Ministerstwo Edukacji zamierza skreślić trzy pozycje z listy przedmiotów do wyboru na maturze: łacinę, wiedzę o tańcu i filozofię. Jako powód podaje fakt, że np. filozofię wybiera kilkuset maturzystów w całym kraju, a geografię kilkaset tysięcy. Zatem geografii warto uczyć, a filozofii nie – bo po co podtrzymywać przedmiot, który mało kogo interesuje.
Zastanówmy się nad wagą tego argumentu. Czy wydziały medyczne zamknęłyby np. dermatologię lub reumatologię, gdyby studenci mało się interesowali tymi specjalnościami? Niemożliwe. Każdy dziekan by powiedział, że w programie nauczania ważne jest to, czego potrzebują pacjenci, a nie to, co szczególnie interesuje studentów. Zatem fakt, że filozofia niespecjalnie interesuje maturzystów, nie jest sam w sobie powodem, by ten przedmiot skreślać z matury. Czyli, mówiąc otwarcie, nie chodzi o maturę, ale o to, że w ostatnich latach filozofia przestała kogokolwiek w Polsce interesować.
Gdzie jest jakiś filozof
To nie maturzyści i ministerstwo decydują, że filozofia jest czymś niepotrzebnym, bezużytecznym i przestarzałym. Tak myśli większość społeczeństwa. Ktoś mnie niedawno zapytał: "Gdzie jest w Polsce jakiś wielki filozof, którego wszyscy powinni znać?" Musiałem przyznać, że nie wiem. Powymierali? Ale natychmiast mi się przypomniało, że to jest argument Korowiowa z "Mistrza i Małgorzaty", gdy ten stojąc przed Domem Literatury zastanawiał się, czy ktoś w środku rzeczywiście pisze nowego "Don Kiszota". Odpowiedź, podobnie jak ironia facecjonisty, były oczywiste. Ale dobry żart nie zawsze jest najlepszym argumentem. W Domu Literatury biesiadowali odrażający i niewyuczalni socrealiści, a nie jacyś średniacy. I przy całym szacunku dla Bułhakowa, czy nie lepiej mieć pewną liczbę średniaków niż zgoła nikogo?
Liczba kandydatów na studia filozoficzne spada z roku na rok. Jeszcze trzy lata temu większość uniwersytetów miała po kilku kandydatów na jedno miejsce, teraz mają co najwyżej dwóch, trzech, i to zwykle takich, którzy jednocześnie zdają na jakiś inny widział, i jeśli tam się dostaną, z filozofii rezygnują.
Studenci z innych wydziałów często narzekają, że na filozofii prowadzi się puste dyskusje nie wiadomo o czym, że wiedza filozoficzna się nie kumuluje i spieranie się o to, kto ma więcej racji, fenomenolodzy, hermeneuci czy analitycy, to jałowe zajęcie. Na reputacji filozofii zaciążyła też jej funkcja w czasach komunistycznych, gdy była oficjalnie używana jako rzekomo bezstronna metoda udowodnienia wyższości marksizmu nad wszelkimi innym stylami myślenia. Niemal każdy pracujący dziś na innym wydziale profesor pamięta kurs filozofii, który musiał przejść jako student, i często nie wspomina go dobrze. Dziś więc nie dba o to, czy jego studenci będą się uczyć filozofii, czy nie, bo po cichu uznaje, że filozofia to bastion skostniałego myślenia, oderwana od rzeczywistości dyscyplina bez przyszłości, pseudonauka skupiona na abstrakcyjnych spekulacjach.