Problem imigracji w UE i w Polsce

Obok nas mieszka wiele rodzin, których dzieci nie znają nawet języka kraju swojego pochodzenia, czując się Polakami. Są oni często świetnie zintegrowani, pomimo iż nie mają pozwolenia na pobyt czy pracę. Państwo ich nie dostrzega – pisze analityczka

Aktualizacja: 26.05.2011 20:04 Publikacja: 26.05.2011 19:57

Justyna Frelak

Justyna Frelak

Foto: Rzeczpospolita

Red

Niedawny pożar w Wólce Kosowskiej, który strawił magazyny największego w Polsce azjatyckiego centrum handlowego, zwrócił po raz kolejny uwagę opinii publicznej na imigrantów mieszkających w naszym kraju. Drobni sklepikarze z Chin, Wietnamu i Turcji, którzy tracą dobytek całego życia w „spektakularnym” pożarze, to świetny temat dla mediów. I choć jest całkiem prawdopodobne, że wybuch pożaru nie miał nic wspólnego z polską polityką migracyjną, to podejrzewam, że to nie pierwszy i nie ostatni „pożar”, jaki przyjdzie nam gasić w kwestii migracji. Wiatr szybko przewiał unoszący się nad spalonymi halami swąd i dym. Życie w Wólce Kosowskiej wróci do normy. Czy jednak można liczyć, że narastające problemy imigrantów w Polsce i Europie same się rozwieją?

Stały element polskich miast

Od początku tego roku uwagę opinii publicznej przyciąga szereg wydarzeń związanych z migracjami: fala uchodźców z Afryki Północnej we Włoszech, zapędy holenderskiego rządu, który chciałby deportować z Holandii bezrobotnych Polaków, podważanie sensu strefy Schengen, czy radykalne działania Nicolasa Sarkozy’ego wobec Romów we Francji. Europa nie przestaje mówić o migracjach. Dlaczego my w Polsce dopiero teraz zaczynamy w ogóle dostrzegać ten problem?

Mamy przecież z tym zjawiskiem do czynienia od początku lat 90., kiedy to rozpad Związku Radzieckiego spowodował falę przyjazdów z nowo powstających krajów, przede wszystkim z Ukrainy. Stałym elementem wielu polskich miast stały się bazary, na których znaczną część sprzedawców stanowili właśnie obywatele byłego ZSRR. Stopniowo ich miejsce przejęli Wietnamczycy i Chińczycy, a wraz z nimi pojawiły się bary i restauracje z kuchnią etniczną. Lata 90. to również początek tzw. mrówkarstwa – drobnego przemytu alkoholu i papierosów. Od tego czasu przyjeżdżają do Polski nielegalnie zatrudniani pracownicy – głównie budowlańcy, zbieracze owoców i pomoce domowe. Ale również uchodźcy poszukujący w Polsce ochrony międzynarodowej.

Dzisiaj zatrudniamy 180 tys. cudzoziemskich pracowników sezonowych, m.in. w rolnictwie, budownictwie, przy pracach domowych. Dokładne dane dotyczące skali pracy w szarej strefie nie są znane, wahają się między 50 a 300 tys. Taki stan rzeczy – duża liczba cudzoziemców pracujących na czarno – jest między innymi wynikiem niespójnych decyzji ze strony kolejnych rządów. Wielu legalnych imigrantów to pracownicy wysoko wykwalifikowani, ale również właściciele firm. Stopniowo rośnie liczba zagranicznych studentów nie tylko z Ukrainy i Białorusi, ale chociażby USA, Szwecji, Nigerii i Tajwanu (w 2009 r. było ich około 15 tys.).

