Igor Janke o Joannie Kluzik-Rostkowskiej

Jak szybko można zniszczyć swój polityczny wizerunek, na który ciężko i uczciwie pracowało się przez wiele lat? Joanna Kluzik-Rostkowska pokazała, że wystarczy jedna decyzja – pisze publicysta „Rzeczpospolitej"

Publikacja: 16.06.2011 19:30

Igor Janke

Igor Janke

Foto: Fotorzepa, Waldemar Kompala Waldemar Kompala

Kiedyś popularne były dowcipy o szczytach. Szczycie bezczelności czy szczycie głupoty. Do tej serii można byłoby dołożyć dowcip o szczycie politycznej nielojalności. Co jest więc szczytem politycznej nielojalności? Namówić kilka tysięcy ludzi do trudnej politycznej drogi, wyciągnąć kilkunastu polityków z dużej partii, przekonać ich, by zaryzykowali własne kariery, a potem przy pierwszej przeszkodzie, kiedy pojawią się kłopoty, zostawić ich wszystkich i przejść do bogatego konkurenta, którego celem jest przejęcie wyborców tegoż ugrupowania.

Aniołek Kaczyńskiego

W bogatej historii polskich transferów politycznych to była decyzja najbardziej spektakularna. Joanna Kluzik-Rostkowska w ciągu kilku miesięcy zaliczyła trzy polityczne ugrupowania. Rok temu przekonywała, że Jarosław Kaczyński jest najlepszym kandydatem na prezydenta, dziś chce go otaczać kordonem sanitarnym i przekonuje, że PiS – w którym była wiele lat bardzo blisko prezesa – jest w stanie podpalić Polskę.

Była dziennikarka, wchodząc wiele lat temu do ugrupowania mało lubianego przez elity, od początku budziła sympatię zarówno osób, które PiS akceptowały, jak i tych, które odrzucały partię Jarosława Kaczyńskiego.

W przeciwieństwie do wielu innych polityków od początku zajęła się bardzo konkretnymi sprawami. Wyspecjalizowała się w kwestiach społecznych. Swoją wrażliwość społeczną wzmocniła kompetencją, wiedzą i pracowitością. Szybko stała się powszechnie cenionym ekspertem. Unikała walk czysto partyjnych, bez kompleksów wchodziła natomiast w spory merytoryczne.

Kiedy została wiceministrem, od początku zbierała dobre oceny. Już wtedy chwalili ją i zwolennicy, i przeciwnicy PiS. Została jednym z "aniołków" Jarosława Kaczyńskiego, które miały zmieniać wizerunek partii. Dziesiątki razy tłumaczyła, dlaczego przyszła do PiS: że lubi i ceni Kaczyńskiego, że zrobiła to dla niego, bo zna go od wielu lat. I zawsze go chwaliła jako świetnego premiera.

W prezydenckiej kampanii wyborczej po katastrofie smoleńskiej została szefową jego sztabu. I była to bardzo udana kampania. Rola Kluzik-Rostkowskiej w partii rosła, szybko pojawili się więc silni przeciwnicy.

W wyborach Jarosław Kaczyński uzyskał 47 procent poparcia. Aż 47 proc. poparcia, jak mówili jedni, albo zaledwie 47 procent, jak twierdzili drudzy. Najwyraźniej ci drudzy mieli większy wpływ na prezesa, bo Joanna Kluzik-Rostkowska została odsunięta. Jarosław Kaczyński wymieniał "zderzaki" i zmieniał linię polityczną z łagodnej na ostrą.

Trudno się dziwić reakcji tych polityków PiS – a była wśród nich Kluzik-Rostkowska – którzy nie akceptowali tak radykalnej zmiany. Zaczęli myśleć o samodzielnej drodze politycznej. Było to tym bardziej zrozumiałe, że prezes zaczął ostro krytykować twórców kampanii, sugerował, że poddawał się jej nieświadomie, pod wpływem leków. Mówił rzeczy wprawiające w zdumienie część jego wyborców, a dla partyjnych kolegów, którzy ciężko walczyli o jego prezydenturę, niesłychanie przykre i bolesne. Także dla Joanny Kluzik-Rostkowskiej.

