Prawica zarażona kłótliwością - Gursztyn

Polska prawica nie jest bardziej konfliktowa od innych ugrupowań. Różnica polega na jednym: brakuje jej spoiwa. A jest nim jedna rzecz – konfitury – twierdzi publicysta „Rzeczpospolitej"

Publikacja: 12.12.2011 18:57

Piotr Gursztyn

Piotr Gursztyn

Foto: Fotorzepa, Ryszard Waniek Rys Ryszard Waniek

Pamiętają państwo, co oznaczało określenie "polonizacja SLD"? To określenie wymyślił jakąś dekadę temu Jan Rokita. Żelazny kanclerz Leszek Miller miał wówczas – zdawało się – wszystko w zasięgu swojej władzy. Prawica składała się z kilku niewielkich stronnictw. Niektóre z nich, będąc w stanie embrionalnym, wykazywały tendencje do wzrostu. Inne, równie niewielkie, były zakażone polityczną śmiercią. Szybko więc zniknęły.

Określenie Rokity nie było wówczas diagnozą, lecz tylko postulatem. Rokita uważał, że skoro wszystkie polskie partie dzielą się i kłócą, taki sam los będzie musiał spotkać postkomunistów. Nie dlatego, że był w stanie przewidzieć aferę Rywina i Starachowice. Powodem miało być swoiste polityczne fatum, które – ze względu na naszą mentalność i ustrój polityczny – nie mogło nikogo ominąć. Wielu powątpiewało w profetyczne zdolności polityka z Krakowa, bo SLD-owski monolit wyglądał tak, jakby miał trwać wiecznie.

Od tamtej pory przeżyliśmy kilka rewolucji. SLD w ciągu kilka lat doszedł do momentu, który zdaje się być kresem jego historii. Widzieliśmy wzrost i potęgę PiS, później PO. Dziś partia Donalda Tuska zajęła – sądząc z wielu opinii – miejsce dawnego millerowskiego SLD, a PiS po odejściu ziobrystów został obsadzony w roli skłóconego AWS. I odżył mit o skłóconej genetycznie prawicy. Leszek Miller, goszcząc w jednej ze stacji radiowych, usłyszał pytanie od prowadzącego: – Przecież to prawica w Polsce jest najbardziej kłótliwa. Czyżby lewica przejęła te zwyczaje?

Pytanie obraża inteligencję i gościa, i słuchaczy, więc pomińmy nazwisko pytającego. Może po prostu był zaspany, bo pora była wczesna. Mimo wszystko tamto pytanie ma tę wartość, że oddaje istotę powszechnego stereotypu.

Z pewnością teza o kłótliwości prawicy bywa podsycana przez sporą część mediów. Stereotypy, fałszywe i prawdziwe, z racji swej prostoty wykazują się ogromną żywotnością. I jeśli nawet ktoś ze złą intencją je podsyca, trafiają – w przypadku tezy o kłótliwości prawicy – na bardzo podatny grunt. Nawet wśród zwolenników prawicy. Śledząc fora portali prawicowych, łatwo znaleźć opinie internautów, którzy deklarując twarde prawicowe poglądy, biadolą jednocześnie na kłótliwość swoich politycznych przedstawicieli. Przekonanie o kłótliwości prawicy jest faktem społecznym. W czerwcu tego roku "Rzeczpospolita" zamieściła badania, gdzie 70 proc. badanych jako kłótliwe określiło PiS. Tę samą wadę Platformie przypisało 30 proc. respondentów.

Walka o posady

Powszechność poglądu nie przekreśla jego fałszu. Mamy tu przykład dyletanckiego podejścia do rozmowy o polityce. Bo z jakichś powodów przez kilka ostatnich lat fraza o kłótliwości prawicy nie istniała w debacie. Nie funkcjonowała, gdy PiS rosło i zdobyło władzę, gdy ją sprawowało, a potem ciągle było bliskie jej odzyskania. Łatka kłótliwości wróciła wraz z tym, jak malała wiara w powodzenie rekonkwisty Jarosława Kaczyńskiego i gdy z jego ugrupowania zaczęły odchodzić kolejne sfrustrowane grupy działaczy.

