Dramatyczne wydarzenia w Gruzji powinny nas obudzić ze snu o wiecznym pokoju, który po upadku komunizmu miał jakoby zapanować nad Europą. Wbrew faktom jednak wiele osób publicznych usiłuje ratować owe iluzje, wsadzając głowę w piasek i o burzenie pokoju oskarżając tych, którzy pokazują zaglądające nam do okien zagrożenie. Wydarzenia na Kaukazie i polskie na nie reakcje każą nam zresztą zastanowić się nad pozostałościami dominacji sowieckiej w naszym kraju, a więc jedną ze spraw, o których „nie wolno było głośno mówić” w III RP.
Być może sytuacja jest na tyle jednoznaczna, że pozostawia niewiele miejsca na wymianę argumentów co do spraw zasadniczych.
Sęk w tym, że krańcowo różne oceny działań podjętych przez polskie władze w odpowiedzi na agresję rosyjską nie zaowocowały rzeczową debatą. Lament przeciwników prezydenta, wytykających mu „awanturnicze” działania, prędko przycichł. Okazało się, że międzynarodowa opinia nie potępia go, lecz raczej przychyla się do jego opinii. Niemniej jednak wypowiedzi naszych pseudorealistów są interesujące jako rewelacja postaw zadziwiająco żywych w polskim społeczeństwie.
Lata 90. i początek naszego wieku były w historii Polski okresem wyjątkowym. Po zawaleniu się Związku Radzieckiego zniknęły zagrożenia dla Polski, a możliwości wyboru w polityce międzynarodowej były dla naszego kraju niemal nieograniczone. Twórcy III RP i ich propagandyści napawają się ogromnymi sukcesami, jakie stały się wówczas naszym udziałem.
Lata 90. wyrobiły wśród Polaków przekonanie o wiecznym bezpieczeństwie. Powodował je dość oczywisty mechanizm traktowania pozytywnego zbiegu okoliczności jako stanu naturalnego. Jeśli jednak, jak było w Polsce, politycy utwierdzają społeczeństwo w tych beztroskich nastrojach, sytuacja robi się bardzo groźna.