2011 - zmarnowany rok Europy Środkowej - Janke

Jak to się dzieje, że dziesięć państw, które od siedmiu lat są pełnoprawnymi członkami Wspólnoty, ma tak nieproporcjonalnie mały wpływ na bieg rzeczy w Unii? – zastanawia się publicysta „Rzeczpospolitej"

Publikacja: 08.01.2012 18:32

Igor Janke

Igor Janke

Foto: Fotorzepa, Ryszard Waniek Rys Ryszard Waniek

Europa Środkowa z Polską na czele mogłaby odegrać w Unii Europejskiej znacznie większą rolę, niż odgrywa obecnie. Jednak polscy przywódcy nie garną się do współpracy w regionie. Przyjęli błędne założenie, że do pierwszej ligi możemy wjechać wyłącznie na plecach Niemców. Stracili zapał do pracy z mniejszymi, choć bliskimi nam, partnerami. Bo to trudne i pracochłonne, a efekty widoczne są dopiero po pewnym czasie. Tym samym marnujemy szansę na zbudowanie silnego obozu, który pozwoliłby Polsce prowadzić samodzielną i skuteczną politykę zagraniczną. Ale tę szansę wciąż jeszcze można wykorzystać, a błędy naprawić.

Niewykorzystana szansa

Rok 2011 był zapowiadany jako rok Europy Środkowej z powodu prezydencji Węgier i Polski. Daleki jestem od twierdzenia, że nasze przewodnictwo w Radzie Unii Europejskiej było totalną porażką. Ale faktem jest też to, że nie wykorzystaliśmy tego czasu do zbudowania pozycji Polski jako lidera czy koordynatora obozu państw nowej Europy. Z tego punktu widzenia to był zmarnowany rok.

Jak to się dzieje, że Europa Środkowa – dziesięć państw, które od siedmiu lat są pełnoprawnymi członkami Wspólnoty – ma tak nieproporcjonalnie mały wpływ na bieg rzeczy w Unii? Dlaczego państwa Europy Południowej mają więcej do powiedzenia niż te położone w centrum i na wschodzie Unii? Odpowiedź wydaje się prosta. Po pierwsze dlatego, że jako nowi członkowie nie nauczyliśmy się jeszcze sprawnie poruszać po Brukseli. A po drugie, bo słabo wykorzystujemy swój atut – wspólnotę interesów dziesięciu państw, które mogłyby stworzyć zwarty blok w Europie.

Weźmy przykład pierwszy z brzegu. Kiedy niemal wszystkie kraje spoza stery euro, z Polską na czele, zaczęły bój o to, by za wszelką cenę dostać się do stołu, przy którym zasiadać będą członkowie "17", warto było pomyśleć o postawieniu własnego stołu i zaproszeniu doń tych, których sytuacja jest zbliżona do naszej. Stołu, przy którym grupa – najlepiej dziesięciu państw – ustalałaby własne zasady i wspólną politykę choćby dotyczącą kwestii kryzysu. Tymczasem polscy politycy za punkt honoru postawili sobie zdobyć miejsce tam, gdzie zasiadają szefowie państw strefy euro. I nie przyjmują do wiadomości, że nawet jeśli w końcu znajdą to swoje upragnione miejsce, to realnego pożytku z tego nie będzie. W dalszym ciągu Polska na nic wpływu mieć nie będzie, a nasz głos nie będzie się liczył.

Polityczna i ekonomiczna waga Polski wszak się nie zmieniła. Jesteśmy ciągle zbyt dużym krajem, by go ignorować, ale i zbyt małym, by się z nim realnie liczyć. Stąd duże unijne kraje wykonują pod naszym adresem rozmaite gesty, rozmawiają z nami, zapraszają na posiedzenia Trójkąta Weimarskiego, ale de facto nie traktują Polski poważnie. Traktują nas proporcjonalnie do naszej rzeczywistej siły.

I to się nie zmieni dopóty, dopóki albo znacząco nie wzrośnie nasz PKB, albo nie znajdziemy sposobu na lepsze wykorzystanie naszego potencjału. W Trójkącie Weimarskim będziemy ważnym graczem tylko wtedy, gdy będziemy mieć za sobą zwarty blok środkowoeuropejski. Dopiero wtedy partnerstwo z Francją i Niemcami mogłoby być naprawdę bardzo interesujące.

