To już otwarta wojna! Tak najkrócej można podsumować teksty prasowe, które opisują relację między rządem Donalda Tuska a Kościołem. Co ma być przejawem tej wojny? Fakt, że rząd PO zakończył kompromitującą dla państwa i Kościoła katolickiego działalność Komisji Majątkowej. Przejawem złej woli rządu ma być to, że MON zapowiedziało redukcję etatów księży kapelanów, gdyż armia zawodowa jest mniej liczna. Znakiem zaostrzenia kursu rządowego ma być też i to, że rząd chce likwidować Fundusz Kościelny, który – i co do historycznej spuścizny, i co do efektywności finansowej – jest anachroniczny. Przyznają to nawet sami księża.
Krótko mówiąc, dzisiejsza normalizacja stosunków państwo – Kościół, która jest chlebem powszednim każdej liberalnej demokracji, w Polsce jest odczytywana jako „otwarta wojna rządu z Kościołem". Dlaczego?
Miał, co chciał
Przede wszystkim dlatego, że do tej pory Kościół cieszył się zasadniczo tylko przywilejami. Nieważne, czy rządziła prawica, czy lewica, Kościół dostawał systematycznie to, co chciał dostać: od wprowadzenia religii do szkół po rekompensatę za utracone mienie w czasie PRL. Nie byłoby w tym drugim przypadku nic dziwnego, gdyby nie fakt, że Kościół katolicki jako jedyny doczekał się reprywatyzacji na taką skalę i w takim trybie.
Co więcej, dzisiejsza normalizacja w relacjach państwo – Kościół budzi zdziwienie części hierarchów dlatego, że – jak można usłyszeć w księżowskich szeregach – nawet rząd lewicy nie był tak niezależny w swych działaniach wobec Kościoła, jak rząd Tuska właśnie. „Postkomuniści" jak o rodzimej lewicy mówią duchowni, chcieli się za wszelką cenę przed Kościołem uwiarygodnić. Pokazać, że nie są już zaciekłymi „wrogami Pana Boga" i że też, gdy byli chłopcami, służyli jako ministranci do mszy.
A Kościół grał na tej nucie. Lewica, na czele z Leszkiem Millerem, przystawała na większość postulatów hierarchów. Przykładem takiego dealu między lewicą a Kościołem było to, że rząd Millera nie ruszy ustawy antyaborcyjnej, choć zapowiadał, że zmieni prawo, za co Kościół pozostał indyferentny w sprawie referendum o przystąpieniu Polski do Unii Europejskiej. Także za rządów lewicy Komisja Majątkowa pracowała pełną parą, akceptując szereg nieprawidłowości, które dziś są przedmiotem śledztwa prokuratury. Czy może więc dziwić, że wielu hierarchów z nieskrywaną nostalgią wspomina czasy, gdy Polską rządzili SLD i „żelazny kanclerz" Miller?
O ile Kościół doskonale potrafi zabiegać o wpływy polityczne i pomnażać dobra materialne, o tyle gołym okiem widać, że traci kontrolę nad duszami Polek i Polaków. Tak bardzo skupił się na zabieganiu o dobra doczesne, że zapomniał, iż „Królestwo Boże" nie jest z tego świata. To dlatego obraz Kościoła w świadomości opinii publicznej jawi się głównie jako instytucji, która dybie na państwową kasę. Księża, gdy wszyscy inni obywatele zaczynają ponosić koszty trudnych reform systemu emerytalnego, jawią się, podobnie jak rolnicy, jako grupa uprzywilejowana.
Pokolenie Palikota
Co więcej, wciąż wychodzące na światło dzienne przekręty, jakie miały miejsce w Komisji Majątkowej, pokazują, że kościelnym instytucjom nie przeszkadzało nawet to, by odzyskiwać majątek i korzystać przy tym z usług byłego esbeka. Uczciwość i przyzwoitość, sądzi duże grono Polaków, gdy idzie o pieniądze, są ostatnimi przymiotnikami, jakimi można opisać działalność kościelnych instytucji.
Ale to nie wszystko. Kościół musi zachodzić w głowę, jak to się stało, że w katolickiej ponoć Polsce, w kraju, gdzie od 10 lat mamy dwie godziny katechizacji w szkole, spektakularny sukces polityczny odnotował Janusz Palikot. Partia, która swój polityczny przekaz sprowadziła do jednego hasła: „skończyć z przywilejami Kościoła". I dziś nie tyle mówi się o pokoleniu JP2, co o pokoleniu JP: „pokoleniu Janusza Palikota". Księża muszą zadać sobie też pytanie: jak to się dzieje, że apostazja stała się trendy, i że organizuje się w związku party!
Na dystans
Dużo przemawia za tym, że Polacy się zradykalizowali. Nie akceptują już relacji między państwem a Kościołem, gdy to kolejne rządy w rozmowach z klerem uciekały się do języka „transakcji": „my, jako rząd, damy wam to, a wy, jako Kościół, zapewnicie nam tamto". Strategia niejawnych porozumień, miast rzeczowej i otwartej dyskusji oraz rozwiązywania problemów, jaką prezentowały w relacjach z biskupami kolejne ekipy, prowadzi w ślepy zaułek. Ostatecznie: i państwo, i Kościół wychodzą na tym jak Zabłocki na mydle.