Hodowanie rosyjskiego monstrum

Moskwa ciągle jeszcze jest słaba i gotowa do kompromisów. UE mogłaby wstrząsnąć Rosją, nakładając na nią realne sankcje. Jednak w miarę ustępstw Zachodu, szala będzie się przechylała na stronę Kremla – pisze publicysta „Rzeczpospolitej”

Publikacja: 05.09.2008 01:43

Hodowanie rosyjskiego monstrum

Foto: Rzeczpospolita

Dramatyczne wydarzenia w Gruzji powinny nas obudzić ze snu o wiecznym pokoju, który po upadku komunizmu miał jakoby zapanować nad Europą. Wbrew faktom jednak wiele osób publicznych usiłuje ratować owe iluzje, wsadzając głowę w piasek i o burzenie pokoju oskarżając tych, którzy pokazują zaglądające nam do okien zagrożenie. Wydarzenia na Kaukazie i polskie na nie reakcje każą nam zresztą zastanowić się nad pozostałościami dominacji sowieckiej w naszym kraju, a więc jedną ze spraw, o których „nie wolno było głośno mówić” w III RP.

Być może sytuacja jest na tyle jednoznaczna, że pozostawia niewiele miejsca na wymianę argumentów co do spraw zasadniczych.

Sęk w tym, że krańcowo różne oceny działań podjętych przez polskie władze w odpowiedzi na agresję rosyjską nie zaowocowały rzeczową debatą. Lament przeciwników prezydenta, wytykających mu „awanturnicze” działania, prędko przycichł. Okazało się, że międzynarodowa opinia nie potępia go, lecz raczej przychyla się do jego opinii. Niemniej jednak wypowiedzi naszych pseudorealistów są interesujące jako rewelacja postaw zadziwiająco żywych w polskim społeczeństwie.

Lata 90. i początek naszego wieku były w historii Polski okresem wyjątkowym. Po zawaleniu się Związku Radzieckiego zniknęły zagrożenia dla Polski, a możliwości wyboru w polityce międzynarodowej były dla naszego kraju niemal nieograniczone. Twórcy III RP i ich propagandyści napawają się ogromnymi sukcesami, jakie stały się wówczas naszym udziałem.

Lata 90. wyrobiły wśród Polaków przekonanie o wiecznym bezpieczeństwie. Powodował je dość oczywisty mechanizm traktowania pozytywnego zbiegu okoliczności jako stanu naturalnego. Jeśli jednak, jak było w Polsce, politycy utwierdzają społeczeństwo w tych beztroskich nastrojach, sytuacja robi się bardzo groźna.

Władimir Putin, reprezentant sowieckiego „siłowego” sektora, do władzy doszedł pod hasłem odbudowy imperium. Wybory w 2000 roku wygrał dzięki obietnicy rozprawy z „zagrożeniem” czeczeńskim. Objawiło się ono w terrorystycznych atakach na Rosję, które – jak wskazują na to również niezależne źródła rosyjskie – najprawdopodobniej przeprowadzone były przez rosyjskie służby na polecenie Putina. Nowy władca Rosji nigdy nie ukrywał swojego imperialnego projektu. Światowa – w tym też polska – opinia publiczna przymykała jednak na to oczy.

Ludobójstwo w Czeczenii ignorowane było jako wewnętrzna sprawa Rosji. Pomoc Iranowi w uzyskaniu broni atomowej, naciski paliwowe na państwa ościenne, prowokowanie międzyetnicznych napięć, aby uzyskać pretekst do ingerencji, nie spotykały się z reakcją żadnych szerszych gremiów.Atak na Gruzję stanowi zmianę jakościową.

Jedną z metod imperialnej polityki jest tworzenie sobie sojuszników wewnątrz krajów, które imperium usiłuje sobie podporządkować

Władze rosyjskie prowadzą bardzo przemyślaną i długofalową politykę. Nikt bardziej niż one nie zdaje sobie sprawy ze słabości Rosji. Może ona wprawdzie straszyć potencjałem nuklearnym, ale jeśli chodzi o możliwości militarne, gra w drugiej lidze. Pokazała to również gruzińska ofensywa. Główna przyczyna protestów Moskwy przeciw budowie tarczy rakietowej wynika ze świadomości, że rozwój tego systemu obronnego doprowadzi do redukcji znaczenia rosyjskiego szantażu nuklearnego.

