Partia Donalda Tuska doszła do władzy m.in. pod hasłem przyspieszenia modernizacji kraju. W pierwszych miesiącach była często krytykowana za zbyt wolne wdrażanie reform. Przygotowanie i wdrożenie kompleksowego pakietu ustaw uzdrawiających gospodarkę wymaga jednak czasu. Zwłaszcza jeśli zważymy na złożoność problemów ekonomicznych, z którymi boryka się Polska. A wygląda na to, że czas na zmiany właśnie nadszedł. Październikowa rewolucja legislacyjna miała wepchnąć Polskę na ścieżkę szybszego rozwoju gospodarczego.
Czy tę ofensywę można uznać za sukces? Uwzględniając liczne ograniczenia, przed którymi staje gabinet Tuska, należy docenić, że w tak trudnych warunkach udało się przeprowadzić ewolucyjne zmiany.
[srodtytul]Złoty środek[/srodtytul]
Czy ryzykowanie radykalnych reform w warunkach światowego kryzysu gospodarczego byłoby odpowiedzialne? Przecież najtęższe ekonomiczne głowy nie są w stanie dziś przewidzieć, jak w najbliższym czasie wyglądać będzie sytuacja na świecie ani jak głęboko zapaść finansowa dotknie Polskę. W tej sytuacji ostrożność w działaniach rządu jest cnotą, a ewolucyjne reformy – politycznym złotym środkiem.
Tusk był atakowany za to, że zbyt późno zdał sobie sprawę z zagrożenia, jakim jest globalny kryzys. Jednak ostrożne działania antykryzysowe rządu – i Narodowego Banku Polskiego – wynikają też z istotnych ograniczeń związanych z planowanym wejściem do euro. Konieczność przygotowania się do wejścia do ERM2 – przedsionka unii walutowej – wiąże decydentom ręce w zakresie rozluźniania polityki pieniężnej i finansowej. Ponadto nad Wisłą nie ma dziś polityka obdarzonego autorytetem, charyzmą i kompetencjami predestynującymi do stania się twarzą polityki antykryzysowej, jak Gordon Brown w Wielkiej Brytanii czy Henry Paulson w USA. To kolejna ważna przeszkoda na drodze do podjęcia zdecydowanych działań na tym polu.