Niechęć do obcych

Powodów takiej sytuacji jest kilka. Przyjrzyjmy się najpierw temu, co my jako Polacy myślimy o cudzoziemcach. Według badania CBOS z 2010 r. zdecydowana większość Polaków (81 proc.) akceptuje podejmowanie w Polsce pracy przez obcokrajowców. Jednak podejmowanie zatrudnienia przez cudzoziemców ze Wschodu powinno być ułatwione tylko wtedy, gdy na danym stanowisku nie ma Polaków chętnych do pracy. Są to więc prace, których niechętnie się imamy, np. zbieranie truskawek czy malin. Konkurować z cudzoziemcami o to samo stanowisko pracy już nie chcemy. Niepokojąca wydaje się opinia aż dwóch trzecich Polaków (65 proc.), iż rząd powinien dążyć do tego, aby ograniczyć liczbę pracowników ze Wschodu. Co kryje się za takimi poglądami? Z pewnością ambiwalentny stosunek do imigracji podzielany zresztą przez mieszkańców wielu krajów UE. Wyraża się on m.in. postrzeganiem imigrantów nie przez pryzmat ludzi, którzy do nas przyjeżdżają i często zapuszczają korzenie, ale rąk do pracy, które przyjadą i wyjadą. Nie dostrzegamy korzyści z imigracji poza doraźnym łataniem dziur na rynku pracy.
Jest w tym też sporo hipokryzji – pod płaszczykiem politycznej poprawności kryje się nadal sporo niechęci do obcych i inności. Z pewnością na takie opinie wpływa brak bezpośrednich kontaktów z cudzoziemcami mieszkającymi w naszym kraju, których zna osobiście tylko co czwarty Polak. Niestety, państwo nie prowadzi szeroko zakrojonych działań służących zmianie tej sytuacji, kształtowaniu w polskim społeczeństwie postaw tolerancji oraz przeciwdziałaniu uprzedzeniom i ksenofobii.

Takie postrzeganie wydaje się również znajdować odzwierciedlenie w naszej polityce migracyjnej. Zmiany prawne, które miały miejsce w ostatnich latach, to wciąż w dużej mierze efekt dostosowań do wymogów Unii Europejskiej, a nie aktywnej polityki, wynikającej ze zmian zachodzących na mapie migracyjnej Polski. Nasz system jest schizofreniczny – z jednej strony wprowadzamy ułatwienia w podejmowaniu zatrudnienia przez cudzoziemców, z drugiej strony nie oferujemy nic w zamian. Migranci ekonomiczni pozbawieni są możliwości korzystania z oferty integracyjnej – a przecież tak jak Polacy pracują i płacą podatki. Rządzi zasada „radź sobie sam”. Czy nie podążamy tutaj za złym przykładem krajów takich jak Niemcy, gdzie przez długie lata traktowano gastarbeiterów z Turcji jako pracowników sezonowych, a problem osiedlania się ich za Odrą i braku integracji zamiatano pod dywan? Dzisiaj żyją w dużej mierze poza społeczeństwem niemieckim, w zamkniętych grupach.

Oczywiście, przypadek Polski jest odmienny – największe grupy imigrantów zarobkowych stanowią obywatele z innych, niż w przypadku Niemiec, kręgów kulturowych (z Ukrainy, Białorusi i Wietnamu). Jednak największy problem to być może to, iż są niewidoczni. Niewidoczni zarówno dla nas, Polaków, jak i dla naszych władz – ze względu chociażby na swoje cechy etniczne (fizycznie nie odróżniają się od Polaków) czy pozostawanie poza systemem (praca na czarno). Władze nie tylko nie dostrzegają specyficznych i odmiennych potrzeb tych grup, ale potrzeby integracji w ogóle. Wydaje się, że kieruje nimi założenie, że imigrantów nie trzeba integrować, bo są bliscy kulturowo (Ukraińcy i Białorusini) bądź po prostu nie sprawiają problemów (Wietnamczycy).