Jak Margaret Thatcher

Nowe ugrupowanie przyjęło symboliczną nazwę Polska Jest Najważniejsza – takie było hasło lidera PiS z kampanii prezydenckiej. Założyciele deklarowali, że pokażą nowy sposób uprawiania polityki. Pozbawiony pustych haseł i partyjnej agresji. Mimo tych deklaracji część polityków PJN od początku wiele swojej uwagi poświęcała krytyce Jarosława Kaczyńskiego. Także Joanna Kluzik-Rostkowska. Psychologicznie było to zrozumiałe. Skrzywdzeni i odsunięci czuli żal. Nie zgadzali się z nową linią PiS.

Szefowa PJN biegała ze studia radiowego do telewizyjnego i z powrotem. Media przyjęły jej rozstanie z PiS i powstanie nowej partii wyjątkowo przychylnie, z sympatią i otwartością. Polityczni przyjaciele usiłowali kreować swoją liderkę na nową Margaret Thatcher. Ale nie udało się uniknąć błędów i śmiesznostek. Takich jak opowiadana przed kamerami łzawa historia o kodach do strony internetowej, które "zabrał Adam Bielan".

Linia polityczna Joanny Kluzik-Rostkowskiej, choć realizowana dość konsekwentnie, nie przynosiła efektów. W oczach wyborców to radykalne przejście od uwielbienia okazywanego Kaczyńskiemu do ostrej krytyki prezesa PiS nie wyglądało jednak dobrze. Atakowanie go za zmianę linii także nie dało PJN większej popularności.

Po nie najgorszych pierwszych notowaniach PJN dość szybko zaczęła spadać w sondażach. Do poziomu dwóch, a nawet i zera procent poparcia. Trudno się dziwić, że działacze partii postanowili zmienić linię i lidera.

Obrażalska osóbka

Reakcja Joanny Kluzik-Rostkowskiej była zadziwiająca. Liderka partii przez kilka miesięcy budowała ugrupowanie, namawiała tysiące ludzi do pójścia w "trudną drogę". Przekonywała, że trzeba zbudować coś, co będzie się różniło od dwóch wielkich graczy przepychających się na scenie politycznej. Że trzeba poprawić jakość polityki, wprowadzić nowe standardy...

I nagle z dnia na dzień uznała, że jednak sposób działania jednego z tych wielkich ugrupowań, które do tej pory krytykowała, jest jak najbardziej do zaakceptowania. "Dobrze mi w waszym towarzystwie" – oświadczyła tłumom działaczy Platformy w Gdańsku.

Cóż, można zmienić zdanie. Nawet radykalnie. Tak jak uczynił to Bartosz Arłukowicz, który przez długi czas potępiał Platformę za jej "plastikowy" sposób uprawiania polityki. W swej krytyce był bardzo przekonujący. A potem on sam został przekonany przez premiera, który zaoferował mu rządowe stanowisko na pół roku. Były członek Klubu SLD zyskał pewnie mandat poselski w następnej kadencji, ale stracił na swojej decyzji bardzo wiele – przede wszystkim wiarygodność. Pokazał, że jest człowiekiem pozbawionym poglądów. Ale Arłukowicz przynajmniej nie zrobił nikomu krzywdy, nikogo nie oszukał. Tylko on osobiście ponosi odpowiedzialność za swój krok. Zaszkodził tylko sobie.

Zupełnie inaczej jest z Joanną Kluzik-Rostkowską. To ona namawiała poważnych polityków do opuszczenia PiS, do narażania własnych karier, do wyboru trudnego, niepewnego losu. Po to, aby pojawiła się szansa na zrobienie czegoś pożytecznego.

A teraz, przy pierwszej przeszkodzie, która się pojawia, Kluzik-Rostkowska odwróciła się na pięcie i obraziła się na kolegów. Po wyborze Pawła Kowala na nowego przewodniczącego PJN zabrała zabawki i ogłosiła, że idzie na urlop.

Okazała się nie żelazną lady, nie odpowiedzialnym politykiem, ale niepoważną obrażalską osóbką. To byłoby jeszcze wybaczalne – czasem trudno znieść ciężkie chwile, kiedy jest się źle ocenianym. Gdyby Kluzik odeszła z PJN i odeszła z polityki, byłoby to do zaakceptowania. Mogła powiedzieć: nie wyszło, nie sprawdziłam się, chcę odpocząć, spojrzeć z dystansu, pozbierać się. Taką decyzję duża część opinii publicznej pewnie by, mimo wszystko, zrozumiała.