To samo zjawisko, choć skala jest inna, zachodzi w PiS i SLD. Obu partiom zabrakło podstawowego spoiwa, jakim są polityczne konfitury. Ktoś powie, że spoiwem powinny być poglądy i ideały. To jednak mrzonka, poglądy i idee działają odwrotnie. Dynamizują ruchy odśrodkowe, czego przykładem jest odejście – i to w czasach politycznej prosperity prawicy – grupy Marka Jurka z PiS. LiD też się rozpadł, gdy zabrakło sukcesu. Jeśli zaś chodzi o PO, niech ktoś odpowie, jaki pogląd łączy Bartosza Arłukowicza z Jarosławem Gowinem?

PiS ma wprawdzie kilkanaście milionów złotych dotacji budżetowej, ale to suma, która wystarczy jedynie do bieżącej obsługi działalności partyjnej. Podobnie jest z SLD. Obie partie nie są w stanie zapewnić chleba swoim sympatykom. Nawet proporcjonalnie do swojej wielkości. To jedna z zasadniczych różnic między nimi a PO i PSL.

Brzmi to okropnie, ale gminne i powiatowe posady są bazą do zwycięstwa, a przynajmniej utrzymania spójności ugrupowania. Z tego powodu można uznać za datę dramatyczną w historii PiS i SLD dzień wyborów samorządowych 2006 r. Sukces Platformy w tamtych wyborach był zwiastunem jej obecnej potęgi. Dziś PiS, partia popierana przez 30 proc. społeczeństwa, rządzi tylko w jednym dużym mieście – Radomiu. Kolejna PiS-owska "metropolia" to 80-tysięczny Nowy Sącz. O lojalność tamtejszego prezydenta musiał walczyć osobiście prezes Kaczyński, gdy pojawiło się niebezpieczeństwo jego przejścia do ziobrystów. Na dodatek PiS nie rządzi nawet w sejmikach tych województw, gdzie wygrał. Platforma konsekwentnie stosowała politykę zrywania jakichkolwiek koalicji z PiS. Z początku wyglądało to tylko na zabieg propagandowy wynikający z podgrzewania sporu między obu partiami. Dodatkowym skutkiem było wyrywanie posad dla swojej klienteli i "eksterminację" klienteli PiS.

SLD nie było aż tak bardzo eliminowane, ale i ono nie ma swoich samorządów. Dwaj popularni lewicowi prezydenci miast – Tadeusz Ferenc w Rzeszowie i Jacek Majchrowski w Krakowie – uciekli daleko od Sojuszu i cieszą się swoją niezależnością. Charakterystyczny przypadek zdarzył się w Warszawie, gdzie od zeszłego roku PO nie potrzebowała już koalicji z SLD. Teraz sfrustrowani radni Sojuszu szukają sobie miejsca w Ruchu Palikota – ugrupowaniu, które wprawdzie nie dorobiło się jeszcze własnej spiżarni z konfiturami, ale które dobrze rokuje na przyszłość.

Wasalizacja albo śmierć

Za odejściem z PiS takich grup jak Polska XXI, PJN czy Solidarna Polska stało zniechęcenie i przekonanie, że dotychczasowe metody walki politycznej są nieskuteczne. Że prowadzą do przesiedzenia kolejnej kadencji w opozycji. Rozłamowcy mieli po 40 lat, czyli byli w wieku, gdy ma się już doświadczenie, dużo energii i kiedy po raz pierwszy przychodzi uczucie upływającego czasu. To było tylko tyle, i aż tyle. Żadna rozbieżność programowa. Tylko frustracja.