Moskwa zdaje sobie sprawę ze swojej gospodarczej słabości wobec do Zachodu. Powoduje to, że działa w miarę ostrożnie. Przykładem jest operacja w Gruzji. Można przyjąć, że planowana była od czasu rewolucji róż i wyboru na prezydenta Micheila Saakaszwilego. Rozpoczęcie czystek etnicznych przez moskiewskich namiestników Osetii postawiło go wobec iście diabelskiej alternatywy: brak zdecydowanej odpowiedzi mógłby doprowadzi do zaburzeń w Gruzji, które Rosja z pewnością by wykorzystała; reakcja zaowocowała interwencją Moskwy.

Armia rosyjska musiała być przygotowywana do niej od dłuższego czasu. Działania podjęte zostały w czasie olimpiady, kiedy opinia publiczna zajęta była sportem, USA zaangażowane były na dwóch bliskowschodnich frontach, a aktywność odchodzącego z Waszyngtonu prezydenta jest z natury rzeczy ograniczona. A jednak w stosunku do nieoczekiwanej mobilizacji Zachodu Rosja powstrzymała swoją ofensywę i przyjęła z pewnością również przygotowaną wcześniej nieco odmienną, gdyż bardziej rozłożoną w czasie, operację obalenia Saakaszwilego i podporządkowania sobie Gruzji.

Rządzący w Moskwie to realiści. Zdają sobie sprawę z własnych ograniczeń i pomimo pohukiwań dostosowują do nich swoje działania. Prezydent Miedwiediew może opowiadać, że to Zachód jest bardziej zależny od Rosji, ale wie, że jest na odwrót. Natrafiając na opór, Rosja wycofałaby się, próbując odłożyć w czasie lub inaczej realizować swoje strategiczne, a więc imperialne cele.

Rosja ciągle jeszcze jest słaba i gotowa do kompromisów. W miarę ustępstw Zachodu, szala będzie się przechylała na stronę Moskwy. UE mogłaby wstrząsnąć Rosją, nakładając na nią realne sankcje. Oczywiście wiązałoby się to z kosztami również dla Europy. Jeśli jednak Unia nie widzi potrzeby ponoszenia kosztów powstrzymania imperialnych apetytów Moskwy, to skazuje się na hodowanie pod bokiem agresywnego monstrum, które już w nieodległej przyszłości kosztować ją będzie znacznie więcej. O ile jednak można nieco bardziej zrozumieć postawy takie w Europie Zachodniej, o tyle w Polsce budzić muszą one zdumienie.

Słabość Zachodu wobec Rosji rodzi się z kombinacji kilku czynników: krótkowzroczności, cynizmu i ignorancji. Krótkowzroczność jest, niestety, postawą typową dla demokratycznych polityków, którzy zabiegają o popularność w perspektywie najbliższych wyborów. Nie są więc skłonni do podejmowania działań związanych dla społeczeństwa choćby z niewielkimi wyrzeczeniami, nawet jeśli uznają je za potrzebne, co z kolei uznać można za przejaw cynizmu.

Jednocześnie mieszkańcy Zachodu, jak wszyscy inni, mają kłopoty z przekroczeniem swoich intelektualnych uwarunkowań, to znaczy zrozumieniem, że cele polityki Rosji są radykalnie odmienne od europejskich. Odwrotnie niż na Zachodzie działania ekonomiczne są dla władz rosyjskich tylko środkiem osiągnięcia imperialnych celów.

Najlepiej widać to w uzależnieniu od polityki najważniejszego dla Rosji paliwowego sektora. W prowadzonych przez Moskwę transakcjach gospodarczych reguła zysku podporządkowana jest politycznym interesom państwa. Zwykli obywatele, a nawet politycy Zachodu mają kłopoty ze zrozumieniem tej odmiennej optyki. Nie mogą pojąć, że racjonalne działania podporządkowane są z ich perspektywy nieracjonalnym celom. Stąd wielokrotnie pojawia się u nich wyobrażenie przywódców rosyjskich jako przedstawicieli odrębnego gatunku istot niezrównoważonych i powodowanych wyłącznie emocjami.

Efektem tego jest dezyderat „niedrażnienia” Rosji, który jest jej przywódcom niezwykle na rękę. Przenika się z tym uznanie, że agresywność rosyjska wypływa z poczucia zagrożenia. Zgodnie z tymi założeniami należy uwzględnić ów rosyjski niepokój i poświęcić na jego rzecz rosyjskich sąsiadów, a wtedy Moskwa się uspokoi i zacznie zachowywać się jak każde racjonalne – czytaj: liberalne – państwo.

