W obronie Jana Tomasza Grossa i Złoych żniw

Słyszymy raz po raz, że Grossowie koncentrują się tylko na sprawach przykrych i hańbiących dla Polaków, nie przypominając jednocześnie przykładów działań heroicznych, pięknych i zacnych. Ale czy osoba pisząca o chorobie musi pisać też o zdrowiu? – zastanawia się prawnik i publicysta

Publikacja: 27.02.2011 18:45

Wojciech Sadurski

Wojciech Sadurski

Foto: Fotorzepa, Radek Pasterski RP Radek Pasterski

Red

Zdecydowana większość osób – w tym publicystów i historyków – wypowiadających się dotychczas publicznie na temat nowej książki Jana Grossa i Ireny Grudzińskiej-Gross miała nade mną tę przewagę, że nie znała jej pełnego, ostatecznego tekstu. Nie musiała zatem miarkować swego oburzenia takimi drobiazgami jak rzetelność wobec krytykowanych przez siebie autorów: oceniając treść książki na podstawie przypuszczeń, pogłosek i dedukcji z poprzednich publikacji Jana Tomasza Grossa, mogła swobodnie dać wyraz swemu wzburzeniu, patriotycznie motywowanemu zgorszeniu i szczerej trosce o standardy naukowe, tak radykalnie naruszone przez nieznaną im jeszcze książkę.

Pozbawiony dobrodziejstwa owej zasłony niewiedzy nie jestem w stanie – nawet gdybym z jakichś powodów bardzo chciał – przyłączyć się do tego chóru oburzenia. Przyczyny mojego zdania odmiennego wobec powszechnej już krytyki "Złotych żniw" ujmę w trzy myśli dotyczące zarówno samej pracy Grossów, jak i dotychczasowej reakcji na niewydaną jeszcze książkę.

Grossowie, wprowadzając częściowo czytelnika w błąd, sugerują kilkoma zabiegami retorycznymi, że osnową faktograficzną książki jest owa upiorna "gorączka złota" polegająca na przeczesywaniu gruntów w dawnych obozach zagłady dla wyszukiwania cennego kruszcu w zwłokach Żydów. Owe zabiegi autorów to oczywiście przede wszystkim sam tytuł, dalej: słynna już fotografia kopaczy w towarzystwie kilku milicjantów, przejmujący opis interpretacyjny tego zdjęcia w pierwszym rozdziale ("Co widzimy na zdjęciu") i spora część samej książki poświęcona tym właśnie wydarzeniom, skądinąd dobrze już opisanym w polskiej historiografii tego okresu.

Zanim powiem, dlaczego ten trop jest mylący, muszę złożyć pewną deklarację, która niektórym wyda się szokująca. Otóż bez względu na obrzydliwość tego procederu nie jestem w stanie wykrzesać z siebie silnego potępienia moralnego dla ludzi wygrzebujących z ludzkich zwłok kawałki złota czy czegokolwiek innego. W każdym razie nie mogę wykrzesać potępienia moralnego o natężeniu choćby z grubsza zbliżającym się do potępienia ludzi mordujących uciekinierów z zagłady zgotowanej im przez Niemców lub wydających ich w ręce oprawców.

Wiem: jedno z największych tabu naszej kultury i cywilizacji dotyczy ludzkich zwłok. Ich poszanowanie jest nakazem uniwersalnym i absolutnym. Wiem: "hiena cmentarna" to jedno z najbardziej pogardliwych określeń w naszym słowniku opisującym moralne błoto. Wiem: ludzie rozgrzebujący ziemię dla wyrywania zębów ze znalezionych resztek ludzkich bliżsi są – w normalnym krajobrazie etycznym – zwierzętom niż ludziom.

A jednak nasze potępienie tych czynów ma charakter, by tak rzec, w większym stopniu estetyczny niż etyczny. W większym stopniu dotyczy właśnie złamania tabu niż moralnej przewiny. Łatwiej mi przychodzi zastanawiać się nad uwarunkowaniami działań kopaczy – nędzą, prymitywizmem umysłowym, lękiem – niż nad uwarunkowaniami nagonek na ukrywających się w lasach Żydów, o których piszą nie tylko Grossowie, ale także w swej ostatniej książce Barbara Engelking ("Jest taki piękny, słoneczny dzień"). W tej różnicy tkwi jakieś moralne przesłanie.

Gdyby ktoś choćby tylko zaczął rozważania nad wydawaniem Żydów argumentem typu: "Zastanówmy się nad sytuacją, która tych ludzi doprowadziła do takich czynów" – żachnąłbym się z niesmakiem, bo często rozumienie jest pierwszym krokiem w kierunku wybaczania. Ale nie mam najmniejszych oporów przed próbą zrozumienia – przy całym obrzydzeniu na samą myśl o tym działaniu – tych "szambonurków", którzy w pozostałościach obozowej latryny w Bełżcu poszukiwali wrzuconych tam przez zdesperowanych Żydów złota i brylantów.