W SLD nie mogło być nadziei na wielki sukces wyborczy. Spodziewano się jednak zdobycia ponad 50 mandatów i takiego układu w Sejmie, w którym PO byłaby zmuszona do zawarcia koalicji. Wtedy Grzegorz Napieralski zostałby wicepremierem, ktoś inny ministrem. Byłoby też wiele posad niższego szczebla, także w samorządach. To dałoby partii nowy oddech. Katastrofa wyborcza zmusza Sojusz do pójścia krok dalej – wasalizacji wobec PO. Alternatywą jest śmierć głodowa ugrupowania. Tak można tłumaczyć bardzo umiarkowaną krytykę działań rządu ze strony tej partii.

PO i PSL nie są wolne od wyżej opisanej reguły. Trudno sobie wyobrazić oderwanie PSL od tych wszystkich starostw, urzędów gmin, izb rolniczych itp. Ale wyobraźmy sobie takie political fiction – wtedy partia Waldemara Pawlaka mogłaby podzielić los ugrupowań Romana Bartoszcze czy Józefa Ślisza. Na plus dla PSL trzeba dodać, że jest to partia najbardziej ze wszystkich spójna ze względu na życiorysy jej członków, pochodzenie społeczne, także obowiązujące w niej procedury, które w miarę bezkonfliktowo pozwalają rozładowywać wewnętrzne napięcia.

PO nie jest połączone tak jak PSL podobnymi życiorysami czy pochodzeniem społecznym. Powtórzmy pytanie: co łączy lewe skrzydło PO z jej konserwatystami? Dariusza Rosatiego z Filipem Libickim? Jakaś idea? Jeśli tak, to jej nie znamy, bo oficjalny przekaz PO w ostatnich tygodniach ogranicza się do straszenia kryzysem i obietnicy, że tylko Donald Tusk jest w stanie nas uratować. Zniknęło nawet wygodne, bo nic nieznaczące, słówko "modernizacja".

Wypaczenia rządu Tuska

Konfitury są tym czymś, co spaja zupełnie różnych ludzi w PO. One też zapobiegały animozjom między weteranami z KLD a kolejnymi zaciągami. Mimo iż te ostatnie mają wybitnie charakter legionowych piątej, szóstej, a może i dziesiątej, brygady. Na razie konfitur wystarczy – co skądinąd dla nas, zwykłych obywateli, jest wiadomością o tyle złą, iż oznaczającą, że nie będzie znaczącej redukcji biurokracji.

W tym kontekście można zrozumieć narzekania Leszka Balcerowicza na to, że nie są prywatyzowane różne drobne spółeczki, którymi zarządzają np. marszałkowie województw. W skali całej gospodarki nie mają żadnego znaczenia, więc dlaczego profesor tak biadoli? Może właśnie dlatego, że rozdzielanie posad w takich firmach demoralizuje partyjne aparaty i wypacza sens rywalizacji politycznej.

Czy zatem kiedyś dojdzie do "polonizacji Platformy"? Niektórzy widzą tu sprawczą rolę kryzysu. Wróżą, że uderzy tak silnie, iż nawet konfitury nie wystarczą, aby utrzymać spójność partii władzy. Albo ich zabraknie, albo gniew ludu będzie tak wielki, że bardziej się opłaci uciec ze spiżarni, by oburzeni nie zaczęli rozliczać. Oczywiście nie wszyscy będą mogli uciec. Zawsze jednak znajdzie się grupa "czyściochów" udających, że nie mają nic wspólnego z wypaczeniami rządu Tuska. I wtedy też może któryś z liderów PO usłyszy od dziennikarza pytanie, czy przypadkiem jego partia nie zaraziła się od prawicy wirusem kłótliwości.

Pamiętają państwo, co oznaczało określenie "polonizacja SLD"? To określenie wymyślił jakąś dekadę temu Jan Rokita. Żelazny kanclerz Leszek Miller miał wówczas – zdawało się – wszystko w zasięgu swojej władzy. Prawica składała się z kilku niewielkich stronnictw. Niektóre z nich, będąc w stanie embrionalnym, wykazywały tendencje do wzrostu. Inne, równie niewielkie, były zakażone polityczną śmiercią. Szybko więc zniknęły.

Pozostało 95% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?