Pamiętają państwo, jak Tomasz Lis naciskał na Jarosława Kaczyńskiego w swoim przedwyborczym programie, aby ten zdradził, kto jest kandydatem do objęcia poszczególnych resortów w ewentualnym rządzie PiS? Nie przypominam sobie, aby Lis podobnie wytrwale młotkował w tej samej sprawie Donalda Tuska.
Tyle że to było przed wyborami. Teraz jest miesiąc po wyborach, a my nadal nie znamy zamysłów starego/nowego premiera. Którzy ministrowie zostaną na pewno wymienieni (poza Ewą Kopacz i Jolantą Fedak – ale ta ostatnia jest w gestii koalicjanta) w ramach zapowiadanej rekonstrukcji rządu? Na kogo? Którzy na pewno zostaną? Jak głęboka będzie planowana rekonstrukcja?
Czek in blanco
Nie wiadomo. Premier aż do exposé właściwie nie wypowiada się publicznie. Rzuca tylko ustami swojego rzecznika informacje, jakie są jego oczekiwania w pewnych sprawach. Na przykład, że sprawcy burd z 11 listopada mają zostać ukarani „z pełną surowością" (nie słyszałem jakoś, żeby sędziowie obruszyli się na ten zamach na ich niezawisłość).
Można by się oburzać, całkiem zresztą słusznie, że to lekceważenie wyborców. Tyle że oburzenie wynika zwykle z pewnego zaskoczenia, a tu zaskoczenia żadnego nie ma. Decyzje premiera, które znamy (Ewa Kopacz marszałkiem Sejmu, Cezary Grabarczyk wicemarszałkiem), milczenie w innych sprawach, a także sam sposób zachowania lidera Platformy po wyborach mówi nam wiele o jego sposobie myślenia o polityce i państwie w drugiej kadencji. Tutaj niewiele się zmieniło, jest tylko „bardziej". Nie ma zatem zaskoczenia.
Donald Tusk pokazywał wielokrotnie, że wyciąga wnioski z postawy wyborców, którzy zdawali się mówić: „I tak będziemy cię popierać, bez względu na wszystko". Ten czek in blanco został jeszcze dodatkowo podbity znaczącym zwycięstwem PO w ostatnich wyborach. Dla każdego lidera politycznego byłaby to zachęta do nieliczenia się z opinią publiczną.