Prezydent Miedwiediew może opowiadać, że to Zachód jest bardziej zależny od Rosji, ale wie, że w rzeczywistości jest na odwrót

W rzeczywistości logika imperialnych aspiracji przypomina logikę monopolisty, który będzie się czuł zagrożony dopóty, dopóki będzie istnieć konkurencja. Można przyjąć, że ostateczne cele imperialne są równie nieracjonalne, co próba zaprowadzenia światowego monopolu. Mimo to podmioty dążące do panowania posługują się zwykle racjonalnymi metodami. Wykorzystują słabości, a cofają się przed siłą. Innych reguł nie znają. Ustępstwa rozzuchwalają je i zwiększają ich apetyty. Tymczasem uznanie Rosji za byt nieracjonalny w dziwny sposób prowadzi do akceptacji jej imperialnych dążeń i uznania ich za uzasadnione.

Polska, tak jak inne kraje i narody mające długą tradycję stosunków z Rosją, potrafi rozpoznać te reguły. Nic dziwnego więc, że w obliczu odradzania się imperialnych tendencji w Moskwie kraje o podobnej do Polski sytuacji i historii powinny się mobilizować i próbować uwrażliwić UE na odradzające się zagrożenie. Prezydent, ale także rząd polski zareagowali właściwie na wydarzenia w Gruzji.

Prezydent stworzył małą koalicję państw postkomunistycznych, które zamanifestowały solidarność z Gruzją. Minister spraw zagranicznych doprowadził do nadzwyczajnego szczytu UE. Są to działania komplementarne. Po to, aby wstrząsnąć ociężałymi dyplomacjami państw unijnych, potrzebne są przedsięwzięcia specjalne. Poza tym inicjatywa prezydenta należy do takich, które mogą poruszyć społeczeństwa Zachodu. W demokracjach opinia społeczna potrafi zmienić kierunek polityki zagranicznej. To spontaniczne poparcie Francuzów dla „Solidarności” spowodowało reorientację rządu francuskiego i potępienie stanu wojennego.

Tymczasem, co uderzające, największe gromy (nie licząc Rosji oczywiście), za swoją gruzińską wyprawę prezydent odebrał w Polsce. Nagle okazało się, że krótkowzroczne postawy europejskie, które tak często Polacy wykpiwali, zakorzeniły się również głęboko w Polsce. I jak tam stroją się one w szatki politycznego realizmu, chociaż w rzeczywistości są jego zaprzeczeniem.

Bardzo znamienna jest retoryka naszych realistów czy też pragmatyków. Pełno w niej protestów przeciwko prężeniu muskułów, pobrzękiwania szabelką itp., gdyż tak klasyfikowane są jakiekolwiek próby prowadzenia przez Polskę samodzielnej polityki.

Wnioskiem z tej retoryki, którą trudno uznać za argumentację, musiałaby być rezygnacja z niepodległości, na którą nas, podobno, nie stać. Wzmacnia owe wnioski również wpisany w retorykę realistów paniczny lęk przed drażnieniem czy też obrażaniem Rosji.

Okazuje się, że tak kwalifikowane są jakiekolwiek próby prowadzenia niezależnej polityki, która, siłą rzeczy, musi przeciwstawiać się imperialnym apetytom Moskwy. W zamian nasi pragmatycy są w stanie jedynie zaproponować nam siedzenie cicho i podporządkowanie się silniejszym. Dość groteskowy to realizm.

Postawę taką w stanie czystym w artykule „My, agenci Rosji” przedstawia Mariusz Ziomecki („Rzeczpospolita”, 27 sierpnia) i tylko dlatego ten tekst wart jest odnotowania.

Ziomecki deklaruje, że oświadczenie prezydentów Polski i krajów bałtyckich, tudzież wystąpienie Kaczyńskiego w Tbilisi to „amatorszczyzna” i „upokarzanie” Rosji. „... stara Unia i Stany Zjednoczone rozwiążą ten kryzys bez Lecha Kaczyńskiego i najprawdopodobniej skutecznie, jak dziesiątki innych w relacjach z Rosją w ostatnim stuleciu”. O tym, jak kraje te rozwiązywały konflikty w regionie, mogliśmy się przekonać przez 45 lat, podczas których funkcjonowaliśmy za zgodą Zachodu jako moskiewska kolonia. Czy do tego tęskni Ziomecki?

W każdym razie protestuje on przeciw tarczy antyrakietowej. Nie dostrzega, że projekt ten wpisuje nas w najważniejsze strategiczne przedsięwzięcie amerykańskie, czyniąc wręcz jego elementem. Nie o zakładników więc chodzi, ale o militarną integrację z największą potęgą świata. Wszystkiego tego Ziomecki nie jest w stanie pojąć, gdyż, jak pisze o sobie, reprezentuje mentalność sklepikarską.