Zamierająca współpraca

Już kiedyś nasza dyplomacja próbowała związać Polskę z krajami Europy Środkowo-Wschodniej. Przypomnijmy sobie, jak aktywna była w drugiej połowie lat 90. Grupa Wyszehradzka. Wtedy sytuacja naszych państw została uznana za podobną, a nasze interesy i cele były zbliżone. Tymczasem dziś tak jak cała polska polityka zagraniczna straciła jasny wektor, tak polityka wobec Europy Środkowej straciła go w szczególności. Współpraca środkowoeuropejska zamiera.

Na szczęście jakiś czas temu wrócił zwyczaj, by przedstawiciele Czech, Polski, Słowacji i Węgier spotykali się przed unijnymi szczytami, ale to stanowczo za mało. W prywatnych rozmowach wielu dyplomatów i ekspertów przyznaje, że zainteresowanie, zwłaszcza z polskiej strony (choć uczciwie trzeba przyznać, że nie tylko), jest coraz słabsze. Na szczyty wysyłani są urzędnicy niższej rangi. Nie ma pomysłów, politycznej woli ani wizji, co można zrobić z tym czworokątem, jak zintegrować się na nowo i jak wykorzystać wspólny potencjał. Dobrze to było widać choćby przy tworzeniu się nowej unijnej dyplomacji, gdzie kraje naszego regionu dostają znacznie mniej stanowisk niż inne państwa. Nieprzypadkowo Partnerstwo Wschodnie z takim trudem przebija się w polityce ogólnounijnej i tak trudno wyciągnąć na jego działanie pieniądze.

Ostatni szczyt unijny też pokazał podziały. Polska ze Słowacją poszły w jedną stronę, a Węgry i Czechy w drugą. Trudno wskazywać, kto jest bardziej winny, że tak się ułożyły interesy. Gdyby jednak codzienna współpraca była bardziej intensywna, prowadzona z większym przekonaniem i wolą, zapewne łatwiej byłoby budować wspólne stanowiska i omijać problemy. A ile razy nasi urzędnicy byli wysyłani do stolic państw Europy Środkowej? Jak często Donald Tusk rozmawiał z partnerami z Budapesztu, Pragi, Bratysławy, że nie wspomnę o Tallinie, Rydze czy Bukareszcie? Jakie inicjatywy razem prowadzimy?

Ciekawy pomysł na utworzenie Wyszehradzkiej Grupy Bojowej jest jedną z niewielu wspólnych inicjatyw. Nasi partnerzy nie są zaś szczęśliwi, gdy w sprawach dotyczących wschodu do naszych projektów usiłujemy włączać Niemcy czy Szwecję z pominięciem krajów bałtyckich czy naszych sąsiadów z południa.

Brakuje woli

Można by naiwnie zapytać, dlaczego tak się od siebie oddaliliśmy. Co się takiego przełomowego stało? Zmieniło się nasze położenie geograficzne? Zmieniony układ geopolityczny pcha nas w przeciwnych kierunkach? Nie mamy już wspólnego interesu w walce o nowy europejski budżet? Czy bezpieczeństwo energetyczne nie jest dla nas ważne? Czy szeroko pojęte bezpieczeństwo znaczy dziś co innego dla Estończyków, a co innego dla Słowaków czy Polaków?

Wydaje się, że nie. Wciąż wiele nas łączy. Działając razem, wykorzystując nasz potencjał, bliskość kulturową, wspólnotę doświadczeń historycznych, moglibyśmy odegrać znacznie większą rolę i być bardziej skuteczni w walce o nasze interesy.

Tymczasem głos Europy Środkowej ciągle jest zbyt słaby. Ton narzucają Francja i Niemcy, a przecież potencjał środkowoeuropejskiej "10" nie jest dużo mniejszy. Na pewno jest większy niż krajów Beneluksu, a porównywalny z potencjałem współpracujących ze sobą krajów basenu Morza Śródziemnego. Jest jednak źle wykorzystywany, przede wszystkim z powodu braku woli współpracy. A jej brak widać u ekipy Donalda Tuska bodaj najsilniej.

Skazani na rolę  mniejszego brata?

Tymczasem, kiedy stara Europa popada w coraz większe tarapaty, dobrze by było na nowo przemyśleć strategię wobec Europy Środkowej. Gdyby państwa naszego regionu miały chęć i pomysł, mogłyby wykorzystać swoją szansę i mocniej się rozepchnąć, by nadać ton w buksującej Unii Europejskiej.

