmieni, jeśli nie zmienimy myślenia o edukacji
Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Konwencje KO i PiS, czyli wojna o kontrolę nad migracją i o prezydenturę
Opinie polityczno - społeczne
Dominika Lasota: 15 października nastąpiła nie zmiana, a zamiana. Ale tych marzeń już nie uśpicie
Materiał Promocyjny
Bolączki inwestorów – od kadr po zamówienia
Opinie polityczno - społeczne
Jerzy Haszczyński: Walka o atomowe tabu. Pokojowy Nobel trafiony jak rzadko