Machina biurokracji

Owszem, Polaków stać na gesty solidarności w sytuacjach nadzwyczajnych, takich jak przy okazji zagrożonej deportacją rodziny z Mongolii. W wyniku ostrego sprzeciwu społecznego, na początku 2011 r. rodzina otrzymała zgodę na pobyt tolerowany w Polsce. Drugi przykład to historia ciężko chorej Ukrainki z Wołomina, której dzieciom groził wyjazd do ukraińskiego sierocińca – w rezultacie kampanii medialnej wszystkie otrzymały polskie obywatelstwo.
Jak wygląda jednak codzienne życie imigrantów w Polsce? Ze względu na swój specyficzny status osoby te dużo częściej niż Polacy muszą mierzyć się z machiną biurokratyczną. Jak pokazały badania Instytutu Spraw Publicznych i Stowarzyszenia Interwencji Prawnej, sytuacja stopniowo się poprawia, jednak nadal wielu urzędników nie ma najmniejszego pojęcia, kim jest klient cudzoziemiec. Nie chodzi tutaj tylko o brak znajomości języków obcych czy o niepełną znajomość przepisów, ale przede wszystkim o uprzedzenia. Pamiętajmy, iż wielu obcokrajowców to nie tylko osoby, które przyjechały do Polski za chlebem, ale również uchodźcy, ofiary konfliktów zbrojnych, którzy potrzebują specjalnego wsparcia ze strony polskich instytucji. Wiele osób może się tutaj ze mną nie zgodzić – bo przecież to Polakom trzeba pomagać w pierwszej kolejności i to Polacy są lekceważeni przez urzędników. Ale to przede wszystkim cudzoziemcy, a nie Polacy, czują się traktowani jak kombinatorzy czy przestępcy. Problemy urzędników to w dużej mierze efekt braku wsparcia ze strony władz – brak oferty przygotowującej instytucje do pracy z imigrantami od strony językowej czy merytorycznej.

Wielu cudzoziemców przegrywa walkę z polską biurokracją i wpada w długoletnią nielegalność, tzw. pułapkę migracyjną. Obok nas mieszka wiele rodzin, takich jak wspomniana powyżej rodzina mongolska, których dzieci nie znają nawet języka swojego kraju pochodzenia, czując się Polakami. Są oni często świetnie zintegrowani, pomimo iż nie mają pozwolenia na pobyt czy pracę. Państwo ich nie dostrzega – świadczy o tym porażka dwóch akcji abolicyjnych.

Jak wypadamy w dziedzinie integracji imigrantów na tle innych krajów? Według rankingu MIPEX, który ocenia, w jakim stopniu władze 31 krajów zapewniają imigrantom równy dostęp do podstawowych sfer życia publicznego, takich jak edukacja, rynek pracy czy obywatelstwo, Polska wypada bardzo blado (24. miejsce), nawet w porównaniu z krajami o równie krótkim doświadczeniu imigracyjnym, jak na przykład Czechy czy Słowenia. Wyniki rankingu jednoznacznie potwierdzają, iż polityka migracyjna nie jest na liście priorytetów naszych władz.

Sygnałem zmian w sposobie myślenia jest rządowy dokument „Polityka migracyjna Polski”, który w kwietniu został poddany szerokim konsultacjom społecznym. Samo jego powstanie należy ocenić pozytywnie, władze po raz pierwszy próbują zmierzyć się z tym zjawiskiem w sposób kompleksowy i długofalowy. Pytanie, ile ustaleń z tego ponadstustronicowego dokumentu uda się wdrożyć naszym władzom. Jeśli zmiany okażą się wybiórcze, to wielu cudzoziemców w Polsce będzie nadal należało do grupy osób wykluczonych i zmarginalizowanych.

Autorka jest kierownikiem Programu Migracji i Polityki Rozwojowej w Instytucie Spraw Publicznych

Niedawny pożar w Wólce Kosowskiej, który strawił magazyny największego w Polsce azjatyckiego centrum handlowego, zwrócił po raz kolejny uwagę opinii publicznej na imigrantów mieszkających w naszym kraju. Drobni sklepikarze z Chin, Wietnamu i Turcji, którzy tracą dobytek całego życia w „spektakularnym” pożarze, to świetny temat dla mediów. I choć jest całkiem prawdopodobne, że wybuch pożaru nie miał nic wspólnego z polską polityką migracyjną, to podejrzewam, że to nie pierwszy i nie ostatni „pożar”, jaki przyjdzie nam gasić w kwestii migracji. Wiatr szybko przewiał unoszący się nad spalonymi halami swąd i dym. Życie w Wólce Kosowskiej wróci do normy. Czy jednak można liczyć, że narastające problemy imigrantów w Polsce i Europie same się rozwieją?

Pozostało 91% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?