Nie jest bowiem tak, jak sugerują niektórzy, że mamy wybór jedynie między Rosją i Niemcami. I ponieważ Niemcy budują właśnie swoją imperialną pozycję w Europie, to my musimy się ich trzymać za wszelką cenę. Rzeczywiście sama Polska jest zbyt słabym partnerem dla Berlina (choć na pewno wygodnym, bo dziś łatwo nas zaspokoić). Na Niemców nie ma się co, rzecz jasna, obrażać – należy realistycznie oceniać ich siłę i dobrze z nimi współpracować. Lepiej by było jednak, gdybyśmy to robili na warunkach maksymalnie dla nas korzystnych. A takie moglibyśmy sobie stworzyć.

Silnym partnerem dla ciągle rosnących politycznie i gospodarczo Niemiec mógłby być blok państw środkowoeuropejskich. Warto rozważyć budowę płaszczyzny porozumienia nie tylko między Pragą, Bratysławą, Budapesztem i Warszawą, ale stworzyć instytucję koordynującą także działania Wilna, Rygi, Tallina, Bukaresztu, Sofii, Ljublany, a wkrótce także Zagrzebia. Taki blok mógłby być też atrakcyjnym partnerem dla Stanów Zjednoczonych coraz bardziej zawiedzionych i, niestety, coraz mniej zainteresowanych Europą. Polska – jeśli chce odgrywać naprawdę poważną rolę – musi się wykreować na silnego koordynatora takiego środkowoeuropejskiego bloku. I – jako jego rzecznik – występować w Brukseli i Waszyngtonie.

Tyle że aby zbudować taką pozycje, potrzebna jest silna wola i zrozumienie warunków, w jakich przychodzi nam działać. Potrzebna jest empatia wobec słabszych i dostrzeżenie ich obaw. Być może gdybyśmy byli bardziej wyczuleni na wrażliwość Litwinów, nie byłoby dziś między nami tak wielkiego napięcia. Jeśli zrozumiemy, co jest największym politycznym problemem Tallina, nie doprowadzimy do całkowitego zwrócenia się Estonii w stronę państw skandynawskich.

Prowadzenie takiej polityki dałoby Polsce szansę na zdobycie silnej pozycji w Europie. Szansę dużo realniejszą niż przyklejanie się do bogatych Niemiec. Warto pamiętać, że w roli mniejszego brata nigdy nie uzyskamy niczego szczególnego.

Europa Środkowa z Polską na czele mogłaby odegrać w Unii Europejskiej znacznie większą rolę, niż odgrywa obecnie. Jednak polscy przywódcy nie garną się do współpracy w regionie. Przyjęli błędne założenie, że do pierwszej ligi możemy wjechać wyłącznie na plecach Niemców. Stracili zapał do pracy z mniejszymi, choć bliskimi nam, partnerami. Bo to trudne i pracochłonne, a efekty widoczne są dopiero po pewnym czasie. Tym samym marnujemy szansę na zbudowanie silnego obozu, który pozwoliłby Polsce prowadzić samodzielną i skuteczną politykę zagraniczną. Ale tę szansę wciąż jeszcze można wykorzystać, a błędy naprawić.

Niewykorzystana szansa

Rok 2011 był zapowiadany jako rok Europy Środkowej z powodu prezydencji Węgier i Polski. Daleki jestem od twierdzenia, że nasze przewodnictwo w Radzie Unii Europejskiej było totalną porażką. Ale faktem jest też to, że nie wykorzystaliśmy tego czasu do zbudowania pozycji Polski jako lidera czy koordynatora obozu państw nowej Europy. Z tego punktu widzenia to był zmarnowany rok.

Jak to się dzieje, że Europa Środkowa – dziesięć państw, które od siedmiu lat są pełnoprawnymi członkami Wspólnoty – ma tak nieproporcjonalnie mały wpływ na bieg rzeczy w Unii? Dlaczego państwa Europy Południowej mają więcej do powiedzenia niż te położone w centrum i na wschodzie Unii? Odpowiedź wydaje się prosta. Po pierwsze dlatego, że jako nowi członkowie nie nauczyliśmy się jeszcze sprawnie poruszać po Brukseli. A po drugie, bo słabo wykorzystujemy swój atut – wspólnotę interesów dziesięciu państw, które mogłyby stworzyć zwarty blok w Europie.

Pozostało 82% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?