Jednak była szefowa PJN postanowiła posunąć się znacznie dalej. Podjęła decyzję, która wielu jej zwolenników, przyjaciół, znajomych wprawiła w stan osłupienia.

Powtórzmy raz jeszcze, bo to ma zasadnicze znaczenie: od początku przekonywała, że chce budować nowe ugrupowanie w opozycji do PiS i PO. Jeszcze w maju zapewniała w RMF: "Nie prowadziłam żadnych rozmów z PO. Środowisko PJN powstało jako wyraz sprzeciwu wobec prowadzenia polityki w Polsce. To było pół roku temu, ale te poglądy są nadal aktualne".

Zresztą i Platforma była wobec niej mało elegancka: "Nie będzie współpracy z grupą frustratów odsuniętych od ucha prezesa" – tak niedawno o Joannie Kluzik-Rostkowskiej i PJN mówił szef Klubu PO Tomasz Tomczykiewicz.

W ostatnim tygodniu przed występem na gdańskiej konwencji PO Kluzik-Rostkowska wiele razy zapewniała kolegów, że nie odejdzie do Platformy. Do ostatniej chwili przekonywała ich, że nie ma zamiaru tego uczynić. Jeszcze w piątek mówiła im, że nie wstąpi do partii Tuska.

A teraz okazuje się, że w tym samym czasie – co przyznaje sama – rozmawiała z premierem o swoim transferze. Z ubogiej i małej partii pobiegła na wielką, spektakularną konwencję bogatego ugrupowania. Z dnia na dzień zostawiła kilka tysięcy ludzi, zostawiła posłów, którzy razem z nią opuścili PiS.

To, co najgorsze

Przypadek Joanny Kluzik-Rostkowskiej doskonale odzwierciedla to, co w polskiej polityce najgorsze i najbardziej miałkie. "Jestem kapitanem statku, odpowiadam za cały statek. Kapitan schodzi ze statku ostatni. To już nie jest sprawa polityczna, ale honorowa" – deklarowała jeszcze niedawno, a potem zaprzeczyła własnym słowom. Zostawiła mały stateczek z marynarzami na pokładzie, pierwsza pierzchnęła na wypasiony okręt płynący dokładnie naprzeciw, na okręt, który może zaraz roztrzaskać stateczek PJN.

Joanna Kluzik-Rostkowska najprawdopodobniej otrzyma pierwsze miejsce na jednej z lokalnych list wyborczych Platformy. Ale czy naprawdę powinna być z siebie zadowolona? Czy będzie w stanie zapomnieć o złamanym słowie, o losie porzuconych przez nią kolegów? Czy potrafi przełknąć upokarzające słowa, które jeszcze niedawno słyszała od swoich obecnych partyjnych towarzyszy? I czy przekona wyborców, że warto jej jeszcze ufać?

Kiedyś popularne były dowcipy o szczytach. Szczycie bezczelności czy szczycie głupoty. Do tej serii można byłoby dołożyć dowcip o szczycie politycznej nielojalności. Co jest więc szczytem politycznej nielojalności? Namówić kilka tysięcy ludzi do trudnej politycznej drogi, wyciągnąć kilkunastu polityków z dużej partii, przekonać ich, by zaryzykowali własne kariery, a potem przy pierwszej przeszkodzie, kiedy pojawią się kłopoty, zostawić ich wszystkich i przejść do bogatego konkurenta, którego celem jest przejęcie wyborców tegoż ugrupowania.

Pozostało 94% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Franciszek Rzońca: Polska polityka wymaga poważnych zmian. Jak uratować demokrację nad Wisłą?
Opinie polityczno - społeczne
Marek Kutarba: Czy Elon Musk stanie się amerykańskim Antonim Macierewiczem?
Opinie polityczno - społeczne
Polska prezydencja w Unii bez Kościoła?
Opinie polityczno - społeczne
Psychoterapeuci: Nowy zawód zaufania publicznego
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
analizy
Powódź i co dalej? Tak robią to Brytyjczycy: potrzebujemy wdrożyć nasz raport Pitta
Materiał Promocyjny
Transformacja w miastach wymaga współpracy samorządu z biznesem i nauką