List ojca Ludwika Wiśniewskiego skierowany do nuncjusza apostolskiego zaczyna polaryzować hierarchię kościelną w Polsce. Wątpliwe jednak, by jego efektem mogła być dyskusja, która doprowadzi do poprawy kondycji polskiego Kościoła. Choćby dlatego, że lubelski dominikanin nie stara się ważyć racji, ale jedynie piętnuje jedną ze stron sporu.
[srodtytul]Zabrakło autorytetu [/srodtytul]
Nie oznacza to jednak, że pismo ojca Wiśniewskiego nie będzie miało żadnego znaczenia. Już dziś widać, że jest inaczej. „Listu ojca Wiśniewskiego nie można lekceważyć" – te słowa prymasa Józefa Kowalczyka padły w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej" i można je odebrać jako decyzję o tym, iż podziały w episkopacie, wcześniej usuwane w cień, powinny zostać wystawione na widok publiczny. Owszem, abp Kowalczyk skrytykował pewne przerysowania zawarte w liście, ale ogólny ton wywiadu korespondował z tezami lubelskiego dominikanina. Podobnie zresztą jak wcześniejsze oceny wygłoszone przez lubelskiego metropolitę arcybiskupa Józefa Życińskiego.
Wywiad prymasa dla „Gazety" można ocenić jako rzucenie jawnego wyzwania tym hierarchom, którzy wcześniej ostro skrytykowali tezy ojca Wiśniewskiego – czyli arcybiskupowi Józefowi Michalikowi i biskupom Edwardowi Frankowskiemu oraz Adamowi Lepie. To coś nowego i niepokojącego. Przez
ostatnie dwie dekady bywały różnice zdań między biskupami liberalnymi a konserwatywnymi, ale nigdy nie demonstrowano ich na tak wysokim szczeblu – między prymasem Polski a przewodniczącym Konferencji Episkopatu. Przez lata zresztą łagodził je autorytet Jana Pawła II i prymasa Józefa Glempa.