Słynny Sarko w 2004 roku, gdy nie był jeszcze mężem Carli Bruni, tylko ministrem finansów, domagał się - jak na liberała przystało - żebyśmy podwyższyli w Polsce podatki. Tak samo zresztą jak socjalistyczny kanclerz Niemiec Gerhard Schröder.
W październiku 2008 roku Sarkozy zapowiedział, że jego rząd przeznaczy na pomoc dla banków 360 mld euro. Czyżby pomaganie kopalniom, hutom czy innym fabrykom było domeną socjalistów, a pomaganie bankom wymysłem liberałów? W sumie Karol Marks był za likwidacją pieniądza, więc może jest coś na rzeczy.
Ale kilka miesięcy później "Prezydent Francuzów" (celowo tak, bo nie tylko pod względem wzrostu, chciał przypominać Napoleona) wykazał się już typowym socjalizmem, twierdząc, że skłonny byłby pomóc producentom aut. Ale "wsparcie" miało być "nie po to, by dowiedzieć się, że kolejna fabryka przenosi się z Francji do Czech czy gdzie indziej". To już nie tylko socjalizm, ale jeszcze "narodowy"!
Rok później utrzymywał, że "chaos na rynkach finansowych jest nie do zaakceptowania". Pominął przy tym, że za ten chaos odpowiedzialni są głównie politycy, bo to oni dali bankierom do ręki instrumenty prawne, stosowanie których ten chaos wywołało.
Innym razem zauważył, że "euro kosztujące 1,5 dolara to dla Europy prawdziwa katastrofa". Dlaczego? Dlatego, że "europejskie przedsiębiorstwa nie są konkurencyjne" przy takim kursie. Więc może chciałby wpływać na kurs jak prezydent Chińskiej Republiki Ludowej, która jest krytykowana za utrzymywanie "zaniżonego" kursu juana? Może to rozwiązanie jest bardziej rynkowe?