Zamordowanie czy wydanie mordercom ukrywającego się niewinnego człowieka jest złem absolutnym. Znieważenie zwłok jest złem tylko symbolicznym

Jak w przypadku większości moralnych dylematów nie mam na to specjalnie racjonalnych argumentów. Przywołać mogę tylko dogmat, że zamordowanie (bezpośrednie lub pośrednie – przez zadenuncjowanie lub wydanie mordercom) ukrywającego się niewinnego człowieka jest złem absolutnym. Znieważenie zwłok jest złem tylko symbolicznym. Etyka, zwłaszcza w odniesieniu do sytuacji skrajnych, rozgrywających się na scenie tragedii najstraszniejszych, lokuje się w bardzo niskich rejestrach. Nadmierne jej wyżyłowanie w rejestry symboliki i tabu jest przejawem pięknoduchostwa – zwłaszcza w ustach tych z nas, którzy nie są w stanie wczuć się w grozę tamtych czasów.

Prawdziwa substancja faktyczna moralnego przesłania książki Grossów nie dotyczy rozpruwania ludzkich zwłok – czyli przewin symbolicznych i łamania tabu. Ona dotyczy Holokaustu na jego obrzeżach. Prawdziwy problem, nad którym czytelnik musi się zadumać, nie jest wywołany przez zdjęcie kopaczy, ale przez różnicę między liczbą Żydów, którym udało się uciec z łap Niemców, a liczbą Żydów, którzy przeżyli wojnę. Nawet przyjąwszy fantastyczną spekulację, że połowa zmarła z przyczyn "naturalnych" – wycieńczenia, głodu, chorób – pojawia się pytanie, co się stało z resztą.

Otóż los tej reszty nie jest ilustrowany przez zdjęcie kopaczy spod Treblinki – to w ogóle nie ma tu nic do rzeczy. Ich los egzemplifikowany jest np. obławą w maju 1942 r. na miejscowych Żydów urządzoną przez mieszkańców Gniewczyny Trynieckiej, gdy 16 Żydów zostało zamordowanych przez wieśniaków po okrutnych męczarniach, gwałtach i torturach (fakt opisany wcześniej przez świadka tych wydarzeń w "Znaku" z kwietnia 2008 r.).

Albo, jeśli ktoś już tak bardzo nie chce czytać Grossów, owe obrzeża Zagłady egzemplifikowane są przez los żydowskiego chłopczyka opisanego we wspomnianej już książce Barbary Engelking, który kilka miesięcy przed wycofaniem się Niemców nieprzemyślanie wychynął z lasu do wioski, by zapytać o sytuację na froncie, po czym został schwytany i spętany przez swych kolegów ze szkoły mówiących: "Już sobie pożyłeś, idź do Niemca".

Kopacze spod Treblinki to – moim zdaniem – nieciekawy temat, to tylko błoto. Chłopcy od "Już sobie pożyłeś..." – o, to prawdziwie wielki temat z ostatniego kręgu moralnego piekła. I jeśli ktoś nie chce ułatwiać sobie zadania w dyskusji nad książką Grossów, powinien od razu przejść do tego piekielnego problemu.

Zwrot "czego tam nie ma" niesie w języku polskim dwuznaczność celowo zastosowaną w moim podtytule. Z wykrzyknikiem – oznaczać może zachwyt albo przerażenie wywołane obfitością materiału (tu, rzecz jasna, przerażenie). Ze znakiem zapytania – obiekcję, że coś bardzo istotnego zostało pominięte, co prowadzi do obrazu w najlepszym razie niepełnego, a w najgorszym – skrajnie fałszywego.

W samej rzeczy taki jest (i przewiduję, że taki właśnie będzie już po ukazaniu się książki) główny kierunek krytyki "Złotych żniw". Słyszymy raz po raz, że Grossowie (i Gross jako singiel w swych poprzednich książkach) koncentrują się tylko na sprawach przykrych i hańbiących dla Polaków, nie przypominając jednocześnie przykładów działań heroicznych, pięknych i zacnych. Ale jaki walor natury metodologicznej ma ta obiekcja? Czy osoba pisząca o chorobie musi pisać też o zdrowiu? Czy autor eseju o przestępczości musi pisać też o poszanowaniu prawa? Czy książka o wojnie musi wspominać też o pokoju? Dlaczego ktoś, kto wybiera sobie do opisania i przeanalizowania jakiś wycinek rzeczywistości – szczególnie dla tego autora ważny albo jego zdaniem w literaturze zaniedbany – musi jednocześnie pisać o wszystkim innym mającym związek z szerszym problemem, którego wycinkiem jest podjęty przez niego temat? Grossowie nie opisują całokształtu relacji między Polakami a Żydami w czasie i po okupacji i nigdzie nie sugerują, że ich celem jest taka synteza.

