Nie pierwszy to raz został zamordowany przywódca państwa. Dzieje się tak również w krajach demokratycznych. W USA zostało zabitych czterech prezydentów, w Szwecji zginął premier Olof Palme, w zamachach ginęli premier Izraela Icchak Rabin, prezydent Polski Gabriel Narutowicz i wielu innych.

Śmierć Kaddafiego nie jest nawet końcem wiosny ludów na Bliskim Wschodzie i w Afryce Północnej. Nadal też nie wiemy, czy będzie to wiosna czy raczej zima narodów. Wszystko wciąż jest wielką niewiadomą. Jak więc wygląda sytuacja?

W Tunezji odbyły się wybory. Pierwsze od początku rozruchów. Tunezyjczycy wybrali ugrupowanie islamskie. W Libii wybory dopiero za osiem miesięcy i nikt tak naprawdę nie wie, co się wydarzy ani kto wygra. W Jordanii król zreformował część instytucji rządowych i otworzył okienko dla demokracji. W Jemenie trwa wojna domowa, prezydent Ali Abdullah Saleh prawdopodobnie negocjuje swoje odejście. W Arabii Saudyjskiej – co być może najważniejsze – na razie udało się utrzymać stabilność, choć nie wiadomo, co wydarzy się jutro.

Najtrudniejsza sytuacja może być w Syrii pogrążonej w wojnie domowej. Żołnierze armii prezydenta Assada przechodzą na stronę powstańców, ale sytuacja jest tak  delikatna, że nie będzie tu możliwa żadna interwencja Zachodu. Assad może bowiem szantażować użyciem Hezbollahu przeciwko Izraelowi. A Izrael na to nie pozwoli i będzie musiał odpowiedzieć siłą. Wtedy do gry wejdzie Iran  i mamy realną groźbę wojny światowej.

Jakie stąd wnioski? Przejście  z tyranii do demokracji jest drogą trudną, długą i często krwawą.  W państwach biednych i bez tradycji demokratycznych trudno o demokrację. W takich warunkach nie można wykluczyć "syndromu Hamasu", czyli dojścia do władzy islamistów. Pamiętajmy, że miało to już miejsce – w 2005 r. w Palestynie wybory wygrał właśnie Hamas.