Europa Środkowa z Polską na czele mogłaby odegrać w Unii Europejskiej znacznie większą rolę, niż odgrywa obecnie. Jednak polscy przywódcy nie garną się do współpracy w regionie. Przyjęli błędne założenie, że do pierwszej ligi możemy wjechać wyłącznie na plecach Niemców. Stracili zapał do pracy z mniejszymi, choć bliskimi nam, partnerami. Bo to trudne i pracochłonne, a efekty widoczne są dopiero po pewnym czasie. Tym samym marnujemy szansę na zbudowanie silnego obozu, który pozwoliłby Polsce prowadzić samodzielną i skuteczną politykę zagraniczną. Ale tę szansę wciąż jeszcze można wykorzystać, a błędy naprawić.
Niewykorzystana szansa
Rok 2011 był zapowiadany jako rok Europy Środkowej z powodu prezydencji Węgier i Polski. Daleki jestem od twierdzenia, że nasze przewodnictwo w Radzie Unii Europejskiej było totalną porażką. Ale faktem jest też to, że nie wykorzystaliśmy tego czasu do zbudowania pozycji Polski jako lidera czy koordynatora obozu państw nowej Europy. Z tego punktu widzenia to był zmarnowany rok.
Jak to się dzieje, że Europa Środkowa – dziesięć państw, które od siedmiu lat są pełnoprawnymi członkami Wspólnoty – ma tak nieproporcjonalnie mały wpływ na bieg rzeczy w Unii? Dlaczego państwa Europy Południowej mają więcej do powiedzenia niż te położone w centrum i na wschodzie Unii? Odpowiedź wydaje się prosta. Po pierwsze dlatego, że jako nowi członkowie nie nauczyliśmy się jeszcze sprawnie poruszać po Brukseli. A po drugie, bo słabo wykorzystujemy swój atut – wspólnotę interesów dziesięciu państw, które mogłyby stworzyć zwarty blok w Europie.
Weźmy przykład pierwszy z brzegu. Kiedy niemal wszystkie kraje spoza stery euro, z Polską na czele, zaczęły bój o to, by za wszelką cenę dostać się do stołu, przy którym zasiadać będą członkowie "17", warto było pomyśleć o postawieniu własnego stołu i zaproszeniu doń tych, których sytuacja jest zbliżona do naszej. Stołu, przy którym grupa – najlepiej dziesięciu państw – ustalałaby własne zasady i wspólną politykę choćby dotyczącą kwestii kryzysu. Tymczasem polscy politycy za punkt honoru postawili sobie zdobyć miejsce tam, gdzie zasiadają szefowie państw strefy euro. I nie przyjmują do wiadomości, że nawet jeśli w końcu znajdą to swoje upragnione miejsce, to realnego pożytku z tego nie będzie. W dalszym ciągu Polska na nic wpływu mieć nie będzie, a nasz głos nie będzie się liczył.
Polityczna i ekonomiczna waga Polski wszak się nie zmieniła. Jesteśmy ciągle zbyt dużym krajem, by go ignorować, ale i zbyt małym, by się z nim realnie liczyć. Stąd duże unijne kraje wykonują pod naszym adresem rozmaite gesty, rozmawiają z nami, zapraszają na posiedzenia Trójkąta Weimarskiego, ale de facto nie traktują Polski poważnie. Traktują nas proporcjonalnie do naszej rzeczywistej siły.
I to się nie zmieni dopóty, dopóki albo znacząco nie wzrośnie nasz PKB, albo nie znajdziemy sposobu na lepsze wykorzystanie naszego potencjału. W Trójkącie Weimarskim będziemy ważnym graczem tylko wtedy, gdy będziemy mieć za sobą zwarty blok środkowoeuropejski. Dopiero wtedy partnerstwo z Francją i Niemcami mogłoby być naprawdę bardzo interesujące.
Zamierająca współpraca
Już kiedyś nasza dyplomacja próbowała związać Polskę z krajami Europy Środkowo-Wschodniej. Przypomnijmy sobie, jak aktywna była w drugiej połowie lat 90. Grupa Wyszehradzka. Wtedy sytuacja naszych państw została uznana za podobną, a nasze interesy i cele były zbliżone. Tymczasem dziś tak jak cała polska polityka zagraniczna straciła jasny wektor, tak polityka wobec Europy Środkowej straciła go w szczególności. Współpraca środkowoeuropejska zamiera.