Kolejnymi tekstami stara się wymusić na politykach nowe regulacje rynku pracy, które zlikwidowałyby umowy śmieciowe. Już samo to określenie jest obraźliwe dla ludzi, którzy korzystając z elastycznych form zatrudnienia, wolą wykonywać jakąkolwiek pracę, niż gnić na bezrobociu.
W swojej determinacji "Gazeta" nie boi się nawet naginać powszechnie dostępnych danych. Wbrew jej twierdzeniom w Polsce systematycznie przybywa osób, które są zatrudnione na podstawie stałych umów. Jak wynika z najnowszych danych GUS (BAEL), w trzecim kwartale tego roku na umowie na czas nieokreślony pracowało 9,13 mln osób – o blisko 150 tysięcy więcej niż przed rokiem. Na tym nie koniec – to o ponad 700 tys. osób więcej niż przed czterema laty.
Polska nie ma obecnie najwyższego w historii wskaźnika umów na czas określony. W 2007 roku na czasowych kontraktach zatrudnionych było w Polsce 28,2 proc. pracujących. Obecnie jest ich 27,3 proc.
To nie koniec przeinaczeń. Podziwiając wytrwałość "Gazety Wyborczej" w manipulowaniu danymi, warto zwrócić uwagę, że Polska nie pobiła obecnie europejskiego rekordu, jeśli chodzi o liczbę osób zatrudnionych na podstawie czasowych kontraktów. Liderem jesteśmy już od 2009 roku. Wtedy wyprzedziliśmy Hiszpanię, która do tamtej pory dzierżyła palmę pierwszeństwa.
Odsetek umów na czas określony wyniósł u nas wtedy 26,5 proc., natomiast na Półwyspie Iberyjskim zmalał z 29,3 proc. w roku 2008 do 25,4 proc. w roku 2009. Nie był to jednak skutek jakichś "postępowych" regulacji na hiszpańskim rynku pracy, ale efekt masowych zwolnień na tamtejszym rynku nieruchomości: tysięcy samozatrudnionych pośredników, którzy padli ofiarą bańki spekulacyjnej.