Subotnik Ziemkiewicza
Dłuższy czas się zastanawiałem, jak tę wypowiedź skomentować i muszę przyznać: nie potrafię. Osobnika, który odkrył w sobie choćby kawałek małego pedofila można tylko w trybie pilnym umieścić w kartotece i odesłać na przymusowe leczenie. Najlepiej w towarzystwie jego przez wiele lat partnera ekranowego, Jacka Żakowskiego, który publicznie upomniał się u ministra Arłukowicza o legalizację związków kazirodczych. Idźże złoto do złota.
Oczywiście, jakby się kto pytał, to prawica ma jakieś „skrzywienia seksualne" ? co światli przedstawiciele salonowej refleksji o literaturze diagnozują ilekroć dostaną zlecenie na powieść napisaną przez autora kojarzonego z prawicą; widać tyle akurat są w stanie z nich zrozumieć. Może zresztą oburzają ich nie same „momenty", ile ich odrażająca dla lewicy normalność: chłop z babą, jeden na jeden, po bożemu? W „Krytyce Politycznej" odbyła się dyskusja o „prawicowej" literaturze, której sam dobór panelistów nadał znamiona kabaretowego skeczu: Kinga Dunin i Cezary Michalski, a w roli bezstronnego prowadzącego Roman Kurkiewicz. Zapis wygłoszonych tam mądrości można znaleźć w necie, do czego zachęcam każdego, kto chciałby dojść do niewiele przesadzonego wniosku, że poza prawicą nie ma właściwie w Polsce żadnych inteligentnych form życia.
Bo kiedy tak człowiek czyta wywiad ze Sławomirem Sierakowskim w ostatniej „Polsce", to można nawet odnieść wrażenie, że to jakieś całkiem ciekawe przedsięwzięcie ? tak ładnie mówi on o Polsce, o naszej tradycji walki o wolność i sprawiedliwość, od Filomatów i Filaretów po KOR... Można by też sądzić, iż ma to wszystko jakiś wymiar intelektualny, Brzozowski, panie dzieju, i te rzeczy. Ale wszelkie złudzenia pryskają, kiedy się zajrzy na stosowną stronkę, wypełnioną głównie talmudycznym ideolo mieszającym marksizm-feminizm, lewicowość rozporkową i naiwno-agresywną ekologię z prostymi jak cep okrzykami dumnych ze swej jedynie słusznej tępoty anarcholi. Najwięcej w tym wszystkim kompleksu pierwszorocznych z prowincji, usilnie demonstrujących, że już się stali są wielkomiejscy, nowocześni i europejscy. Wymiar intelektualny nadaje zaś tej demonstracji trójka stałych felietonistów, z których jeden jest regularnym, klinicznym schizolem, a drugi sprawia wrażenie udatnie wystylizowanego na karykaturalnego, wsiowego głupka i dopiero uważna lektura nie pozostawia wątpliwości, iż o żadnej stylizacji nie ma tu mowy.
Trzecią zaś twarzą nowej lewicy ? jeśli można jeszcze w ogóle mówić w jego przypadku o posiadaniu twarzy ? jest właśnie wspomniany Cezary Michalski. Jego obecne elaboraty czyta się ze szczególną mieszaniną wstrętu, niedowierzania i niezdrowej fascynacji, że coś podobnego jest w ogóle możliwe; bo w mrocznym świecie Cezarego Michalskiego wszyscy, absolutnie wszyscy, jawią się Cezarymi Michalskimi. Jakikolwiek byłby akurat pretekst do jego pisania, nieodmiennie od pierwszego akapitu jest ono litanią donosów, że wszyscy ludzie z obozu, do którego kiedyś, odrzucony przez michnikowszczyznę, kleił się z nadziejami na objęcie rządu dusz i sam Michalski, tak naprawdę wcale nie wierzą w to co robią, tak naprawdę wszystko to piszą, mówią i czynią wyłącznie z cynizmu i konformizmu, i on to wie, bo sam kiedyś tam był. Nie jestem może wielkim duszoznawcą, ale przecież wystarczająco biegłym, by rozumieć, iż to wcale nie czytelników „Krytyki Politycznej" tak uparcie przekonuje Michalski, że Lisicki, Terlikowski, Wildstein, Mazurek, Magierowski, Staniszkis, Legutko, Krasnodębski, Rymkiewicz, Zaremba, Karnowscy i inni bohaterowie jego tekstów to wszystko obłudni karierowicze, którzy nie wierzą w nic poza własnym powodzeniem i tylko udają prawicowców, konserwatystów czy katolików by zająć wpływowe miejsca w debacie publicznej. On bezustannie stara się co do tego przekonać samego siebie. I najwyraźniej wciąż nie może.