Samo wyartykułowanie owej obiekcji pokazuje, jak jest ona absurdalna. Byłaby być może bardziej zasadna, gdyby polska literatura historyczna cierpiała na dojmujący deficyt opisów pomocy Żydom przez Polaków, działań "Żegoty", postaw bohaterskich upamiętnionych w Yad Vashem. Ale takiej luki raczej nie ma, literatura tu jest bogata, więc odmówienie autorom swobodnego wyboru interesującego ich wycinka rzeczywistości nie jest uzasadnione. Podobnie jak nie jest uzasadnione narzekanie, że Grossowie nie przywołują porównawczych danych na temat stosunku Francuzów, Belgów, Norwegów czy Łotyszy do "swoich" Żydów. (Notabene nie jest to całkiem prawda: Grossowie w kilku miejscach mówią o doświadczeniach Żydów w innych krajach, np. we Francji, na Węgrzech czy w Grecji). Ale w czym to zmieniłoby namysł etyczny nad wydawaniem Żydów w Polsce? "Inni byli jeszcze gorsi"? "U nas okupacja była straszniejsza"? To co? Nie chodzi tu przecież o wydawanie wyroków na różne nacje za sprawowanie się w czasie II wojny światowej, ale o refleksję moralną nad swoim krajem, najbardziej zajmującym polskiego badacza.

W obfitej już dyskusji nad nieopublikowaną książką Grossów nie wskazano – jeśli dobrze zauważyłem – ani jednego faktu podanego przez autorów, który nie miał miejsca. (Zresztą nie dziwota, bo Grossowie opierają się przecież na wydarzeniach już przytoczonych w literaturze historycznej, a zatem poddanych normalnej weryfikacji naukowej przez innych historyków). Nie wskazano zatem na żaden fałsz rozumiany jako niezgodność opisu z rzeczywistością – opisu faktu jednostkowego. Wszystkie zarzuty ubrane w język "fałszowania", "deformowania" czy "wypaczania", a zatem sugerujące nieprawdę, w istocie dotyczą interpretacji. Tego np., czy podane przez Grossów fakty wskazują na istnienie pewnych dominujących norm, czy tylko na pewne aberracje, odstępstwa od normy. Albo czy wskazują na postrzeganie Żydów przez wielu polskich chłopów jako podludzi. Albo czy rzeczywiście podane fakty sugerują narastające "uprzedmiotowienie Żydów" (tytuł jednego z rozdziałów książki).

To są interpretacje, co do których ludzie mogą i nawet powinni się spierać, a spory te są zazwyczaj nierozstrzygalne w drodze racjonalnej debaty. Tak jak w wyświechtanym powiedzeniu ta sama szklanka może być do połowy pełna albo do połowy pusta, tak i uznanie pewnych zachowań za dowód dominacji pewnych norm jest interpretacją opartą na założeniach ocennych, na różnym rozumieniu wydźwięku i znaczenia tych samych faktów. Ale różnicę co do interpretacji należy odróżnić od podważania faktów – no, chyba że jest się skrajnym postmodernistą i uważa, iż fakty nie istnieją bez perspektywy, interpretacji czy narracji. Krytycy Grossów – z tego, co zdołałem się zorientować – postmodernistami w większości nie są.

Autor jest profesorem filozofii prawa na Uniwersytecie w Sydney, a także profesorem Akademii Leona Koźmińskiego i Centrum Europejskiego Uniwersytetu Warszawskiego

Chłopi mordowali Żydów z chciwości

,

13 stycznia 2011

Zdecydowana większość osób – w tym publicystów i historyków – wypowiadających się dotychczas publicznie na temat nowej książki Jana Grossa i Ireny Grudzińskiej-Gross miała nade mną tę przewagę, że nie znała jej pełnego, ostatecznego tekstu. Nie musiała zatem miarkować swego oburzenia takimi drobiazgami jak rzetelność wobec krytykowanych przez siebie autorów: oceniając treść książki na podstawie przypuszczeń, pogłosek i dedukcji z poprzednich publikacji Jana Tomasza Grossa, mogła swobodnie dać wyraz swemu wzburzeniu, patriotycznie motywowanemu zgorszeniu i szczerej trosce o standardy naukowe, tak radykalnie naruszone przez nieznaną im jeszcze książkę.

Pozostało 94% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?