Na początku 2010 roku Donald Tusk, ogłaszając rezygnację ze startu w wyborach prezydenckich, podjął jedną z ważniejszych decyzji w swej politycznej karierze. Podobną, ale jeszcze ważniejszą, musi podjąć dzisiaj.
Dwa lata temu przewodniczący Platformy Obywatelskiej był naturalnym kontrkandydatem dla Lecha Kaczyńskiego. Wybory 2010 roku miały być nie tylko przejęciem przez PO pełni władzy, lecz również zemstą za klęskę pięć lat wcześniej. Jednak Tusk zdawał sobie sprawę, że logika nie tylko wyborów, ale też sprawowania samego urzędu prezydenckiego jest zupełnie inna niż logika wygrywania wyborów do Sejmu i rządzenia państwem. Dobrze to widać dziś, gdy Bronisław Komorowski bije rekordy społecznego zaufania i co jakiś czas robi premierowi drobną złośliwość a to wyśle jakąś ustawę do Trybunału Konstytucyjnego, to wezwie na dywanik kilku ministrów (co doprowadza premiera do furii), to wreszcie zdystansuje się od jakiegoś pomysłu rządu. Ale taka jest, odmienna, logika tych urzędów: z punktu widzenia premiera to, co dobre dla partii, jest dobre dla państwa. Z punktu widzenia prezydenta może być zupełnie inaczej.
W dodatku dla Tuska, jako szefa Platformy, prezydentura, choć dawała jego środowisku pełnię władzy w państwie, oznaczała konieczność zrezygnowania z kierowania partią. Jego interesowała jednak realna władza, a więc stanie na czele zwycięskiej partii i ponowne objęcie fotela szefa rządu.
Niezdecydowany premier
Dzisiaj Tusk musi zdecydować, jaki ma być cel jego kariery. Czy nastawiać się na kolejną walkę wyborczą w 2015 roku i starać się prowadzić w niej Platformę Obywatelską do zwycięstwa, czy też, jak podpowiada mu jego otoczenie, wybrać karierę europejską. Decyzję musi podjąć już teraz, dlatego że nie da się pogodzić drogi skutecznego zabiegania o europejskie stanowiska z walką o trzecie z rzędu zwycięstwo. Logika skutecznego prowadzenia partii do wyborczego sukcesu, a więc przekonywanie do siebie Polaków, często jest zupełnie inna i niekiedy wręcz sprzeczna z walką np. o szefostwo Komisji Europejskiej, czyli zabieganie o sympatię zachodnioeuropejskich elit.
Tusk w walce o Komisję ma sporo atutów. Do znudzenia powtarzana Polakom przez Platformę zielona wyspa jest rzeczywiście nośnym hasłem na Zachodzie. Naprawdę wielu polityków, którzy nie mają pojęcia o Polsce, pamięta, że jest to jedyny kraj, który od kilku lat, pomimo otaczającego nas kryzysu, notuje gospodarczy wzrost. W Unii, poza Jerzym Buzkiem, polityk z dawnego bloku wschodniego nie sprawował jeszcze kluczowego stanowiska. Jednak w odróżnieniu od szefa Parlamentu Europejskiego, kandydatów na szefa Komisji Europejskiej, stanowisko stałego przewodniczącego Rady czy wysokiego przedstawiciela ds. dyplomacji i obronności ustala się w zakulisowych uzgodnieniach pomiędzy najważniejszymi politykami w UE, a z grającą w Unii pierwsze skrzypce Angelą Merkel Tusk ma świetne relacje.
Jednak w ciągu dwóch najbliższych lat walka o najważniejsze unijne stanowisko wymagać może od Tuska działań, które dla niego i dla jego partii mogą okazać się katastrofalne. Przykłady? Pierwszy z brzegu to reforma emerytalna. Od początku eksperci zwracali uwagę na fakt, że jest ona produktem eksportowym. W perspektywie jednej kadencji nie przyniesie finansom publicznym zauważalnych oszczędności, może zaś kosztować partię rządzącą spory spadek poparcia. Już dziś zmianom sprzeciwia się 80 90 proc#. Polaków, co może mieć decydujące znaczenie za trzy lata przy wyborczych urnach. Jednak zyskiem z reformy jest przede wszystkim dobra opinia na pożyczających rządowi pieniądze rynkach finansowych, a przede wszystkim miano odważnego reformatora na europejskich salonach.
Cena tu i teraz
Niezdecydowanie Tuska czy chce być europejskim liderem, czy popularnym premierem dobrze było widać w sprawie ACTA. Na początku Tusk grał twardo. Na jednej z pierwszych konferencji prasowych ogłosił, że nie podda się terrorowi internautów protestujących przeciw kontrowersyjnym antypirackim zapisom. Dlaczego? Bo, jak to ładnie określił, nie może pozwolić na to, żeby do Polski przywarło miano kraju, w którym toleruje się piractwo i łamanie praw autorskich. Dobra opinia w Europie była początkowo ważniejsza niż konsekwencje buntu, którego rozmiarów jeszcze wówczas nie przewidział. Dopiero gdy mimo trzaskających mrozów na ulice w całym kraju wyszło nawet 100 tys. osób, zrozumiał, że miano europejskiego prymusa kiedyś może kosztować go dużo tu i teraz.