Trochę to obraźliwe dla sklepikarzy, ale przyjmijmy, że jest to mentalność ograniczonego sklepikarza, który nie rozumie, że jego sklepik funkcjonuje w szerszym kontekście. Z tej właśnie ciasnej perspektywy Ziomecki przypomina, że pieniądze na obronę mogą być wydane na coś innego, np. na służbę zdrowia. Nie przyjdzie mu do głowy, że pozbawiony obrony sklepik łatwo może zostać mu zabrany w całości.

Artykuł Ziomeckiego, choć karykaturalny w swoich przerysowaniach, jest znamienny dla retoryki pseudorealistów. Wskazanie agresora to upokarzanie go, inicjatywy w celu przeciwstawienia się agresji to amatorszczyzna, a próba odbudowy potencjału obronnego to militaryzm. W zamian Ziomecki proponuje nam bezwarunkowe podporządkowanie dyktatowi wielkich i rezygnację z suwerenności.

Doprowadzając do ostatecznej konsekwencji rozumowanie polskich pseudorealistów, obnaża je i kompromituje. Przy okazji, co też charakterystyczne, politykę międzynarodową usiłuje podporządkować partyjnym sympatiom i oczywiście stygmatyzuje niechętne sobie inicjatywy jako PiS-owską mentalność.

Natomiast publicyści, którzy wskazują na zagrożenia, kojarzą się mu z funkcjonariuszami PZPR, którzy przecież również o zagrożeniach mówili. Te skojarzenia dzieli z Wojciechem Sadurskim, który w tekście „Agenci Rosji i durnie” („Rzeczpospolita”, 21 sierpnia) w podobny sposób identyfikuje mnie i Macieja Rybińskiego.

Przyzwyczaiłem się już, że jeśli napiszę np., że w rosyjskiej partii w Polsce znajdują się również – w mniejszości oczywiście – agenci, to Sadurski i jemu podobni stwierdzą, że „mianuję agentami ludzi o odmiennych poglądach”. Warto jednak odnotować to raz jeszcze dla pokazania, jakim stylem polemik posługują się ludzie pokrzykujący o potrzebie standardów i realizmie politycznym.

Przy tej okazji wracamy do sprawy partii rosyjskiej w Polsce. Jedną z metod imperialnej polityki jest tworzenie sobie sojuszników wewnątrz krajów, które imperium usiłuje sobie podporządkować. Strategię tę Rosja opanowała do perfekcji. Przez 45 lat kontrolowała sytuację w Polsce. Wystarczy przypomnieć sobie, że w urzędach wojewódzkich SB do upadku PRL oficjalnie funkcjonowali sowieccy rezydenci, a służby wojskowe bezpośrednio podporządkowane były Moskwie.

Kreml decydował o partyjnych przywódcach PRL i był arbitrem w ich wewnętrznych rozgrywkach. Jeszcze w 1989 roku partyjni dygnitarze podróżowali do Moskwy z prośbą o pomoc, a na początku lat 90. Kreml udzielał pożyczki na stworzenie postkomunistycznej partii. Czy to wszystko rozpłynęło się w powietrzu bez konsekwencji? Czy Moskwa zrezygnowała z ludzi zależnych od siebie, gdyż uznała to za niewłaściwe?

Służby specjalne Moskwy dzisiaj to bezpośrednia kontynuacja sowieckich instytucji, a ich przedstawiciele rządzą dziś Rosją. Czy nie wykorzystują dawnej wiedzy i wpływów? Czy zachowanie postkomunistycznej partii SLD w sprawie obecnego konfliktu jest wyłącznie konsekwencją cynizmu i głupoty politycznej? Te i wiele innych pytań warto sobie w związku z nową sytuacją zadać raz jeszcze. Ludzie pokroju Sadurskiego uważają, że są one niewłaściwe. W rzeczywistości niewłaściwe jest zamykanie oczu na niewygodną rzeczywistość.

Dramatyczne wydarzenia w Gruzji powinny nas obudzić ze snu o wiecznym pokoju, który po upadku komunizmu miał jakoby zapanować nad Europą. Wbrew faktom jednak wiele osób publicznych usiłuje ratować owe iluzje, wsadzając głowę w piasek i o burzenie pokoju oskarżając tych, którzy pokazują zaglądające nam do okien zagrożenie. Wydarzenia na Kaukazie i polskie na nie reakcje każą nam zresztą zastanowić się nad pozostałościami dominacji sowieckiej w naszym kraju, a więc jedną ze spraw, o których „nie wolno było głośno mówić” w III RP.

Pozostało 96% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?